Harry Potter i Insygnia Śmierci część 2 - recenzja
Dodane przez laurel123 dnia 18 January 2012 00:41
Dzień premiery drugiej części Harry'ego Pottera i Insygniów Śmierci. Smutek czy radość? W końcu zobaczymy tę naprawdę ostatnią adaptację przygód młodego czarodzieja. Ale to już koniec, po wyjściu z sali kinowej nie pomyślimy już, jak zekranizują kolejną część. Nie będziemy już wyczekiwać z utęsknieniem na kolejny tom książki czy film...
Pierwszy szok: Hogwart, zawsze wspaniały, majestatyczny, tętniący życiem, teraz przypominał mi opuszczone zamczysko. Reżyser wspaniale ukazał zmiany jakie zaszły przy opanowywaniu świata przez Voldemorta. Zbliżenie na twarz Severusa Snape'a również mnie zachwyciło. Osoba, która nie czytała 7 części Pottera, faktycznie mogłaby pomyśleć, że jest dumny z bycia sługą Voldemorta. Wspaniała gra aktorska Alana Rickmana.
Kolejne sceny potoczyły się bardzo szybko. Rozmowa z goblinem, z Ollivanderem, aż w końcu to na co czekaliśmy: napad na bank Gringotta. W tych scenach wspaniale zagrała Helena Bonham Carter, która musiała z charakteru i zachowania przypominać Hermionę Granger. (widać, że Hermiona nie potrafiła poruszać się na obcasach :)) - ogromne brawa dla odtwórczyni Bellatriks Lestrange. Samo zdobycie pucharu nie było zbytnio zaskakujące, wszystko działo się mniej więcej podobnie jak w książce. Ucieczka na smoku, skok do jeziora, tu również obyło się bez zmian. No i w końcu - Hogwart.




Jedyne, czego mi zabrakło po teleportacji do Hogsmeade, to dementorzy i dyskusja brata Dumbledore'a ze śmierciożercami. Kolejne sceny były całkiem dobre, bardzo podobała mi się postać Aberfortha granego przez Ciarána Hindsa, który wyglądał dokładnie tak, jak go sobie wyobraziłam. Nie ukrywam, że nieco zawiódł mnie portret Ariany, nie wiedzieć czemu zawsze myślałam o niej jako o małej słodkiej blondyneczce z nieco nieprzytomnym spojrzeniem i uśmiechem na ustach, a tu ukazało mi się jej zupełne przeciwieństwo. Po pierwsze, wyglądała mniej więcej na 16 lat, a po drugie, w jej twarzy nie było kompletnie nic, co przypominałoby mi Dumbledore'a. Uważam, że mogliby troszkę lepiej dopracować ten obraz, gdyż grał bardzo wielką rolę w tym filmie.
Kolejny przystanek: Hogwart, wspaniale odegrany entuzjazm uczniów na widok Trójcy. Widać jak bardzo są zdeterminowani i jak bardzo chcą położyć temu wszystkiemu kres. Ogromne brawa dla Matthewa Lewisa - czyli dla naszego filmowego Neville'a Longbottoma. W pierwszych tomach nie za bardzo go lubiłam, ale w 7 części naprawdę wykazał się odwagą i poświęceniem.
Następne sceny miały miejsce w Wielkiej Sali, gdzie rozegrał się wspaniały pojedynek między profesorem Severusem Snape'em a Minerwą McGonagall. Bardzo ciekawie pokazali reakcje uczniów i nauczycieli na dźwięk głosu Lorda Voldemorta, który jakby przenikał przez ściany zamku. Wydawałoby się nawet, że sprawia im on fizyczny ból. Rozmowa z Szarą Damą ani mnie nie zachwyciła, ani nie zniechęciła. Kolejne sceny miały miejsce w Pokoju Życzeń. Jedyne co mnie uraziło to to, że diadem nie powinien być w żadnej skrzynce tylko na głowie kamiennego popiersia. Ale przymknijmy oko na ten nic nie warty szczegół. Po zniszczeniu diademu i wizji Harry'ego mówiącej, że Voldemort jest w... no właśnie. W książce była to Wrzeszcząca Chata, mi bardziej przypominało to hangar na łodzie, który był widoczny w grze Harry Potter i Zakon Feniksa. Rozmowa Snape'a z Voldemortem i śmierć mistrza eliksirów również wyglądały podobnie jak w książce. Nie mam zastrzeżeń co do tych scen. Bardzo podobał mi się taki jakby... odruch Harry'ego, który podbiegł do Severusa i mimo wszystko próbował jakoś zatamować dłonią krwotok Snape'a. W książce natomiast nie było mowy o tym, że mistrz eliksirów się rozpłakał, ale nie przeszkadzało mi to.




Wspomnienia Snape'a - był to jeden z dwóch momentów, w którym, nie ukrywam, że zakręciła mi się łza w oku. Sceny, w których mały Severus poznał Lily były cudowne. Ta rozpacz malująca się na jego twarzy, kiedy przytulał martwą Lily i obojętność wobec Jamesa, którego mijał na schodach idealnie odzwierciedlały jego charakter. Te sceny są to jedne z moich ulubionych. Mogłabym włączać film od początku tylko i wyłącznie przez wzgląd na nie. Pożegnanie Harry'ego z Hermioną również mi się podobało. Zadziwił mnie jednak fakt, że Ron nie powiedział nic przyjacielowi, nawet nie pożegnał się, przecież teoretycznie widział go po raz ostatni w życiu. Użycie jednego z Insygniów, oraz śmierć Harry'ego nie zaskoczyła mnie. Podobnie jak rozmowa z byłym dyrektorem Hogwartu - Albusem Dumbledorem. Do tych scen nie mam zastrzeżeń.
Kolejny fragment filmu z wniesieniem Harry'ego na dziedziniec troszkę mnie zawiódł. Nie podobała mi się tu odtwórczyni roli Ginny Weasley, która, gdy tylko ujrzała Pottera, zaczęła krzyczeć. Rozumiem jej ból, ale moim zdaniem zabrzmiało to nieco sztucznie. Była to chyba jedyna scena z Bonnie Wright, która mi się nie podobała. Kolejny fragment filmu był drugim, który mnie wzruszył. Te słowa Neville'a: Serce Harry'ego biło dla nas! dla wszystkich! naprawdę mną wstrząsnęły. Pokazały mi jak Gryfoni są z Potterem związani i jak bardzo pragną porażki Voldemorta. Kolejne sceny również bardzo szybko minęły. Czas zwolnił nieco kiedy Harry i Czarny Pan wylądowali na dziedzińcu. No i w końcu: Śmierć Sami-Wiecie-Kogo, a raczej Lorda Voldemorta, gdyż jak przekonała się pani profesor od transmutacji nie wolno bać się tego imienia. Przy śmierci czarnoksiężnika zabrakło mi... ludzi. W książce były tam tłumy. Natomiast w filmie tylko cichy pojedynek. Zabrakło mi tej wrzawy, radości, szczęścia.




I sławny rozdział - 19 lat później. Chciało mi się śmiać (i myślę, że nie tylko mi) kiedy zobaczyłam bohaterów. Bardzo podobała mi się ta scena. Rozmowa z małym Albusem również wypadła pozytywnie.




Film oceniam 9/10 za wspaniałe chwile radości, zabawy i smutku.