Insygnia Śmierci- spojrzenie krytyczne
Dodane przez Hogsmeade_pl dnia 12 August 2008 02:31
UWAGA: Poniższy fragment zawiera Spoiler!

Siódmy tom cyklu J.K.Rowling o Harrym Potterze, "Harry Potter i Insygnia Śmierci", był, na długo przed swoją premierą, przedmiotem spekulacji czytelników, zastanawiających się w jaki sposób autorka zamknie poszczególne wątki, jak potoczą się losy bohaterów, a zwłaszcza czy Harry'emu uda się odnaleźć i zniszczyć wszystkie horkruksy i pokonać Lorda Voldemorta. Trzeba przyznać, że po złożonej, wielowątkowej uczcie, jaką pani Rowling uraczyła czytelników w sześciu poprzednich tomach, stanęła tu przed niełatwym zadaniem. Jak z tego wybrnęła? Opinie czytelników były i są podzielone- większość jest nastawiona entuzjastycznie, ale są i krytycy, twierdzący, że ostatni tom wypadł, w porównaniu z poprzednimi, płasko. Misja odnalezienia horkruksów okazała się być zbyt prosta, a Harry, jak w jakiejś bajeczce znajdował kolejną wskazówkę/uzyskiwał potrzebną pomoc akurat wtedy, gdy tego potrzebował, dzięki czemu wszystko zakończyło się (mimo okraszenia opowieści kilkoma trupami, których śmierć zostaje zresztą często jedynie zaszczycona wzmianką- Patrz-> Lupin, Tonks, Colin Creevey) cukierkowatym "Happy Endem", rodem z tandetnego amerykańskiego filmu.

Ja osobiście, aczkolwiek nie spisuję od razu całej książki na straty, również zaliczam się do grona osób nastawionych do "Insygniów Śmierci" krytycznie. Ale cóż- łatwo jest napisać, że książka mnie rozczarowała, trudniej sprecyzować co właściwie zostało zrobione źle, czego w książce zabrakło.

Po zastanowieniu się, dochodzę do wniosku, że głównym "grzechem" siódmego tomu jest fakt, że został on w pewnym sensie napisany "na łapu-capu", byle tylko domknąć wszystkie najważniejsze wątki, wykończyć Voldemorta i doprowadzić do triumfu "Jasnej Strony Mocy". Czy autorkę goniły terminy z wydawnictwa? Czy po prostu była już zmęczona serią i nie miała siły, by każdej postaci i wątkowi poświęcić odpowiednio dużo miejsca i uwagi?
Z pewnością problem częściowo wynika z faktu, że pani Rowling od początku założyła sobie, że zamknie historię Harry'ego w akurat siedmiu tomach (w końcu siódemka to najpotężniejsza magiczna liczba). Gdyby tak nie było, być może zdecydowałaby się rozbić opowieść na dwa tomy. Np. Harry Potter i Medalion Slytherina- zawierający historię odnalezienia horkruksa- medalionu, akcję w Ministerstwie Magii, początek odkrywania tajemnicy Dumbledore'a i jego rodziny- dajmy na to do wizyty w Dolinie Godryka i zobaczenia podpisu pod zdjęciem w książce Rity Skeeter, identyfikującego "jasnowłosego złodzieja" jako Gellerta Grindelwalda. Byłoby to podobne zamknięcie tomu przez wprowadzenie postaci-zagadki, jak R.A.B na końcu "Księcia Półkrwi"; oraz Harry Potter i Insygnia Śmierci- cała reszta- tym razem opisana wolniej, z większą ilością szczegółów, a nie wszystko "po sznureczku" , bez czasu na refleksję, czy pożałowania postaci, które giną.

Tym sposobem dałoby się również uniknąć tego, co jest wg mnie wielką wadą tej książki- że pewne wątki zostają w całości wprowadzone, rozwinięte (po łebkach, ze względu na konieczność zamknięcia wszystkiego w jednym tomie) i domknięte w jednej książce. Do tej pory w książkach o Harrym Potterze było tak, że watki ciągnęły się przez wiele tomów. Jeden wątek, mimo, że nawet miał w danym tomie jakieś zamknięcie, był istotny dla tomów następnych. Chociażby Harry rozmawiający z wężem w zoo w pierwszym tomie- okazuje się to być bardzo istotne w tomie drugim. Dowiadujemy się tam, że dar rozumienia mowy węży jest bardzo rzadki i że posiadał go Salazar Slytherin- tu pojawia się cały motyw podejrzeń o to kto jest dziedzicem Slytherina. Oprócz tego ten dar pozwala Harry'emu słyszeć bazyliszka i otworzyć Komnatę Tajemnic. Potem dostajemy pewne domknięcie wątku, w postaci pokonania bazyliszka i zdemaskowania prawdziwego dziedzica Slytherina- Toma Riddle'a/Lorda Voldemorta. Ale to zamknięcie nie jest całkowitym zakończeniem wątku- już pod koniec tomu drugiego Dumbledore sygnalizuje, że Harry zna mowę węży, gdyż znał ją Lord Voldemort. Wątek powraca potem w "Zakonie Feniksa" ("opętanie" Harry'ego- patrz rozdział "Oczami węża") i "Księciu Półkrwi" (rodowód Voldemorta, przypuszczenia odnośnie bycia horkruksem przez Nagini), aż w końcu znajduje zamknięcie w "Insygniach śmierci", gdzie dowiadujemy się, że ta "część swojej mocy", którą Voldemort przekazał Harry'emu, o której mówił Dumbledore pod koniec drugiego tomu, i która pozwala mu rozumieć język węży, to w rzeczywistości nienaumyślnie oddzielona cząstka duszy Voldemorta, pseudohorkruks.

Takich wątków jest więcej. A co dostajemy w "Insygniach Śmierci"? Oczywiście stare wątki (jak ten opisany powyżej) doczekują się domknięcia (nie zawsze najlepiej opisanego, czego najlepszym przykładem historia Snape'a, za którą wielu fanów serii ma ochotę rzucić na autorkę Avadę lub Cruciatusa), rozwiązane są "najświeższe" tajemnice (czytaj: te z poprzedniego tomu): tożsamość R.A.B-a, pozostałe horkruksy itp.

Ale oprócz tego dostajemy dwa całkowicie nowe, do tego olbrzymie wątki: historię rodziny Dumbledore'a i jego związków z "Ciemną Stroną" (czytaj: Gellertem Grindelwaldem). Oraz cały wątek Insygniów Śmierci.
Oczywiście można kłócić się, że Grindelwald był już wzmiankowany w pierwszym tomie, ale co to za wzmianka! (Jedno zdanie na karcie od czekoladowych żab!). Insygnia Śmierci niby również się pojawiały- w końcu Dumbledore cały czas miał tę samą różdżkę (Różdżkę z Czarnego Bzu), a w szóstym tomie widzimy go z pierścieniem Peverella, zawierającym kamień zmartwychwstania, na palcu. No dobrze, powiedzmy, że w tym drugim przypadku mieliśmy pewne wskazówki (aczkolwiek bardzo mgliste, w porównaniu ze sposobem wprowadzania i konstruowania nowych wątków w poprzednich tomach), ale ogólnie rzecz ujmując wygląda to tak, jakby autorka zaczęła dopiero wymyślać cały pomysł z Insygniami Śmierci na etapie szóstego tomu, a potem musiała cały ten pokaźny materiał upchnąć w tomie siódmym (zaznaczam- taki jest mój odbiór- być może Pani Rowling miała to wszystko zaplanowane wcześniej, ale w nic w tekście na to nie wskazuje).

Gdyby miało być inaczej, myślę, że już gdzieś wcześniej np. pojawiłby się Xenophilius Lovegood, noszący symbole Insygniów na szacie. (Najlepszym momentem byłby oczywiście Turniej Trójmagiczny, bo tam mielibyśmy Wiktora Kruma pojawiającego się w naturalny sposób, a nie tak jak w tomie siódmym- ni z gruszki ni z pietruszki: bo Fleur nagle postanowiła zaprosić wszystkich czempionów Turnieju na ślub.... jakież to wszystko wymuszone i naciągane!)

Ponieważ pani Rowling zdecydowała, że musi domknąć historię w tym tomie, siłą rzeczy i z wielką szkodą dla samej opowieści, wydarzenia prowadzące do odnalezienia i zniszczenia horkruksów przychodzą "po sznureczku". Coś jest potrzebne (np. miecz Gryffindora)- znajdzie się (Snape przyniesie). Harry zastanawia się, kim u licha jest Gregorovitch- i trzask- pojawia się Wiktor Krum, który ma zrobioną przez niego różdżkę, i tak dalej. Jednowymiarowo. Brak tu złożoności tkaniny o wielu przeplatających się wątkach, tak jak to ma np. miejsce w "Więźniu Azkabanu". Tam wątki, zdawałoby się, mało istotne, okazują się potem ważne ( kłótnia Rona i Hermiony o Krzywołapa zjadającego Parszywka- Parszywek okazuje się być Peterem Pettigrew, prawdziwym sługą Voldemorta, a Krzywołap nie tyle poszedł za zewem swej kociej natury, co wyczuł w nim oszusta. Dziwne zachowanie Hermiony-kujonki, uczęszczającej na fizycznie niemożliwą do zaliczenia ilość zajęć- rozwiązaniem zagadki okazuje się być zmieniacz czasu- konieczny do przeprowadzenia akcji uwolnienia Syriusza Blacka. Pozornie poboczny wątek Hipogryfa Hardodzioba pod koniec staje się jednym z najistotniejszych, gdyż splata się z wątkiem ratowania Syriusza przy pomocy cofnięcia się w czasie - i tak można wymieniać dłużej).

W "Insygniach Śmierci" tego po prostu brakuje.
Poprzednie tomy stanowiły tkaninę, gobelin. "Insygnia Śmierci" zbierają wysnute z tkanin poprzednich tomów nici wątków i splatają je z nowymi w... linę, w sznurek. W linię prostą.




Nadesłane przez: Dimrilla
Dodane: styczeń 19 2008 09:55:30