Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: WF - upragniona lekcja czy istny koszmar?

Dodane przez Guardian dnia 18-02-2009 08:35
#90

Koszmar. Już od podstawówki nie lubiłem WFu, ale to co wtedy było, to pikuś. No więc, w podstawówce wiele od nas nie wymagano, ale i tak nienawidziłem zaliczeń z WFu. Pamiętam jeszcze biegi przez wylewające się szambo. No, ale wtedy jeszcze było ok, bo z góry na dół piątki, nic się nie wymagało i na większości lekcji się grało w jakąś grę. Potem przyszło gimnazjum. Pierwszy szok - punkty wliczają się do oceny i już nie ma piątek z góry na dół. Drugi szok - rozgrzewka (trzeba ją robić). Trzeci - nie ma grania na wszystkich lekcjach. No, ale przebrnąłem przez 3 lata... Było i tak dość luźno, a przynajmniej luźniej niż w LO. Bo, jak przyszedłem do szkoły średniej to się zaczęły jaja. No, na samym początku wysłuchałem szeregu wymagań z przedmiotu i m.in. dowiedziałem się, że nawet za nieobecność usprawiedliwioną przez rodzica (trzeba mieć od lekarza uspr.) traci się punkty. Ok, po lekcji organizacyjnej przyszedł czas na praktykę. Rozgrzewka - 30 min. - dramat. Potem właściwe ćwiczenia - dramat nr 2. Nie ważne czy to siłownia, sala gimnastyczna czy stadion. I tak wszyscy ledwo żyli po WFie. No, i tak spokojnie mijał sobie wrzesień, aż tu pewnego razu dowiedziałem się, że dodano nam 4 godzinę WFu. -.- Basen. Mimo, że na basen lubię chodzić, to ten stał się dla mnie prawdziwą katorgą. Pomijając brak czasu na cokolwiek w jeden dzień tygodnia, to nie zapomnę tych chwil prawdy, kiedy skakaliśmy do wody albo kiedy nas (nieumiejących pływać) facet odpychał od ściany takim wielkim kijem na głęboką wodę. No, ale na szczęście basen się skończył i już nie muszę przeżywać dramatu co poniedziałek. No, i w LO ogólnie na WFie uczniowie słyszeli docinki ze strony nauczyciela. Nie obeszło się też bez omdleń i innych kontuzji. Facet w jeden miesiąc potrafił wykończyć pół klasy. Ale i tak swoje przeżyłem jak się dowiedziałem, że będę miał spr. pisemny z WFu. Wprawdzie one mi zawsze dobrze idą, ale to był niezły szok za pierwszym razem. No, jeszcze nie wspomniałem o jednym - lodowisko. Kolejny cudowny wymysł, z którym musimy się godzić. Nie dość, ze za wstęp i wypożyczenie obleśnych łyżew trzeba zapłacić, to jeszcze człowiek musi się z 10 razy wywrócić, gdy nauczyciel uczy poprawnego poruszania. Nie wspominam już o bolących kostkach i całej reszcie. No, i żeby było jasne - nie gramy w nic w LO na WFach. Graliśmy chyba 2 -3 razy. Raz w koszykówkę, raz w ręczną i raz w nożną. Na nożnej chłopakowi wyskoczyła rzepka, na ręcznej inny zerwał sobie ścięgno, a na koszykówce nie pamiętam co się stało. No i tak sobie żyję z nadzieją, ze za rok z hakiem pożegnam się z tym przeklętym WFem. Tylko co 2 tygodnie mam problem, gdy trzeba iść na salkę, bo wtedy zaczyna się walka o życie. Tzn. "ciekawe" akrobacje ze skrzynią, salta, hardcorowe ćwiczenia i inne rzeczy, których nienawidzę w pierwszej kolejności. No, to podsumowując, nie cierpię WFu.