Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 13-10-2009 00:07
#14

ROZDZIAŁ VII



James oddychał miarowo. Z wypiekami na twarzy i szeroko otwartymi oczami leżał nieruchomo na łóżku w dormitorium. Nie mógł zasnąć z przejęcia. To, co wydarzyło się tego wieczoru, mogło zmienić oblicze jego pokręconych relacji z Lily.

W pamięci przywoływał to dziwne spotkanie na korytarzu, kiedy to bezinteresownie pomógł dziewczynce, która padła ofiarą dwóch cwaniaków ze Slytherinu. Evans była tak zaskoczona, że w momencie zapomniała, jaka zazwyczaj jest niemiła dla Jamesa. Potem jej twarz zmieniła się i przybrała groźny wyraz.
- Chyba już późno, Potter - powiedziała jednak milszym tonem, niż wskazywała na to jej mina.

Pamiętał jak z bijącym sercem zaproponował jej, czy mogą razem wracać do Wieży Gryffindoru.
- Skoro też tam idziesz... - rzekła niepewnie, jakby wahała się, czy aby na pewno może mu ufać.

Rozmawiali po drodze, choć niewiele. Czuł duże napięcie między nimi. Bał się mówić cokolwiek, by nie zerwać tej wątłej nici porozumienia. Cokolwiek teraz budowali, miało to wytrzymałość domku z kart. Nie chciał ryzykować.
- Dziwnie milczący jesteś - powiedziała w końcu, przyglądając mu się kątem oka.
- Metamorfoza - odrzekł tajemniczo i tak też się uśmiechnął.

Przypomniał sobie jej nieśmiały uśmiech.
- Zauważyłam - odparła i już nie poruszyła więcej tego tematu.

Chłopak wrócił do rzeczywistości, kiedy któryś z kolegów coś niewyraźnie mruknął przez sen, ale wnet się uspokoił. W pokoju znów zapanowała cisza, odliczana spokojnymi oddechami śpiących chłopaków.

Kiedy już odtworzył w pamięci z dziesięć razy tę scenę z panią prefekt, powoli zaczęła go ogarniać senność. Ziewnął i poczuł jak odpływa do krainy snów. Z Lily Evans. Mogła być wówczas może druga w nocy.

* * *



- Z tobą znów się coś niedobrego dzieje - oświadczył Syriusz na śniadaniu.

Właśnie zabierał się do drugiej z pięciu nałożonych na swój półmisek kiełbasek.
- A co ma się dziać? - spytał James, jak zahipnotyzowany.
- Może byś tak zaczął jeść? - zaczął Lupin tonem lekkiej sugestii. - Zwykle pochłaniasz nieokreślone bliżej ilości zapasów Hogwartu. Dziś coś ci nie idzie.

Potter spojrzał na swój talerz: świecił czystością. Nie przeszło mu nawet przez myśl, że ma jeść. W ogóle nie miał apetytu. Wiedział, że to stres związany z czekaniem na Lily.
- Nie jestem głodny. - Powiedział to, mimo iż wiedział, że nikt mu nie uwierzy. Miał tylko nadzieję, że zostawią go w spokoju.

Peter tylko przewrócił oczami.
- Mówię wam, że to ta Evans - powiedział cicho, lecz na tyle głośno, by Potter mógł to usłyszeć.

James pomyślał, że mógłby mu teraz spokojnie przyłożyć. Ale po co? Po pierwsze, nie bardzo mu się chce w ogóle włączać w ewidentnie prowokowaną dyskusję. A po drugie, w każdej chwili Lily mogła wejść do Wielkiej Sali. Nie mógł ryzykować. Zbyt wiele go kosztuje ta cała znajomość.
- Rogaczu - zaczepił go Syriusz. - Dziś musimy zrobić postępy w akcji "skóra Smarka".

Black uśmiechnął się szeroko znad talerza i spojrzał znacząco na kolegów. A ci, przytaknęli mu z powagą ruchem głowy.
- Dziś...? - jęknął Potter. - Po południu mam ostatni trening przed meczem! Z trudem udało mi się zarezerwować boisko na jutrzejszy mecz.
- Fakt - westchnął smutno Black. - W takim razie my dziś zrobimy, ile się da, a jutro do nas dołączysz.

James uśmiechnął się słabo. Źle to wygląda. Z jednej strony kwitnąca znajomość z Evans, a z drugiej - przyjaciele i ich "śmieszne" żarciki.

Wiedział, że musi poważnie się zastanowić, jak to rozegrać. Lily nie może się dowiedzieć, że Potter macza w tym palce. Inaczej wszystko stracone.

I w tym momencie ją zobaczył. Szła w towarzystwie Dorcas i Danielle i wyglądała, jakby relacjonowała im coś z przejęciem. Spięła swoje ciemnorude włosy w jeden warkocz i James pomyślał, że bardzo do twarzy jej w tej fryzurze. W ogóle ślicznie dziś wyglądała, ubrana w stonowane kolory: oliwkowe sztruksy i brązowy, obcisły golf.

W jednej chwili serce chłopaka powędrowało w górę i utknęło w przełyku, tłukąc się niemiłosiernie. Starał się za wszelką cenę ukryć poddenerwowanie i podniecenie, przysłu****ąc się z przesadną uwagą rozmowie kumpli.

Dziewczyny usiadły na przeciwko huncwotów i zaczęły nakładać sobie porcję płatków owsianych.
- Cześć, Potter - przywitała się, jak ze starym znajomym.

Kiedy ich spojrzenia spotkały się, jej pewność siebie w widoczny sposób zaczęła znikać. Znów czuł to napięcie.
- Cześć. - James odpowiedział głosem automatycznej sekretarki. - Ale mogłabyś już zejść z tego oficjalnego tonu. Po prostu mów mi James.

Czuł, że zaczął odzyskiwać dar mowy, napięcie powoli opadało i chłopak robił się coraz bardziej swobodny.

Po chwili konsternacji, jaką zauważył na twarzy dziewczyny, wyszczerzyła się do niego i pokręciła z rozbawieniem głową.
- Wyszedłeś z wczorajszej hipnozy, jak mniemam. - Jej głos również wydawał się swobodniejszy.

James poczuł wzbierającą falę motyli w żołądku. Serce biło do taktu trzepoczącym skrzydełkom. Poczuł się tak lekko, jak chyba jeszcze nigdy.

Cały dzień szedł mu jak z płatka. Do wszystkich (bez powodu) szczerzył zęby, włosy same mu się mierzwiły, jak naelektryzowane. Dla wszystkich był bardzo miły i uprzejmy. Nawet niektórzy nauczyciele zwracali uwagę na jego ułożone i grzeczne zachowanie.

A na popołudniowym treningu był wyjątkowo ugodowy i nie złościł się na nikogo. Nagany uniknął nawet obrońca, Greenpick, który miał wyjątkowo zły dzień i przepuszczał co drugiego kafla.

Ale pozostali z drużyny, według Pottera, byli całkiem na poziomie i przy próbie obiektywnej oceny, uznał iż mają spore szanse na wygraną ze Ślizgonami.

Następnego ranka obudził się jako niepoprawny optymista. Takim jeszcze nie był. Co prawda, zawsze pozytywnie przyjmował wszystko od losu (zarówno te dary bardzo pożądane, jak i te pożądane w najmniejszym stopniu, jak to ujmował), bo wiedział, że to co daje, trzeba wykorzystać, a nie martwić się, jak bardzo nam tym razem dało w kość.

Toteż przeciągnąwszy się porządnie, stał dłuższą chwilę patrząc z uśmiechem w krajobraz malujący się przed nim za oknem: puszyste, nieduże obłoczki leniwie sunęły po błękitnym niebie.

Pogoda będzie bajeczna, pomyślał, to będzie szczęśliwy dzień!
- Rogasiek - zamruczał Black.

James odwrócił się na pięcie z miną nie wróżącą nic dobrego.
- Ani. Się. Waż. Mówić. Do. Mnie. W. Ten. Sposób - wycedził przez zęby, akcentując dobitnie każde słowo.

Syriusz parsknął śmiechem, po czym usiadł na łóżku.
- Panowie - rzucił oficjalnym tonem. Pozostali chłopcy pojawili się w zasięgu wzroku Pottera. - Trzeba naszemu Jamesowi co nie co powiedzieć. Musi nadrobić zaległości.
- To znaczy? - dopytywał się Potter. Już się bał.

Black wskazał na Remusa, a ten odchrząknął i zaczął poważnym tonem:
- W sprawie Snape'a poczyniliśmy już bardzo konkretne kroki.
- O... - Słaby entuzjazm ich słuchacza widocznie nie osłabił ich zapału.
- Nie trzeba eliksiru! - zawołał piskliwie Glizdogon.

James uniósł brwi, dając do zrozumienia, że słucha i nawet próbuje się zdziwić. Marnie mu szło. Ale huncwoci zbyt przejęci byli opowiadaniem o swoich nowych odkryciach w sprawie akcji "skóra Smarka".
- Stary, co się nie nałaziliśmy ze słownikami łacińskimi! - Black chwycił się oburącz za głowę. - Od tego kartkowania prawie mi schodzi skóra z palców wskazujących!

Chłopcy zaśmiali się.
- To prawda - podjął Lupin. - Wiesz, ile możliwości może mieć takie zaklęcie?

Potter wzruszył ramionami.
- Najpierw szukaliśmy pod skórą - kontynuował Remus. - Wyszło nam : dermaticus
- Skórny - odpowiedział James, patrząc na ich zdziwione miny. - No co? Ostatnie tygodnie spędzałem na prześcignięciu Evans, to muszę coś umieć.
- Racja. No a dalej? - zachęcił Lupina Black.
- Potem wymyśliliśmy, że może uderzyć w coś jak choroba skóry, czy coś. Ale exanthema też jakoś nie zdała egzaminu. - Lunatyk mówił to wszystko z zapałem, co było nie do uwierzenia. Może on też chciał powrotu dawnego Pottera i próbował go zarazić swoim zaangażowaniem...?
- Może powinniście...śmy, znaczy się, dodać jakiś człon? - zaproponował James. - Może chrome?
- Kolor? - spytał Peter. - Nie, bo zaklęcie musi być precyzyjne.
- Ej, no Crucio też nie jest precyzyjne - bronił swojego zdania Potter.
- Niewybaczalne to chyba inna kategoria - podsunął Syriusz po chwili zastanowienia. - Zauważcie, że inne zaklęcia są szczegółowo dopracowane.

James westchnął. Chciał mieć to już za sobą. Niech to wymyślą i zamkniemy temat, pomyślał.
- A jakbyśmy dodali konkretny kolor? - Syriusz znów miał ten swój błysk w oku. - Niech będzie... viridi. To byłby czad, zobaczyć Smarkerusa w zielonej barwie Slytherinu!

Ucieszył się, jak małe dziecko, ale zatarł ręce jak chytra czarownica.
- No, nieźle. - Jamesowi też udzielił się humor przyjaciela.

Wyobraźnia podpowiadała mu, jak wyglądałby Smak w zielonej oprawie.

Peter szybko skoczył do swojego kufra i wyciągnął różdżkę. Nastała chwila ciszy i skupienia.
- To kto będzie kozłem? - spytał Lupin. - Ostatnio wszyscy po kolei byliśmy nim...

Tu spojrzał wymownie na Pottera.
- Kozłem? - James otworzył szeroko oczy. - Ale nie znacie zaklęcia, żeby to cofnąć!

Jego protest został natychmiast przyjęty.
- Co racja, to racja. - Ton Blacka był bardzo poważny. - Musimy ćwiczyć na samym Snapie.

Huncwoci spojrzeli na niego, jakby właśnie oznajmił, że będzie teraz w drużynie quidditcha z Jamesem. I powiedziawszy to, wyskoczył z łóżka, wciągnął na siebie jeansy i rozciągnięty podkoszulek.
- No, na co czekacie? - spytał towarzyszy żartów. - Szybko!

Chłopcy z małym ociąganiem ubrali się i zeszli do pokoju wspólnego. Przy kominku siedziała Lily i coś zawzięcie pisała. Potter od razu rozpoznał te pożółkłe kartki - to musiał być jej pamiętnik.

Przechodząc obok skupionej jedynie na zeszycie Evans, przywitał się ciepło.
- James! - Jej mina zdradzała, że nie miała zamiaru przywitać się z nim tak entuzjastycznie i trochę się przez to spłoszyła. - Na śniadanie, co?

Kiwnął głową i uśmiechnął się. Cóż za dzień. Jeszcze tydzień takich dobrych relacji z Lily i odważy się podejść do niej i zaprosić na randkę. Wszystko wokół wydawało się cudownie piękne i proste.

*


- Teraz - szepnął Black, a Pittegrew, celując różdżką w stronę Snape'a wypowiedział jakieś zaklęcie. Nic to jednak nie dało, więc chłopak zaklął cicho.
- A może... viridis dermaticus! - Tym razem to Lupin próbował swoich sił.
- To na nic - zasępił się Syriusz, kiedy zaklęcie Remusa nie przyniosło żadnego skutku.

Po paru minutach takich ślepych prób ze stołu Gryfonów, Peter zorientował się, że James nie bierze udziału w "ostrzeliwaniu" Smakra.
- Co ty, stary, w kulki lecisz? - Black spojrzał na Pottera z politowaniem. - Już, twoje kolej.

James westchnął ceremonialnie, pokazując, że on już wyrósł z tym podobnych praktyk. Mimo tych ostentacyjnych gestów, wyjął swoją różdżkę i po namyśle szepnął:
- Virescerus! - strumień jasnego, mglistego światła wystrzelił w stronę stołu Ślizgonów i ugodził Smarka.

Huncwoci stali jak sparaliżowani. Skóra Snape'a zmieniła kolor na zielony! W Wielkiej Sali zapanował chaos. Jakieś Ślizgonki piszczały, część z uczniów odsuwała się pośpiesznie od Snape'a lub uciekała w stronę wejścia.
- Udało ci się! - wrzasnął uradowany Syriusz i rzucił się na Jamesa, który próbował go od siebie odciągnąć i schować różdżkę, gdyż w tłumie gapiów zobaczył zdruzgotaną twarz Lily. Szła w jego stronę.

Serce podskoczyło mu do gardła, oddech przyśpieszył tak, że ledwie mógł go kontrolować. Miał wrażenie, że stoi nad przepaścią; na jej krawędzi.
- James... - W jej głosie usłyszał rozczarowanie.

Miał wrażenie, że kamień wielkości pięści spadł na dno jego żołądka. W ustach mu zaschło.
- Naprawdę uwierzyłam w twoją przemianę. - Jeszcze słyszał nutę żalu. Ale gdy dokończyła po przełknięciu śliny, jej ton ociekał sarkazmem: - Naiwna byłam.

Osunęła się pod nim ziemia. Runął w przepaść.
Wszystko zepsuł.

Edytowane przez mooll dnia 17-11-2009 11:12