Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Wspomnienia Ślepców - rozdział IV

Dodane przez Maladie dnia 20-05-2011 16:26
#11

Wiem, wiem. Długo mnie nie było i oczywiście będę się tłumaczyć ogromem nauki. Ale nic na to nie poradzę. Wolny czas prawie w całości poświęcam teraz czytaniu lektur i tworzeniu prezentacji w PowerPoincie. Mam nadzieję, że będziecie chcieli choćby zerknąć na te moje bazgroły.


Rozdział III

Coś było nie w porządku. Wspomnienie utknęło w nim tak głęboko, że w ogóle nie czuł własnego ciała. Chciał jakoś pokazać zebranym w sali, że coś się nie udało, ale nie mógł poruszyć nawet jednym mięśniem, będącym w szklanym laboratorium. Po chwili zrezygnował. Nie chciał tracić sił na wydostanie się z trupa.

Czuł natomiast smukłe, długie ciało, w którym się znalazł. Nadal miał zamknięte oczy. Wolał najpierw zbadać otoczenie za pomocą innych zmysłów.

Leżał na chłodnej, nieco wilgotnej i nierównej powierzchni. Na myśl przychodziła mu zimna ziemia i trawa zwilżona porannymi kroplami rosy. Nie lubił przyrody, ale było mu jednak zaskakująco wygodnie. Słyszał bulgotanie wody oraz ćwierkanie jakiegoś ptaka. Umysł zmarłego zarejestrował, że melodia, która rozlega się dokoła, jest mu znana. Co więcej, rozpoznał, że to słowik. Alan wytężył słuch. W oddali słyszał szum liści poruszanych na wietrze, rżenie konia oraz odgłosy ulicznego gwaru. Powietrze było niespodziewanie rześkie i wspaniale się nim oddychało. Wcześniej nie wiedział, że mógłby czuć coś równie wspaniałego.

W końcu nadeszła chwila, na którą czekał od początku. Trup miał zamiar otworzyć oczy. Alan nie mógł go powstrzymać, bo przecież na tym polegało Wspomnienie. To jego właściciel decydował, gdzie się teraz uda lub jaką czynność wykona. Alan nie miał żadnego, choćby najmniejszego wpływu na jego decyzje. Słyszał jego zamiary, był w jego ciele i myślach, ale nie mógł nim manipulować.

Martwy powoli otworzył powieki. Słońce sprawiło, że gwałtownie zmrużył oczy. Obraz był niewyraźny. Zamazane plamy zieleni, błękitu i bieli. Z czasem jego wzrok przywykł do jasności dnia i wyostrzył się.
Gdyby Alan mógł w jakikolwiek sposób wpłynąć na ciało, z gardła zmarłego wydobyłby się teraz krzyk. Wspomnienie było ostre i wręcz bolesne do Podglądania. Alan próbował zamknąć oczy, ale nie był w stanie tego uczynić. Ubolewał nad sobą w duchu i wykorzystał ostatnią deskę ratunku: pokazanie własnych myśli na laboratoryjnym Projektorze Czytania Umysłu. Ze wszystkich sił wytężał myśli: "Wypuśćcie mnie stąd! Pomóżcie!", ale już wiedział, że nikt go nie usłyszy. Był w ciele Ślepca, a jego myśli nie wyświetlały się na monitorze.

Po chwili musiał się uspokoić, bo trup usiadł i przeciągnął się leniwie. Alan przestał się nad sobą użalać i zaczął się przyglądać. Znajdował się, jak już wcześniej się domyślał, na trawie w cieniu sędziwego dębu o rozłożystych gałęziach. Tuż obok płynął wartki strumień krystalicznie czystej wody, wesoło bulgocząc w chwili uderzania o kamienie na swojej drodze.

Martwy wstał i podszedł do strumyka. Alan przyjrzał się bacznie jego odbiciu w wodzie. Chłopak miał jasne, krótko obcięte włosy, zgrabny nos, szlachetne kości policzkowe i wąskie usta. Lecz nie te cechy fizyczne przyciągnęły uwagę Alana. Nie mógł oderwać wzroku od jego oczu. Miały barwę ciemnozieloną. Przypomniał sobie tęczówki trupa w laboratorium. Były intensywnie niebieskie. "Sztuczne oczy, a nie szkła kontaktowe", uświadomił sobie Alan, załamując się nad swoją łatwowiernością. Dał się oszukać. Oglądał Wspomnienie Ślepca. Nie miał żadnego doświadczenia w takich Snach. Nie bez powodu studentom nie pozwalano na wgląd w umysły Ślepców. Wspomnienia były wyraźniejsze, barwniejsze i bolesne. Niedoświadczony uczeń mógłby nie przeżyć takiego Snu. "Ale czy ja jestem wystarczająco zdolny, żeby się obudzić?", zastanowił się Alan. Zaczął wątpić w swoje umiejętności. Chciał skończyć to Wspomnienie i poprosić o dzień wolny, odpocząć od tych paru chwil spędzonych w umyśle Ślepca. Ale nie mógł. Nie potrafił.

Tymczasem trup skończył krótką poranną toaletę i odwrócił się za siebie. Z drugiej strony drzewa zauważył ruch. Obszedł stary dąb dookoła i napotkał błyszczącego czarnego rumaka rasy holsztyńskiej. Ślepiec przypomniał sobie jak długą drogę przebył ten koń, zanim trafił do stajni jego ojca, który nakazał włoskim kupcom sprowadzić zwierzę do Hiszpanii, skąd ogier został przetransportowany na statku. Teraz koń spokojnie przeżuwał kępkę trawy. Wierzchowiec nie był nawet przywiązany, ale jego właściciel miał do niego pełne zaufanie. Ślepiec podszedł do konia i pogłaskał go po grzbiecie. Stworzenie zastrzygło pogodnie uszami i zaczęło grzebać kopytem w ziemi. Chłopak po chwili sięgnął po brązowe skórzane siodło oparte o drzewo i zaczął je zakładać ogierowi.

- No, staruszku, dziś mamy przed sobą długą drogę - poinformował wierzchowca, zaciskając mocniej rzemyki. Jego głos był niski i przyjazny.

Teraz chłopak wziął płócienny plecak leżący nieopodal krzaka jeżyn i otworzył go. Wyciągnął ze środka dwa jabłka. Jedno położył na otwartej dłoni i podstawił pod pysk konia. Ogier jednym chwytem zabrał mu jedzenie i zarżał zadowolony ze swojej zdobyczy.

- Smacznego - odpowiedział mu Ślepiec i wgryzł się w swoje jabłko.

Gdy już napełnili swoje brzuchy, chłopak omiótł spojrzeniem strumień, rozłożysty dąb i słowika siedzącego na powyginanej gałęzi. Założył uprząż zwierzęciu, zarzucił plecak na prawe ramię i dosiadł wierzchowca.

- Ruszaj - nakazał wesoło koniowi i zarzucił lejcami.

Rumak zaczął galopować, zręcznie omijając leżące na drodze kamienie i kłody drzew. Alan poczuł, że zrobiło mu się niedobrze. Nie lubił, gdy żołądek podjeżdżał mu do gardła i ponownie opadał na swoje miejsce. Mógł nie być aż tak żarłoczny i nie zjadać kanapki Sue na stołówce studenckiej. Na myśl o dziewczynie zamarzył wrócić z powrotem do swojego ciała i życia, znaleźć się na trybunie w laboratorium i obserwować, jak ktoś inny męczy się z tym Wspomnieniem. "Egoista", ocenił po chwili swoje myśli. Nikomu nie życzył Podglądania Wspomnienia Ślepca.

Z kolei trup był wspaniałym jeźdźcem. Nie odczuwał żadnego dyskomfortu z powodu jazdy konnej. Emanował z niego niczym niezmącony spokój. W jego myślach powstały obrazy przypominające mu dzieciństwo. Miał stajnie, w której pielęgnował konie sprowadzane z całego świata. Najbardziej cenił jednak tego czarnego rumaka rasy holsztyńskiej, na którym w tej chwili pędził przez las.

W końcu wierzchowiec zwolnił i stępem wszedł do miasta. Ślepiec wyprostował się w siodle, puścił wolno lejce i uniósł dumnie głowę. Koń kroczył powoli wybrukowaną ulicą. Alan dokładnie się przyglądał wszystkiemu, na co nieboszczyk raczył spojrzeć. Mijali rzędy czerwonych kamienic z niebieskimi dachami i zielonymi okiennicami. Z jednego z otwartych okien wyglądała mała dziewczynka z czarnymi warkoczami, obserwująca gwar uliczny. Wokół Ślepca poruszali się inni ludzie - jedni siedzieli na wozach ciągniętych przez konie, inni szli ze swoją rodziną. Alan wytrzeszczał oczy ze zdziwienia (a przynajmniej tak by się zachowywał, gdyby mógł się poruszyć) i nie dowierzał temu co widzi. Już teraz mógł rozpoznać, z jakich regionów świata przyjechały poszczególne osoby. Grupka młodych kobiet była ubrana w kolorowe, gustowne suknie, na głowach miały białe czepki, a w ręku trzymały parasolki.

- Francuzki - mruknął pod nosem trup, zanim Alan o nich pomyślał.

Obok witryny sklepowej maszerowało równym krokiem troje panów w granatowych płaszczach, kraciastych kamizelkach i wysokich butach, podobnych do tych, które miał na sobie Ślepiec. Każdy z mężczyzn miał na głowie czarny cylinder. "Anglicy" - Zmarły znowu ubiegł myśli Alana.

Jadąc dalej w stronę centrum miasta, minęli kilkunastu Murzynów, którzy starali się sprzedać jęczmień w dużych workach. Byli przyodziani skąpo; luźne, nieco przybrudzone białe koszule i szare spodnie do kolan stanowiły ich ubiór. Do tego na głowach mieli słomiane kapelusze, które miały ich chronić przed słońcem.
Alan próbował w jakikolwiek sposób dowiedzieć się, w jakim kierunku Ślepiec zmierza i jaki jest cel jego podróży. W końcu zobaczył coś ponad ludźmi na ulicach, ponad dachami kamienic; na jednym ze wzgórz za miastem stał szary, ogromny zamek z wieloma wieżami. Ślepiec nie odrywał od niego wzroku. "Tam zmierza", pomyślał Alan, starając się wychwycić jak najwięcej obrazów z otoczenia.

Młodzieniec na koniu poruszył się niespokojnie. Wiedział już, co go czeka u kresu podróży, ale na razie przez jego myśli nie przepływały żadne podejrzenia, a przynajmniej Alan nie mógł ich wyłapać. Wyszli już z miasta prosto na zwykłą leśną ścieżkę spowitą sufitem z rozwidlonych dębów. Znów otaczała ich niczym niezmącona natura, żadnych śladów działalności człowieka. To właśnie tutaj Ślepiec czuł się najlepiej; z przyjemnością wdychał świeże powietrze, wypełnione zapachem leśnego igliwia, i rozkoszował się ćwierkaniem ptaków oraz pohukiwaniem sów ukrytych w dziuplach okrytych cieniami drzew.

Gdy w monotonii tej wędrówki (Alan miał wrażenie, że zasnął z nudów) znaleźli się u rozwidlenia dróg, Ślepiec bez wahania skierował konia na prawą ścieżkę. Sprawiał wrażenie pewnego siebie i zdecydowanego, lecz jego głębokie zamyślenie i niepokój były wyraźnie odczuwalne dla Alana. Co chwilę rozglądał się dookoła, zupełnie jakby był gotów stawić czoło złu, które mogło się kryć w każdym zakątku lasu. Przez krótki moment przez myśli zmarłego przemknęło jedno słowo, które w końcu musiało się pojawić. Zarówno Alan jaki i Ślepiec od początku byli świadomi. Takie właśnie miano nosiła ich wspólna wędrówka - śmierć.