Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 01-12-2009 11:03
#59

ROZDZIAŁ XIX


Danielle stanęła na środku pokoju wspólnego Gryffindoru. Siedzący pod oknem James, spojrzał na nią znad książki. Czuł, że coś się święci. U tej dziewczyny element zaskoczenia był podstawą jej egzystencji. Z huncwotami zawsze podejrzewali, że nie kieruje nią żadna rozwaga, jedynie jakiś instynkt. I to szalony.
- Ej, hunce! - zawołała zaczepnie, jakby nie bardzo znała się na delikatnych rozmowach.

Teraz już wszyscy chłopcy spojrzeli na nią, w milczeniu czekając, co nastąpi.
- Wybierzmy się gdzieś... - zaproponowała bez ogródek. - Ja, Dorcia, no i wy.

Syriusz podrapał się po głowie i spojrzał na Jamesa. Ten z kolei szybko wymienił spojrzenia z Remusem i Peterem.
- Coś mi tu śmierdzi... - Syriusz nachylił się w stronę Jamesa i szepnął, prawie nie poruszając wargami.

Potter uśmiechnął się. Podejrzewał, że Danielle raczej nie chce ich w żadem sposób podpuszczać, a mimo to jej zachowanie wyglądało dość podejrzanie.

Chłopak dał znać Blackowi, że to załatwi.
- Dan. - Bardzo do niego przylgnęło to, jak Syriusz się do niej zwracał. - Wybacz, ale to brzmi co najmniej dziwnie. O co dokładnie chodzi? Eee... A Lily nie brałaby w tym "wybraniu się gdzieś" udziału?

Jak się zaczął nad tym zastanawiać, to rzeczywiście było w tym coś podejrzanego.
- No... - Danielle ewidentnie próbowała wymyślić coś na miejscu. - Potter, ciebie to zaproszenie też... no... nie bardzo dotyczy...

James pierwszy raz zobaczył, żeby dziewczyna się zmieszała.

Trwało to jednak krótką chwilę i szybko odzyskała typową dla siebie pewność.
- No to my też się nie piszemy na takie pokrętne układy... wycieczki nie wiadomo dokąd, w dziwnym składzie - zaperzył się Syriusz.

Pozostali przytaknęli.
- Ja ci dam "dziwny skład"! - Danielle tak się przejęła tym sformułowaniem, że zamrugała i zmarszczyła gniewnie brwi.
- W takim razie czekam na sowę - roześmiał się Syriusz, próbując rozrzedzić atmosferę.
- Mnie też daj ten cały "dziwny skład", jak możesz - zawtórował Balckowi Lupin.

Chłopaki roześmiali się. Danielle przewróciła oczami.
- Nie da się z wami normalnie gadać! - warknęła. - Myślałam, że może w czwórkę odwiedzimy Trzy Miotły...

Huncwoci milczeli, więc kontynuowała.
- No, bo skoro zdecydowaliśmy się zostać ten jeden dzień dłużej, to można byłoby się gdzieś przejść.
- Ja tam całe Święta spędzam tutaj - wzruszył ramionami
Syriusz, jakby było mu to całkowicie obojętnie.
- No dobra. - Danielle chwyciła się pod boki. - Ty, może i tak. Ale mamy dwudziesty trzeci grudnia i zamiast być już w domach - zostaliśmy. Hogwart będzie mniej rygorystycznie pilnowany... Co wy na to?

James poczuł się trochę dziwnie. Nie został zaproszony. I z tego co usłyszał, Lily też nie miała zamiaru iść. Czemu?

I nagle dotarło do niego, że przecież umówił się z nią dziś wieczorem. Uśmiechnął się do siebie, powstrzymując od uderzenia się w czoło otwartą dłonią. Myślał o tym od rana, a nie mógł skojarzyć ze sobą tak prostych faktów. Czyli wszystko było ukartowane. Zastanawiało go tylko, dlaczego organizują to w ten sposób. W końcu huncwoci byli wtajemniczeni. Nie trzeba im było organizować czasu tylko dlatego, żeby odciągnąć ich uwagę od wątku Evans. Poza tym, Danielle nie powiedziała mu wprost, dlaczego nie może iść z nimi. Pod tym względem była jakaś tajemnicza.
- Idźcie - powiedział spokojnie James do kumpli.

Chłopcy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- A ty, co znowu kombinujesz? - spytał Peter.
- Już macie sklerozę, widzę - westchnął z ubolewaniem Potter. - Idę z Lily.

Pozostali próbowali naradzić się, puszczając sobie wzajemnie porozumiewawcze spojrzenia.
- No, to w porządku. - Lupin odpowiedział w imieniu całej trójki.

* * *


Potter siedział po turecku na swoim łóżku w dormitorium. Za oknem było już całkiem ciemno, mimo, iż pora nie była taka późna.

Przed nim leżała otwarta mapa, pokazująca właśnie dormitorium dziewcząt i kilka kropek. Jedna z nich, podpisana "Lily Evans", chodziła w kółko.

James przygryzł dolną wargę w zamyśleniu. Zemdliłoby go po kilku takich okrążeniach, ale dziewczyna dzielnie kontynuowała. Czasem zatrzymywała się na w kącie dormitorim na jakąś krótką chwilę, po czym wracała do okrążeń. Trwało to już dziesięć minut. A za godzinę mają się spotkać w Cafe Magic, cokolwiek to było. Jeśli Evans coś odbiło, to wieczór zapowiada się interesująco.

Zamyślił się, nie odrywając wzroku od czarnej krążącej kropki. Skąd ta kobieta wytrzasnęła taką knajpkę?

Poczuł zdenerwowanie w żołądku. Nie wiedział, gdzie mają się spotkać. Kiedy po raz pierwszy przeczytał liścik, od razu zaniepokoił się na widok tej nazwy. W Hogsmeade nie było niczego takiego. A nawet, jeśli zamierzali otworzyć podobną kawiarnię, huncwoci już dawno by o tym wiedzieli.

Zamknął oczy, żeby ułatwić sobie skupienie. Przypomniał sobie, jak wyglądała ta mała karteczka, którą dostał sowią pocztą. Evans zniszczyła ją jeszcze tego samego dnia, więc nie miał się czym posiłkować. Żałował takiej świetnej pamiątki.

Było tam coś o jakimś gargulcu. Tych posążków, nota bene, jest co nie miara, żeby było śmiesznie.

Potter zacisnął jeszcze mocniej powieki. I nagle zapaliła się lampka w jego umyśle. Siódme piętro! No, to już coś.

Siódme piętro... Siódme piętro..., Potter myślał coraz intensywniej. Co tam jest, na tym siódmym... No tak!

Olśniło go. Teraz wszystko miało sens. Na siódmym piętrze był Pokój Życzeń. Dokładnie obok gargulca! No i to całe Magic Cafe, czy inne Cafe Magic na pewno jest Pokojem Życzeń!

Uradowany, opadł na poduszki swojego łóżka. Wpatrując się w purpurowy baldachim, poczuł ulgę, ale i stres. Nie miał wątpliwości, że to będzie boski wieczór. I to bez jakiejś konspiracji, tajemnicy. To już będzie...

Z rozmyślań wyrwał go Peter, który wpełznął na łóżko Pottera jako szczur.

James usiadł.
- Te, Ogon - powiedział zaczepnie. - Nie rób tak. Nie mamy tajemnic przed sobą, żeby uciekać się do zamiany.

Chwilę potem Peter znów był przysadzistym blondynkiem. Na jego twarzy malowała się przepraszająca mina.
- Poza tym, to niebezpieczne. - James przybrał ton starszego brata. - Jakby nas nakryli...
- Jesteśmy w dormitorium! - bronił się Glizdogon.
- W którym mamy jeden obraz - spokojnym tonem tłumaczył Potter.
- Ale... - próbował jeszcze Peter, lecz James nie dał mu dokończyć.
- Nie ma "ale" - rzekł poważnie. - Myślisz, że po co tu jest? No właśnie dla takiej cichej kontroli dormitoriów.
- Czy to się nie nazywa inwigilacja? - usłyszeli z sąsiedniego łóżka przytłumiony głos Blacka.
- Ja tam nawet nie wiem, jak wygląda - odezwał się jeszcze odleglejszy głos Remusa. - Nigdy go nie ma.
- Sam widzisz! - podchwycił Peter.

James przewrócił oczami.
- Jesteśmy ryzykanci - przyznał - ale w tej kwestii nie możemy ryzykować!

Usłyszeli szuranie firanek i ich oczom ukazał się Lupin, który oparł się o jedną z kolumienek łóżka Pottera.
- Co racja, to racja - przyznał. - Rogacz wie, co mówi. Możemy ryzykować wywalenie ze szkoły, ale nie przestępstwo na skalę ogólno czarodziejską, rozumiesz? - zwrócił się do Petera. - Potem nie ma, że boli. Hogwart nie będzie cię w stanie ochronić, gdy wejdziesz w zatarg z prawem.

Glizdogon się stropił. Widać, że miał dobre intencje i nie chciał się nikomu narażać. Jak zwykle bardzo zachowawczo.
- Już dobrze - uśmiechnął się James i poklepał chłopaka po ramieniu. - Po co mi wlazłeś na łóżko?

Chłopak westchnął.
- Już późno, po prostu. - Spojrzał na zegarek. - No, za pół godziny zaczyna ci się randka, a ty jesteś w proszku, Rogaśku.

Potter w jednej sekundzie spoważniał, a pozostali zamarli. Zerwał się szybko i rzucił w stronę kufra. Przemknęła mu jeszcze myśl, że szykuje się, jak jakaś baba, ale zignorował ją i zaczął przerzucać zmięte ubrania.

*


Wiedział to od początku. Spóźni się.
Potter leciał na złamanie karku. Przecież to niedaleko, pomyślał. Jednak mała odległość nie uratowała go. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to on powinien na nią czekać. A tymczasem będzie odwrotnie, bo już pięć minut był w plecy.
Czerwony z wysiłku na twarzy, odpiął guzik pod szyją i sapnął potężnie, walcząc z zadyszką.

Świetnie, przemknęło mu przez myśl. Teraz jeszcze wejdę jak jakiś burak: spocony i czerwony. Totalna porażka...

Zatrzymał się koło gargulca i pomyślał o Magic Cafe, przytulnej knajpce, w której miała być Lily Evans.

Przed nim powoli wyłoniły się małe, drewniane drzwiczki z śliczną porcelanową klamką.

James uśmiechnął się z ulgą. W gardle drapało go niemiłosiernie, a w boku kłuła uporczywie kolka. Kondycja marniutka, znów pomyślał James.

Wejście było tak malutkie, że musiał się lekko schylić, by przez nie przejść. Nacisnął klamkę i wszedł ostrożnie, rozglądając się wokół.

James wciągnął powietrze: pachniało tu cynamonem i goździkami. Wszystko było w drewnie i tworzyło wyjątkowo ciepły klimat. Zamiast tradycyjnych stolików z krzesełkami, zauważył kanapę, fotele, a nawet poduszki luzem skupione wokół niskiej ławy.

W tym niewielkim pomieszczeniu panował półmrok. Przy każdym stoliczku paliła się świeca i Potter ledwie zauważył artystyczne malowidła i fotografie rozwieszone na ścianach. To, co przykuło uwagę chłopaka, to fakt, iż były mugolskiego pochodzenia. W tle cichutko płynęły dźwięki delikatnej, spokojnej muzyki, która miała umilać czas.

James wszedł w głąb lokalu, nigdzie nie mogąc odnaleźć Evans.

Zaczął dyskretnie rozglądać się po pustej kawiarni, aż wreszcie dostrzegł ją na jednej z tych dużych kanap.

Siedziała po turecku, z lekkim uśmiechem na twarzy. Parujący kubek trzymała oburącz w okolicy skrzyżowanych nóg.

Wyglądała jeszcze piękniej, niż zazwyczaj. Miała na sobie ciemne, sztruksowe spodnie, a granatowa bluzka lekko ją opinała. Włosy pozostawiła rozpuszczone.

Kiedy do niej podszedł, ocknęła się z zamyślenia, usłyszawszy zapewne odgłos jego kroków.
- Cześć - szepnął przejętym głosem Potter.
- Siadaj, James. - Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. - Zaraz poprosimy tu Skrzatka, aby ci coś przyniósł.

W jednej chwili przy ich stoliku pojawił się skrzat. Generalnie niczym nie różnił się od przeciętnego skrzata. No, może poza wyprostowaną postawą, pewnością siebie i powagą. W ręku trzymał notesik.
- Słucham pana? Co będzie? - zaskrzeczał, a jego ton głosu, który miał być dystyngowany, wypadł po prostu komicznie. Potter o mało nie parsknął śmiechem.
- Może... - zamyślił się chłopak. - Mleko na ciepło z przyprawami korzennymi i miodem.
- Służę - powiedział skrzat i zniknął, by zaraz pojawić się z kubkiem spienionego mleka, które mocno pachniało imbirem.

James podejrzewał, że miód był na spodzie. Upił spokojnie łyk, wciąż milcząc.

Kiedy gorący płyn znalazł się w żołądku i rozkurczył jego mięśnie brzucha, odezwał się.
- Co za lokal. - Posłał jej swój najlepszy uśmiech, choć wiedział, że w tym półmroku pewnie go nie dostrzegła.
- Mój pomysł. - Evans odwzajemniła uśmiech.
- Zauważyłem obrazy i zdjęcia... - podjął niepewnie.
- To też mój pomysł - roześmiała się. - Bardziej, niż te czarodziejskie, oddają artyzm chwili. Te magiczne są pod tym względem fatalne. No, wyobraź sobie, że zostanie ci ktoś na dłużej na takim zdjęciu. Nie ma najmniejszych szans!
- To prawda - roześmiał się szczerze Potter. - I do tego wiercą się, jakby mieli owsiki, czy inne dziadostwo w swoich... no...
- ... szanownych - dokończyła Lily, śmiejąc się perliście. - Święta prawda!

I tak przez godzinę rozmawiali swobodnie o wszystkim i o niczym, w ogóle nie zdając sobie sprawy, że właśnie są na randce. Ona, która "w życiu nie umówiłaby się z tym łajdakiem, Potterem" i on - "łajdak i podrywacz pierwszej ligi", od pierwszego roku próbujący namówić ją wreszcie na randkę.
- Wiesz - zaczął James, nabierając łyżeczką miód ze spodu kubka. - Dlaczego Danielle organizowała to całe spotkanie w Trzech Miotłach?

Lily spuściła głowę w dół i zaczęła przyglądać się swoim skarpetkom, jakby nagle wydały się jej wyjątkowo interesującym obiektem.
- Ale nie powiesz nikomu...? - spytała prawie szeptem, po dłuższej chwili ciszy.
- Skąd! - gorliwie zapewnił ją Potter.
- Nawet huncom? - Tym razem dziewczyna skoncentrowała wzrok na Jamesie.
- Nawet! - potwierdził. - O co chodzi, Evans?

Lily wzięła głęboki oddech.
- Bo... Jej się podoba Black. - Powiedziała to jak najszybciej umiała i wstrzymała oddech, patrząc wyczekująco na Jamesa.

Ten otworzył szeroko oczy i usta.
- Żartujesz! - Jego twarz, wyrażała ogromne zdumienie, ale kiedy Lily zaprzeczyła, usta chłopaka rozszerzyły się w uśmiechu. - Ale motyw!

Z przejęcia uderzył dłońmi o kolana.
- Jak myślisz... Ma jakieś szanse? - spytała ostrożnie Evans.
- Hmm... - zamyślił się Potter. - Szanse zawsze są. Tylko on teraz ma hopla na punkcie jakiejś Veroniki Brook...

Lily zasępiła się.
- Znam ją. Syriusz jej się podoba.
- Co nie znaczy, że Danielle nie może zacząć mu się podobać - powiedział Potter, by ją pocieszyć, ale sam nie wiedział, czy naprawdę tak może się zdarzyć.
- Bo widzisz... wydaje mi się, że oni pasują do siebie... - słabo uśmiechnęła się Lily, przenosząc co jakiś czas wzrok ze swoich skarpetek na twarz chłopaka.

James przełknął ślinę. Nie wiedział właściwie, czemu serce zaczęło na nowo tłuc się w piersi. Jego oddech nieznacznie przyspieszył, co Potter bardzo chciał ukryć. Napięcie rosło.
- Chyba masz rację - powiedział słabo na wydechu.
- No - skwitowała Lily, zatrzymując w końcu niespokojny wzrok. Teraz patrzyła mu prosto w orzechowe oczy.

Chłopak bał się oddychać. Nie chciał, by cokolwiek przerwało tę magiczną chwilę.
- Tak, jak my...? - spytał i posłał jej swój zaczepny wzrok, wkładając ogromny wysiłek, by był on jak najbardziej naturalny.

Lily wyszczerzyła się do niego i pokręciła głową.
- Jak zwykle dowcipny, Potter - powiedziała wesoło Lily, ale w jej głosie czuło się napięcie.
- Ja? - Pomimo zdenerwowania, James zaczął dowcipkować. - W życiu! Kobieto, ja jestem wiecznie poważny!

Roześmiali się serdecznie, choć nie była to już taka swobodna chwila. Oboje przeczuwali, że coś nad nimi wisi; że coś się wydarzy. To było wyczuwalne w powietrzu.

Zamilkli i wpatrywali się w siebie, jak zaczarowani.
- Nie wiem, czy tak jak my... - podjęła wątek Evans, nie odrywając oczu od chłopaka. Jej głos był cichy.
- A ja... - Tu Potter przechylił lekko głowę. - Myślę... - a dłonią ujął jej podbródek, której Lily nie odepchnęła - ... że bardzo...

James nachylił się ostrożnie, czując jak zalewa go fala różnych uczuć. Było tam podenerwowanie, napięcie, stres, ale dominowała ekscytacja i euforia.

Lily przymknęła powieki, również powoli zbliżając się w stronę ust chłopaka.

I właśnie, kiedy ich usta miały się zetknąć w ich pierwszy, młodzieńczym pocałunku, zegar z kukułką wybił północ. Oboje zerwali się na równe nogi, spłonieni i zażenowani.

Nawet James.


-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Znów wklejam, bez Ani. Bo jej nie ma ;(

Edytowane przez mooll dnia 01-12-2009 16:48