Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Jak spędzacie święta ?

Dodane przez Fantazja dnia 23-12-2008 09:37
#21

Nienawidzę świąt. Nie chodzi tutaj o komercję i przereklamowanie - to mnie jedynie irytuje, ale o to, że u mnie w domu nikt ich nie lubi. Przez to wszyscy są drażliwi, kłócą się o byle drobiazg, a atmosferę to można spokojnie nożem pokrajać. Dlatego też w dni przed świętami jestem w domu tylko przed południem, gdy dom jeszcze śpi, a wracam wieczorem, kiedy powoli spać się kładzie. Gdzie idę? Do taty. Po co? Sprzątać. Zaledwie próg przekroczę, a już wołam o szmatkę, co zawsze tatę i brata dziwi, bo przez cały rok jestem uosobieniem lenistwa. Ale sprzątanie dwupiętrowego domu gościnnego to zawsze jakiś sposób na to, by odreagować i się wyżyć. Tak porządnie. A jak się praca u taty skończy, idę do babci i jej też pomagam. Cóż, na brak zajęcia narzekać nie mogę, bo przez świętami, a raczej Sylwestrem, zawsze coś się do zrobienia znajdzie. W końcu mieszkam we wsi turystycznej, gościom tata i babcia wynajmują, więc wiadomo - roboty po pachy. Jednak potem przychodzi Wigilia. I wybieraj człowieku, z kim ją spędzisz. Z mamą czy z tatą. Nienawidzę tego. >.>

Kiedyś było fajnie. Jak byłam dzieckiem, naprawdę kochałam święta. Zjeżdżała się wtedy cała rodzina, wszystkie ciotki, wujkowie, całe kuzynostwo, nierzadko krewni, których zupełnie nie znałam. Wszystkie kobiety pędziły do kuchni, by pomagać, dopinać wszystko na ostatni guzik, mężczyźni siadali w pokoju i debatowali o nie wiadomo czym, a dzieci, w tym ja, ganiały się po domu, bawiły w berka, chowanego i inne gry zespołowe. Potem, gdy zaświeciła pierwsza gwiazdka, wszyscy zasiadali do stołu i najpierw była modlitwa, potem odśpiewanie kolęd, a następnie posiłek. Oczywiście wszystkie dzieciaki czekały tylko na jego koniec - bo prezenty. Każdy coś dostawał. Po kolacji, kobiety sprzątały, mężczyźni dyskutowali, a dzieci zachwycały się prezentami i bawiły ze sobą... Ech, to były czasy. Teraz wszyscy krewni, którzy wtedy byli w podeszłym wieku, zestarzeli się bądź umarli, dzieci przestały już być dziećmi i więzy krwi i tradycja przestały się liczyć.

Jedyne, co mi pozostało z tamtego okresu, to ubieranie choinki. Sama nie wiem dlaczego, ale sprawia mi to przyjemność. Moja choinka zawsze jest idealna - koniecznie żywa, świeżo ścięta, z ozdobami ze wszystkich okresów czasu, począwszy od tych zakupionych całkiem niedawno, a skończywszy na ręcznie malowanych czy nawet robionych, które pamiętają jeszcze czasy mojej prababci. Łańcuchy są już postrzępione, bodajże jeden jest w jednym kawałku. Ale co z tego. Przynajmniej taka choinka ma swój klimat, nie jak te sztuczne choinki ubrane w dopiero co kupione bombki.

Cóż, ogólnie świąt żadnych nie lubię i raczej nieprędko polubię. I wcale bym się nie obraziła, gdyby ktoś wykreślił je z kalendarza i nie nakazywał ich obchodzić. Dla mnie nie są one przyjemnością i jedyne z czego się cieszę to to, że można trochę odpocząć od szkoły.

A życzeń również nie lubię. Większość to sztuczne zdrowia, szczęścia, pomyślności, składane bardziej z przyzwyczajenia, mechanicznie niż ze szczerego serca. Jedynie z bratem jest inaczej, gdyż my, jakże kochające się rodzeństwo, życzymy sobie wszystkiego najgorszego i wszelkiego rodzaju kataklizmów. ;P

A prezentów w Wigilię nie dostaję. Rodzice i tak nigdy nie wiedzą, co mi kupić, więc prezent wybieram i kupuję sobie sama albo przed, albo po świętach. W tym roku raczej po. I dobrze. Przynajmniej dostaję to, co chcę.