Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 01-11-2015 00:18
#155

Leżenie sprzyja pisaniu. Ale motywują mnie pozytywne komentarze. To jak skrzydła. Kto pisał, ten wie. Tym razem dość długo. Mam nadzieję, że Was to nie odstrasza.


ROZDZIAŁ XXXV


W pomieszczeniu pachniało sianem i pieczonymi jabłkami. W pierwszej chwili James Potter nie wiedział, gdzie się znajduje. Chociaż już nie spał, nie otwierał oczu w obawie, że gdy to zrobi, rzeczywistość przejdzie jego najśmielsze oczekiwania. W negatywnym tego słowa znaczeniu, rzecz jasna.

Po chwili jednak doszedł do wniosku, że co się odwlecze, to nie uciecze i prędzej czy później będzie musiał się zmierzyć z tym całym sianem, którego zapach już go nie tyle niepokoił, co intrygował.

Otworzył oczy i powoli podniósł się na łokciach. Rozglądnął się wokół: w istocie wszędzie wokół było siano, a przez duże balkonowe okno rozpościerał się piękny, wiejski krajobraz. Promienie porannego słońca delikatnie migotały na sianie. Obok na miękkim pluszowym kocu spała Lily, wciąż pogrążona we śnie. Lily, siano i powietrze pachnące wsią.

James znów położył się nieco skonsternowany. Powoli zaczęły do niego docierać szczegóły minionego dnia, który zakończyli tutaj, w Pokoju Życzeń.

Życzeń..., przemknęło chłopakowi przez głowę. Tylko które z nas mogło wpaść na pomysł spędzenia wieczoru w sianie...?

Trąc w zamyśleniu skronie starał sobie przypomnieć, gdzie ten zaskakujący koniec ma swój początek. Wtedy, jak przez mgłę, przypomniał sobie Łapę, tego poczciwinę skulonego pod ciężarem własnego odkrycia koneksji jego i Danielle. Biedaczysko, wyglądał jak swój dziadek, a nie młodzieniec u progu dorosłości.

Zaszokował ich, fakt. Obaj z Luniakiem byli wstrząśnięci tą rewelacją. Najwidoczniej w tym przejęciu nie zauważyli, że ktoś wszedł do pomieszczenia.
- Chyba sobie kpisz...! - Ah, Danielle zawsze miała świetne wyczucie chwili. Stała tam, świdrując wzrokiem biednego Łapę.
- O, rajuśku... - wyrwało się Lily, która wyłoniła się zza Danielle.

Remus, który najszybciej otrząsnął się z tego zbiorowego letargu, szturchnął stojącego w bezruchu Jamesa. Ten nawet nie drgnął. Dopiero porządny kuksaniec w żebra spowodował, że James pozbierawszy szczękę z okolic kolan, oprzytomniał i oboje z Remusem mrucząc pod nosem coś na temat podwieczorku, pozbierali swoje rzeczy i ulotnili się. Potter w locie zdążył jeszcze porwać za rękę Lily, która również nie wiedziała, co ze sobą zrobić.

Zostawili biednego Łapę na pastwę tej trudnej sytuacji, lecz zdawali sobie sprawę, że nie mogą mu pomóc - on sam musi stawić czoło problemowi.
- To wprost nie do uwierzenia..! - powiedziała Lily, kręcąc z niedowierzaniem głową, kiedy wchodzili do Wielkiej Sali.

Czysty błękit nieba zaczarowanego sufitu nad ich głowami przykuwał wzrok, lecz tego popołudnia żadne z nich nie zwróciło na to uwagi.
- Jeśli to prawda, to bidula jest w czarnej... - rozpędził się James, lecz Lily zaczepnie weszła mu w zdanie.
- Którą bidulę masz na myśli?
- No... - zaczął niemrawo chłopak, siadając do stołu i rozglądając się za dyniową bułeczką ze śliwkowym powidłem.
- Prawda jest taka, James - zaczęła Lily tonem człowieka, który musi uświadomić rozmówcy coś oczywistego - że dla Danielle to też był szok.
- Taaa... 'idzia'em - odpowiedział, żując i popijając sok pomarańczowo-dyniowy, po czym dodał po przełknięciu: - Slup soli. Żona Lota wysiada.

Lily prychnęła, a Remus uśmiechnął się tylko i sięgnął po tosta oraz miseczkę z dżemem morelowym.
- Jej też zależy na Syriuszu, wiesz? - powiedziała, próbując patrzeć Jamesowi w oczy. Ten jednak rzucił jej szybkie spojrzenie i ugryzł potężny kawałek swojej słodkiej bułeczki.

Dziewczyna skrzywiła się nieznacznie i sięgnęła po naleśnika z musem jabłkowym.
- Nie mieliśmy pojęcia, że on odkrył te konotacje z Danielle... - powiedział Remus, spoglądając na dziewczynę spoza głowy przyjaciela. - Kawy zbożowej?
- A poproszę. - Lily wyciągnęła w jego stronę kubek i patrzyła jak nalewa jasno brązowy płyn. - Ja byłam w szoku! Zresztą sama Danielle nie była tego świadoma... A tak już pomstowała na niego... że tchórz, że brak mu cywilnej odwagi, że tak się beznadziejnie wycofał...
- No to się wyjaśniło - podsumował Potter, siorbiąc głośno swój sok i dodał, widząc minę dziewczyny: - Sorki...
- Według mnie to się dopiero zaczęło - powiedziała z przekonaniem Lily, częstując się kolejnym naleśnikiem.
- Zgadzam się - poparł ją Lupin, chrupiąc trzeciego tosta, tym razem z dżemem truskawkowym. - I szczerze im współczuję. Nawet jeśli sobie wyjaśnią wszystko, to problem jest raczej z tych nierozwiązywalnych.
- Mam wrażenie, że jesteśmy w centrum jakiegoś dramatu, z tych Szekspirowskich - podjęła romantycznie Lily, wyjmując gumkę do włosów z torby, po czym energicznie związała nią swoje bujne kasztanowo-rude włosy.
- Powiedziałbym, że to bardzo konkretny dramat - sprostował Potter, powstrzymując się od zanurzenia ręki w jej włosach. - Łapa jako postać tragiczna. No, tego jeszcze nie grali - zwrócił się do Lupina.
- Zresztą Danielle też nie wygląda mi na taką, co to się tak łatwo da wplątać w dramat zakazanej miłości - odparł Remus.

W tym momencie podszedł do nich nieznany im chłopak. Musiał był znacznie młodszy, gdyż niepewnie zaczepił Lupina. Ten podniósłszy wzrok, posłał mu pytając spojrzenie.
- Remus Lupin? - zapytał lekko drżącym głosem.

Na twarzy Remusa malowało się zdziwienie.
- Tak? - odrzekł przeciągle, przyglądając się chłopakowi uważniej.
- To podobno dość pilna sprawa - dodał chłopak, jakby miało to cokolwiek wyjaśnić. - O siedemnastej w gabinecie profesor McGonagall.
- Ale o co chodzi? - spytał zaskoczony Remus i rzucił okiem na zegarek.
- Miałem przekazać tylko tyle. - Chłopak najwyraźniej bardzo się zmartwił, że nie może pomóc.
- W porządku. - Lupin wzruszył ramionami. - Będę.

Lily i James patrzyli na niego z zaciekawieniem.
- To za dziesięć minut - powiedział, wstając od stołu. - Dziwne, nie?

Nagle oczy Pottera zrobiły się duże i okrągłe niczym galeony, a brwi powędrowały wysoko w górę czoła.
- Co? - spytali równocześnie Lily i Remus wyraźnie zaniepokojeni.
- Peter... - wydusił chłopak słabym głosem. - Od wczoraj go nie widzieliśmy, a dziś chcą z tobą gadać... Jak często wołają na dywanik porządnego prefekta?
- No... - zastanowił się Lupin, po czym powiedział z uśmiechem: - Nie wiem, czy ja jestem taki porządny... Czy to się tak z wami da... Ale na pewno takie sytuacje należą raczej do rzadkości.
- A nasz Ogon jest w środku jakiejś okropnie śmierdzącej sprawy...! - powiedział beznadziejnie tragicznym tonem Potter.

Lupin stropił się wyraźnie, lecz Lily nie wydawała się tak bardzo przejęta tą wizją.
- Nie wydaje ci się, skarbie, że za bardzo go niańczycie? - zaczęła ostrożnie, zakładając niesforny kosmyk za ucho. Rany, jak James uwielbiał ten jej odruch. - Przecież on nie ma dziesięciu lat!
- No nie wiem... - zawahał się Remus, trąc czoło. - Czasem wydaje mi się, że mógłbym polemizować z takim stwierdzeniem.
- Wiesz, może się okazać, że w te tarapaty wpadł przez nas - powiedział słabo Potter, krzywiąc się nieznacznie.
- Coś nowego: wy i tarapaty - podsumowała kwaśno Lily. - Lepiej już idź, Remusie, dochodzi piąta.
- Widzimy się w Pokoju Wspólnym. Czołem! - zasalutował i lekko przygarbiony, tym swoim flegmatycznym krokiem ruszył w stronę drzwi Wielkiej Sali.

Oboje milczeli chwilę, patrząc za odchodzącym prefektem.
- A czy my przypadkiem - zaczął niewinnie Potter, odwracając się od Lily - nie jesteśmy zbyt rozproszeni, by wrócić teraz do tych twoich katorżniczych powtórek?

Lily najwyraźniej nie potrafiła ukryć rozbawienia.
- Te katorżnicze powtórki to droga do naszego sukcesu na egzaminach - powiedziała, wciąż szeroko się uśmiechając. - Przypominam, że to są najważniejsze egzaminy.
- Żartujesz! - Potter udał przerażonego, po czym zaśmiał się serdecznie, kiedy Lily trąciła go w bok. - Odpuść, Liluniu... - James zrobił minę opuszczonego przez wszystkich kociaka, a usta wykrzywił w podkówkę. - Cały tydzień się mordowałem, a teraz jestem totalnie rozbity tą rewolucyjną wiadomością Łapy...
- Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz, James? - spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się urzekająco.
- A... że ty też odpuścisz i umówisz się ze mną. - Posłał jej jeden z tych swoich potterowskich uśmiechów.

Dziewczyna wyprostowała się i zaczerpnęła powietrza, najwidoczniej dając sobie czas na zebranie myśli.
- Niech ci będzie - powiedziała i wstała, łapiąc go w międzyczasie za rękę.

Wyszli, trzymając się za ręce: Lily z naturalną lekkością i Potter z wyraźną pomocą wyimaginowanych skrzydeł, które urosły mu jeszcze gdzieś w okolicy stołu Gryfonów.
- Idę do siebie - rzekła dziewczyna, zgarniając włosy spięte w koński ogon i sprowadzając je delikatnym ruchem przed prawe ramię.
- A po co? - James zatrzymał się, nie wypuszczając z ręki dłoni dziewczyny.
- My, dziewczyny, mamy swoje tajemnice, wiesz? - rzuciła zalotne acz tajemnicze spojrzenie, po czym dodała konspiracyjnym szeptem: - Spotkajmy się przed Pokojem Życzeń na siódmym piętrze za dwie godziny.

James tylko przytaknął skinieniem głowy, nie zadając sobie trudu zadania pytania, po co jej aż dwie godziny, i przyciągnął dziewczynę za rękę tak, że teraz mógł zatopić się w jej intensywnie zielonych oczach. Poczuł delikatny zapach mandarynek i pocałował ją w nos.
- Leć - szepnął i mrugnął zawadiacko.

Dwie godziny później stał na siódmym piętrze, nerwowo przestępując z nogi na nogę. W końcu podszedł do najbliższego okna, by wyjrzeć na zewnątrz. Widok zapierał dech w piersiach: nieprawdopodobnie czyste wody jeziora i Zakazany Las, który z tej odległości przypominał miękki mech, a nie przerażające ucieleśnienie wszystkich możliwych koszmarów. Słońce co jakiś czas chowało się za puszystymi obłoczkami. James dostrzegł krzątającego się obok swojej chatki Hagrida, któremu towarzyszył Kieł.

I wtedy zobaczył małą postać, kierującą się w stronę chatynki gajowego. Kto to mógł być? Potter zmarszczył brwi, mrużąc oczy i w skupieniu przyglądał się maleńkiej kropeczce. Nie podeszła ona jednak do Hagrida, tylko schowała za chatką. Dziwna sytuacja. O co mogło chodzić?

Chłopak zamyślił się tak głęboko, że nie usłyszał zbliżających się kroków. Nie dostrzegł też dziewczyny, ubranej na sportowo.
- Mina godna naukowca - powiedziała ze śmiechem. - Cóż tam wypatrzyłeś?
- Lily! - James odwrócił się szybko i zamrugał. - Wow! Wyglądasz świetnie, jak zwykle.

Dziewczyna uniosła lewą brew, lekko się uśmiechając. Upięła włosy wysoko i delikatnie pociągnęła maskarą rzęsy, co podkreśliło kolor jej oczu.

Ubrana była w luźne rybaczki i czarny, obcisły podkoszulek z długim rękawem. Zaglądnęła mu przez ramię. Ona także szybko dostrzegła ukrytą małą postać i zmrużyła oczy.
- Ty, to Peter! - zakrzyknęła po chwili, a James ze zdumienia otworzył szeroko oczy. - Co on tam robi? Dlaczego tak się czai, zamiast się po ludzku przywitać?
- Dobre pytanie... - odparł cicho chłopak.
- Może coś tam zobaczył - spekulowała Lily. - A może chciał go zaskoczyć?

Wtedy Hagrid skierował się w stronę małej kropeczki-Petera. Zobaczył go.
- Uhm... - przytaknął James. - Zapewne masz rację.

Chłopak jeszcze chwilę patrzył w dół przez okno. Nie miał pojęcia, po co Peter poszedł do Hagrida. Takie zachowanie przyjaciela wydało mu się przynajmniej zastanawiające. Ogon próbuje coś działać na własna rękę, bez nas, myślał gorączkowo Potter. I to jest najbardziej podejrzane. Coś tutaj ewidentnie śmierdzi.

James zdał sobie sprawę, że jest coraz mniej pewien, czy Peter jest aby na pewno niewinny. Był jednak przekonany, że odwiedziny u Hagrida mogą wiele wyjaśnić.

Odwrócił się od okna, po czym spojrzał Lily w oczy. Teraz miał mieć randkę z miłością swojego życia i kto jak kto, ale Ogon na pewno mu jej nie zepsuje.
- To co robimy? Masz jakiś pomysł, czy może zdajesz się na moją wyobraźnię? - zapytał z szelmowskim uśmiechem.

Zaśmiała się perliście.
- A może i to, i to? - powiedziała przewrotnie, po czym dodała widząc pytające spojrzenie Jamesa: - Może pozwolimy, by Pokój Życzeń sam za nas wybrał?
- Jak? - spytał James zaintrygowany.
- Oboje będziemy spacerować przed nim, myśląc: Potrzebuję miejsca na najlepszą i najciekawszą randkę.

James wytrzeszczał na nią oczy, otworzył usta w zdumieniu, nie mogąc przez chwilę wydusić ani ani słowa.
- Okey - wydusił wreszcie, mając na sobie wciąż ten zaskoczony wyraz twarzy. - Panie przodem.

Lily z zadowoleniem ruszyła w stronę Pokoju Życzeń, a raczej w stronę pustej, niewinnie wyglądającej ściany, która kryła w sobie magiczne drzwi do owego tajemniczego Pokoju.

Razem zaczęli przechadzać się wzdłuż tej niezwykłej ściany, intensywnie myśląc o najlepszej i najciekawsze rance. W skupieniu zrobili trzy rundki, po czym spojrzeli na ścianę.

Po chwili, z bijącym sercem obserwowali pojawienie się solidnych, chociaż już na pierwszy rzut oka widać było, że starych, drewnianych drzwi. Nie miały klamki, tylko lekko zardzewiałą zasuwę, zamykaną na dużą, starą kłódkę, która była otwarta.

Lily i James wymienili zaciekawione spojrzenia.
- Obora? - W głosie chłopaka wyczuwalna był maleńka nutka nadziei.
- Chciałbyś...! - prychnęła Lily i ruszyła w stronę ogromnych drzwi. Wyjęła kłódkę i z trudem przesunęła zasuwę.

Potter odsunął delikatnie dziewczynę i chwycił zasuwę, po czym szarpnął. Drzwi lekko drgnęły, lecz wciąż stały zamknięte.

Uśmiechnął się i podjął kolejną próbę zakończoną tym razem niewielkim sukcesem: drzwi otworzyły się na kilka centymetrów. James szarpał jeszcze kilka razy, by w końcu obojgu udało się dostać do środka.

Przed nimi ukazało się wnętrze stodoły. Nie było tu żadnych zwierząt. Cała podłoga pokryta była pachnącym sianem. Oboje zwrócili uwagę na ścieżkę wytyczoną pomiędzy górkami siana, przypominającymi trochę zaspy. Ściany pomieszczenia były ceglane, a zamiast sufitu był skośny dach z drewnianymi, solidnymi krokwiami. Światło wpadało przez ogromne, balkonowe okno.

Lily z szeroko otwartymi oczami ruszyła ścieżką i dotarła do okna. James poszedł jej śladem. Przez kilka dobrych chwil nie wypowiedzieli ani słowa, wpatrując się w sielski obrazek za oknem. Ciepły koc w kratkę zielonych pól poprzetykany pojedynczymi drzewami ścielił się aż po horyzont. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, zmieniając kolor na głęboki pomarańcz, a niebo delikatnie się zaróżowiło.

Wciąż wpatrując się w krajobraz, James delikatnie objął ramieniem Lily, która popatrzyła na niego z uśmiechem, po czym zawołała zaskoczona.
- James! Spójrz! - wymknęła się chłopakowi. - Sielanka w pełnym wydaniu!

Faktycznie, niedaleko nich na rozłożonym miękkim kolorowym kocu stał duży kosz piknikowy.

James z szerokim uśmiechem ruszył za Lily, która padła na koc, śmiejąc się perliście. Jej błyszczące rude włosy rozsypały się wokół piegowatej twarzy.

Chłopak usiadł obok ostrożnie, delektując się jej wyglądem. Z minuty na minutę była piękniejsze. A on kochał ja do szaleństwa. Kochałby ją nawet gdyby przypominała Jęcząca Martę. Całe jednak szczęście, że tak nie było i mógł się teraz zachwycać jej urodą.

Lily nieoczekiwanie otworzyła oczy, zastając go z rozanielonym wyrazem twarzy.
- Rozpływający, rozczulający się James Potter! - parsknęła. - Chyba padnę..! Wiesz, że od wczoraj nie widziałam, żebyś przeczesał palcami włosy?

James przewrócił oczami, uśmiechając się.
- Ostatnio, kochana, nie widywaliśmy się za często z powodu tego twojego planu na sukces - odparł, ostatnie słowa wypowiadając z ironią. - Poza tym ostatecznie nabyłem grzebień i to nim teraz przeczesuję włosy.
Lily roześmiała się i podniosła na łokciach.
- Zgłodniałam - powiedziała i odwróciła głowę w stronę kosza. - Ciekawe, co tam znajdziemy...
- Dawaj, sam konam z głodu - ożywił się James, chwytając na brzuch.

Dziewczyna otworzyła koszyk i przysunęła go Jamesowi.
- Bierz, co chcesz - powiedziała i sięgnęła po babeczkę z borówkami. - O, termos z herbatą.
- Nalej mi też trochę - poprosił chłopak, sięgając po kanapkę z łososiem, suszonymi pomidorami, mozzarellą i rukolą. - Ale obłędna...

Przez chwilę wydawali z siebie tylko pomruki zadowolenia, przeplatając je pojedynczymi och, ach, czy wow.

Lily zjadła jeszcze kremowy i delikatny pudding ryżowy z musem malinowym i małą dyniową drożdżówkę z powidłami i pomarańczą. James zdążył w tym czasie zjeść jeszcze jedną kanapkę, tym razem z serem pleśniowym, szynką dojrzewającą i orzechami włoskimi. Do tego wsunął kilka parówek owiniętych w ciasto francuskie i dwa kawałki torciku cytrynowego.

Kiedy poczuli się najedzeni, znaleźli obok siebie kilka dużych poduszek, dwa ciepłe kocyki i koszyczek z termosem, kilkoma butelkami kremowego piwa oraz sokiem dyniowym.
- Nieprawdopodobne... - powiedziała Lily, przyciągając do siebie jedną z dużych poduszek i kładąc ją sobie pod głowę. - Jestem pełna. Szczęśliwa, ale pełniuteńka.
- Niebiańskie było to jedzenie... - przyznał James i sięgnął do koszyka, wyjmując z niego kremowe piwo dla siebie i Lily.
- Może pogadamy poważnie o Peterze? - zaproponowała Lily, biorąc od Jamesa piwo.
- Ta sprawa bardzo mnie męczy - wyznał Potter, pocierając dłonią policzek. - Coś mi tu nie pasuje...
- Może Peter po prostu zaczął żyć własnym życiem? - zasugerowała dziewczyna, pociągając łyk kremowego piwa. Patrzyła teraz na ciemniejące niebo za oknem.
- To nie w jego stylu - pokręcił głową James, po czym dodał: - Chociaż byłoby to nawet wskazane. Przecież niańczymy go od pierwszego roku. To jego zachowanie nie jest wyrazem samodzielności...
- A czego? - spytała Lily.
- Bo ja wiem... - bąknął chłopak, opierając się o poduszkę. - Te powiązania ze ślizgonami...
- Wierzysz, że jest niewinny?
- Sam już nie wiem, co myśleć... - westchnął James. - Chciałbym, żeby z nami pogadał. Wydawało mi mi się... i nie tylko mi, jak sądzę, że się przyjaźnimy...

Lily skrzywiła się, kręcąc głową.
- Dla mnie zawsze było oczywiste, że to on zabiega o waszą przyjaźń, a wy... - urwała, szukając odpowiednich słów. - Wy byliście tak łaskawi, że pozwalaliście mu się z sobą przyjaźnić, ale jakoś na moje oko przyjaźń ta nigdy nie była wzajemna. Czasem wyglądał jak żebrak, mówię ci...

James patrzył na dziewczynę z wyrazem szczerego zdziwienia na twarzy. Kilka razy zamrugał i pokręcił głową, jakby coś mu się nie zgadzało.
- Chyba żartujesz! - wciąż kręcił głową. - Owszem, nie pasował do nas i nie był idealnym kompanem. Zawsze wszystko trzeba mu było tłumaczyć... wiesz, nie grzeszy bystrością umysłu. Ale chyba przesadziłaś z tym żebraniem...!
- No nie wiem, dla mnie to był okropny widok - wciąż się krzywiła - i to było coś, co mnie od ciebie odpychało.

James skulił się nieco pod ciężarem swojej przeszłości. Idealny to on nie był. Sam ze sobą chyba też by się nie umówił. Z drugiej strony niektóre figle, jakie płatali były przednie i z tych właśnie wspomnień nigdy by nie zrezygnował.

Nic jednak na to nie odrzekł, tylko wpatrując się w rozgwieżdżone niebo za oknem wziął kilka dużych łyków piwa.

- Lily, on się po prostu zachowuje podejrzanie - odezwał się po chwili tonem kogoś przekonanego o swojej racji. - Znasz go: nieśmiały, niezdarny... Nigdy nie zrobiłby czegoś, czego byśmy nie pochwalali...
- A czego wy byście nie pochwalali? - Na ustach Lily zagościł figlarny uśmieszek. - Było w ogóle coś takiego?
- Ha-ha - James przewrócił oczami. - Oczywiście bratania się ze ślizgonami w pierwszej kolejności. A on co?
- Sam mówiłeś, że to prawdopodobnie jego prześladowcy. - Dziewczyna sięgnęła do koszyka po paczkę krakersów.
- Wiem, co mówiłem! - James czuł, że jego irytacja rośnie. - Zresztą sam już nie wiem, czy wierzę w to co mówiłem i czy wciąż myślę to samo, co myślałem wcześniej! Wtedy się zamartwiałem. Ale teraz wcale nie widzę, by Peter szukał u nas pomocy. Raczej wałęsa się po błoniach i czai przy chatce Hagrida, knując coś. Czy tak się zachowuje ktoś prześladowany?!
- No wiesz, tacy ludzie często są zastraszani przez szantażystów - spokojnie odpowiedziała Lily, biorąc do ust krakersa.
- Niby tak... - przyznał James, trochę się uspokajając. W końcu to ma być ich randka! - Ale nie wtedy, kiedy już o wszystkim wiemy i możemy mu jakoś pomóc nie afiszując się z tym! - Zamilkł za chwilę, po czym dodał ciszej: - Po prostu tego nie rozumiem.

Lily uśmiechnęła się do niego krzepiąco i pogładziła po plecach. Kiedy na nią spojrzał na siłę wcisnęła mu do ust krakersa.

Roześmiali się, po czym Lily powiedziała już poważniej:
- Wiesz, może on robi to trochę... przeciwko wam.

James z wrażenia aż się odsunął od dziewczyny, jakby większy dystans miał mu pomóc zrozumieć to, co właśnie usłyszał.
- Jak to: przeciwko nam?!
- No, może nie tyle przeciwko...tylko jakby wbrew - próbowała wyjaśnić Lily. - Może on gdzieś zaczął w końcu poszukiwać siebie. A czy nie próbował szukać tam, gdzie nie powinien... na przykład u ślizgonów... tego nie wiesz.
- Możesz mieć rację - pokiwał w zamyśleniu głową chłopak.
- A może się zakochał! - wykrzyknęła Lily odkrywczo. - Ale wstydził się wam o tym powiedzieć. Może to jakaś ślizgonka... Albo taka, jaka by się wam nie spodobała...
- Uhm - przytaknął James kwaśno. - Jak widzę, wszystko się tu sprowadza do tego, że to znów nasza wina. - Spojrzał gniewnie na dziewczynę i dodał: - Nie sądzę, byśmy do wszystkich nieszczęść w Hogwarcie przyłożyli rękę.
- Nie, ale na pewno jakiś procent - powiedziała rezolutnie dziewczyna, jakby nie zauważając irytacji chłopaka. - Ale w kwestii Petera jakoś nie mam wątpliwości.

James westchnął i przyciągnął do siebie Lily. Zamknął oczy i wtulił twarz w jej włosy o zapachu mandarynek. Dziewczyna przytuliła się do niego mocno. Potem odsunęła na moment twarz, spojrzała mu głęboko w oczy i pocałowała.

Chłopak czuł jak staje się lekki niczym piórko i delikatnie unosi się w powietrzu. Poczuł ledwo wyczuwalne ale bardzo przyjemne mrowienie od czoła, przez skórę głowy aż po kark. To samo mrowienie przeistoczyło się w dreszcz, który raz po raz przebiegał mu po plecach.

James ujął miękko aksamitną w dotyku twarz Lily. Razem zatopili się w tej chwili i ulegli emocji w tym pełnym pasji pocałunku.

Kiedy się od siebie odsunęli, zauważyli, że coś zmieniło się w Pokoju Życzeń. Wszędzie wokół nich unosiły się zaczarowane świece. Było wciąż jasno, lecz panował lekki półmrok.
- A propos zakochania - odezwał się nagle James, sięgając po kolejne kremowe piwo dla siebie i Lily. - Żal mi tych dwoje...
- Danielle i Syriusza? Mnie także... - Lily sprawnie odkręciła butelkę, pociągnęła z niej porządny łyk, po czym spojrzała na butelkę: - I jak tu nie kochać kremowego piwa!
- Może nie jest to ostatecznie potwierdzone... - powiedział z nadzieją James. - Sprawdziłbym to. Jeśli chłopak ma cierpieć... to znaczy, jeśli oboje mają cierpieć - poprawił się, widząc spojrzenie Lily - bo on uwierzył w jakiś obłąkany list, który zawierał nieprawdziwe informacje...!
- Po egzaminach będziemy mieli trochę wolnego czasu. - Dziewczyna pogłaskała chłopaka po twarzy i wyciągnęła w butelkę w jego stronę: - Za miłość?

James uśmiechnął się rozbrajająco i wyciągnął butelkę:
- Niech będzie: za miłość!

Rozmawiali do późnych godzin wieczornych, popijając kremowe piwo, które wciąż pojawiało się w koszyku. Znużeni zasnęli na kocu, przytuleni do siebie.

Tak, James doskonale pamiętał atmosferę poprzedniego wieczoru, ale nie potrafiłby podać zbyt wielu szczegółów. Piwo kremowe wprowadziło ich oboje w taki błogostan, że pamięć po prostu się wyłączyła.

Jednak coś nie dawało mu spokoju. Jako jeden z ostatnich obrazów, jakie zapamiętał było spojrzenie w stronę tego dużego okna, usianego gwiazdami. Już wtedy coś go w tym widoku zaintrygowało, ale nie mógł sobie przypomnieć, co to było. Zmrużył oczy, by przypomnieć sobie jakieś szczegóły. Ciemnogranatowe niebo, mnóstwo srebrzących się gwiazd, księżyc gdzieś w oddali...

- Lily. - James szturchnął delikatnie ramię dziewczyny. - Lily, obudź się.
Dziewczyna drgnęła. Kiedy James kilkukrotnie powtórzył jej imię, otworzyła powoli oczy i spojrzała na niego zaspana. Przetarła oczy i uniosła się na łokciach, ziewając.
- Co się stało? - spytała niewyraźnie.
- Jaki dziś dzień? - James rzucił szybkie pytanie, nerwowo wyczekując odpowiedzi.

Dziewczyna zamrugała, po czym zmarszczyła brwi.
- Chyba... środa - powiedziała powoli. - Co się...?
- Ale data! Który dziś jest?! - Chłopak wydawał się nieco spanikowany.
- O ile wiem, dzisiaj mamy czwarty maja...- powiedziała podejrzliwie Lily. - James, możesz mi powiedzieć, o co tu...?

Chłopak zerwał się natychmiast na równe nogi, przerażony i bardzo blady.
- James! - domagała się Lily, podnosząc nieco głos. - Powiedz mi, co się dzieje!
- Luniak - powiedział słabo, jakby miał zaraz zemdleć. - Muszę... szybko...

Lily poderwała się i skoczyła w stronę chłopaka, chwytając go oburącz za ramiona.
- Opanuj się, chłopie!
- Pełnia, Lily! - James jakby ocknął się z szoku i chwycił się mocno za włosy. - Miała być wczoraj! A mnie przy nim nie było!

Edytowane przez mooll dnia 01-11-2015 00:21