Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Wspomnienia Ślepców - rozdział IV

Dodane przez Maladie dnia 03-06-2011 21:07
#13

Lenka, co pomysł. Kupię Ci zszywki. Ale trochę potrwa zanim to skończę. Jeśli w ogóle to skończę, bo ogromną radość sprawia mi pisanie tego wszystkiego i chciałabym to ciągnąć w nieskończoność.

Znalazłam dłuższą chwilę, żeby tu zajrzeć i wrzucić kolejny rozdział. Jest on w zasadzie świeży, bo skończony zaledwie 3 tygodnie temu. Mam nadzieję, że się spodoba. Z góry dziękuję za wszystkie komentarze i będę wdzięczna za wytknięcie ewentualnych błędów. Miłego czytania!


Rozdział IV

Ślepiec jechał przez iglasty las po coraz węższej drodze. Po niedługim czasie gałęzie drzew wisiały tak nisko, że jeździec nieraz musiał się schylać, by omijać przeszkody. Ramiona lasu zdawały się zamykać nad nim w ciemny tunel wskazujący cel podróży.

Na samym końcu przejścia pod koronami drzew Alan dostrzegł kamienne mury, a na środku żelazną bramę o nietypowym trójkątnym kształcie. Za nią widoczne były rozległe równiny porośnięte jedynie jasnozieloną trawą. Gdy podjechali bliżej, koń stał się niespokojny; zaczął nerwowo parskać i nieregularnie stawiać kopyta, przez co młodzieniec stracił równowagę i zeskoczył z czarnego rumaka.
Trup przywiązał zwierzę do najbliższego drzewa i podszedł do bramy, aby lepiej przyjrzeć się jej wykuciu.

Zazwyczaj furtki były zdobione kwiatowymi wzorami lub znakami greckimi o różnej symbolice. Jednak to wejście zostało udekorowane scenami z piekła. Były poukładane chronologicznie: u szczytu trójkątnej bramy widniał czarnoskrzydły anioł spadający z nieba, zepchnięty w diabelskie czeluście; pod tym obrazem znajdował się wizerunek diabła z twarzą wykrzywioną ze złości, krzyczącego obelgi w stronę Nieba; w następnej scenie połowa chóru aniołów opada do wnętrza ziemi niczym śnieżnobiały deszcz, który za chwilę zostanie wsiąknięty przez suchą, spaloną ziemię; kolejne wykłucie ukazywało upadłe anioły składające pokłon szatanowi siedzącemu na tronie, a raczej stosie powyginanych ludzkich ciał o zniekształconych członkach.

Nie tylko wzory bramy wywarły duże wrażenie na Alanie i Ślepcu. Była wykuta z najprawdziwszego srebra. Alan był ciekaw, ile pieniędzy przeznaczył właściciel na tak kosztowne ogrodzenie. Nie było na nim ani śladu rdzy, ani mchów zwykle porastających opuszczone dwory.

Ślepiec wyciągnął prawą dłoń do przodu i z wielką ostrożnością złapał pręt bramy. Pod wpływem jego dotyku (lub gościnności właściciela, w co Alan nie bardzo wierzył) wrota zaczęły się powoli otwierać. Bez żadnego zgrzytu czy szurania rozwarły się na całą szerokość.

Koń poruszył się gwałtownie wśród drzew. Zachowanie zwierzęcia widocznie wpłynęło na zmarłego. Wyprostował się i napiął mięśnie, jakby przygotowywał się do ataku. Alan nie do końca pojmował jego postawę, ale zamiast analizować zaczął się uważniej przyglądać. Ślepiec odwrócił się, aby spojrzeć po raz ostatni na las i swojego zwierzęcego towarzysza. Zerknął do przodu na brukowaną drogę prowadzącą do zamku na wzgórzu. Postanowił zrobić pierwszy krok. Alan nie rozumiał, jakie miało to znaczenie. Co takiego może się stać przez jedno nastąpnięcie na ścieżkę?

Po chwili znał już odpowiedź. W momencie, gdy młodzieniec postawił stopę na drodze, całe otoczenie zaczęło się zmieniać. Alan nigdy nie wierzył w magię, ale to co zobaczył potwierdzało jej obecność. Po obu stronach bruku, na rozległych łąkach znikąd, gdzie tylko okiem sięgnąć, zakwitały zapierające dech w piersiach ogromne rośliny, których Alan nigdy w życiu nie widział. To było jak piękny sen. Raj, w którym można zostać na zawsze, przez wieki chłonąć wspaniałe widoki i nigdy nie być dostatecznie nasyconym tym obrazem, aby kiedykolwiek zrezygnować z jego podziwiania. Obaj młodzieńcy ulegli urokowi magicznego ogrodu.

Ślepiec szedł między kwiecistymi łąkami, oczarowany pięknem i doskonałością klombów. Mimo jego całej miłości do przyrody, coś go dręczyło w tym majestatycznym widoku. Zamknął oczy i wytężył słuch. To, co dotarło do jego uszu, całkowicie zdezorientowało Alana. Głos, który niósł się po łąkach, był najsłodszym kobiecym dźwiękiem, jaki oboje kiedykolwiek słyszeli. Kryło się w nim ludzkie cierpienie, którego powód zmarły znał, ale nie chciał wyjawić go w myślach. Melodia niewątpliwie docierała z odległego zamku, stojącego na wzgórzu pokrytym kolejnymi rabatkami kwiatów, toteż Ślepiec ruszył czym prędzej w tamtym kierunku.

W czasie wędrówki w stronę twierdzy Ślepiec coraz częściej zastanawiał się nad brakiem ochrony tak pięknego ogrodu. Żadnych wartowników przy bramie ani maszerujących strażników. To napawało go niepokojem. Tak wspaniałe hrabstwo z pewnością nie powinno zostawać bez opieki.

Powoli dochodził do wrót zamku. Budowla była otoczona fosą, czego wcześniej nie zauważył. Aby dostać się na drugą stronę rzeczki, należało przejść kamienny most. Jednak zmarły zatrzymał się w pół kroku, dostrzegłszy strażnika śpiącego u wrót zamku, opartego o twardy mur. Wyjął długi miecz, który dotychczas był schowany w pochwie. Prawie bezszelestnie stąpając po śliskich kamieniach, podkradł się do wartownika i przystawił broń do szyi. Walczyły w nim potrzeba własnego bezpieczeństwa oraz potępienie samego siebie za zabicie niepotrzebnego. Koniec miecza zadrgał na moment, po czym Ślepiec się wycofał. Był zdziwiony, że żołnierz nie poczuł zimna żelaza na szyi. Odsunął się od śpiącego i podszedł do potężnych drewnianych drzwi. Chwilę rozważał decyzję wejścia ot tak przez główne wrota, ale uznał to za lekkomyślny pomysł. Po poprzedniej nieudanej "misji" obiecał sobie nie narażać życia na niepotrzebne niebezpieczeństwo.

Rozejrzał się uważnie po wszystkich oknach zamku i wreszcie dostrzegł na wpół otwarty prostokątny świetlik pokryty witrażami. Wspinaczka po murach nie stanowiła dla niego żadnego problemu. Potrafił odnaleźć wyrwy w ścianie tam, gdzie Alan ich nie odkrył. Po kilku obtarciach w końcu wdrapał się na parapet. Stanął na nim, przyparty plecami do muru, i nie patrząc w dół, zajrzał do środka.

Pomieszczenie wyglądało jak wnętrze ogromnej kaplicy, do której nieraz chodził z matką, gdy był dzieckiem. Po jej śmierci uznał, że Bóg nie chce go widzieć w kościele, skoro zabrał mu tę najbliższą, łączącą go z Nim osobę. W przepływie wspomnienia zobaczył jej twarz - delikatne kości policzkowe, jasne długie włosy (upięte zawsze w zgrabny koński ogon) i ciemnozielone oczy, zupełnie jak u Ślepca. Zmarły otrząsnął się z zadumy i przyjrzał się uważniej wnętrzu.

W środku panował półmrok. Oświetlenie stanowiły jedynie połyskujące złotem stojaki, na których płonęły świece oraz kolorowe promienie słoneczne przechodzące przez witrażowe okna. Młodzieniec zauważył, że u sufitu wiszą bogato zdobione żyrandole. Komnata była owalna, po drugiej stronie znajdował się jeszcze jeden prostokątny świetlik. Podłoga ułożona w mozaikę, wyglądała na zrobioną z białego i czarnego marmuru. Na niej stały pozłacane trony z siedzeniami wyściełanymi czerwonym jedwabiem oraz drewniane słupy o wielu wypustkach i hakach, na których zawieszono dziesiątki sztyletów, łuków, tarcz i innych rodzajów broni, których Alan nie umiał nazwać. Ślepiec natomiast zdawał się nie być wcale zaskoczonym takim widokiem i oceniał możliwości każdego orężu. Cała broń była zebrana w jednej połowie pomieszczenia stojącej na niewielkim, lecz widocznym podwyższeniu oraz wisiała na ścianach wśród wielu obrazów, natomiast nic nie wypełniało drugiej części marmurowej posadzki.

Na pierwszy rzut oka sala była całkowicie opustoszała, ale po dłuższej chwili chłopak dojrzał skuloną postać. Młoda dziewczyna o ciemnych włosach w niebieskiej sukni klęczała przed jednym z malowideł oprawionym w złotą ramę. Na obrazie Ślepiec rozpoznał twarz "Tego, który stworzył niebo i ziemię" jak mawiała jego matka. Nie do końca rozumiał, jak jedna Osoba może łączyć trzy Istoty, ale modlił się jako dziecko, aby zasłużyć na pochwałę za cierpliwość i wiarę.

Młodzieniec wyciągnął z kieszeni kartkę pożółkłego papieru. Na niej widniała ładna dziewczęca postać o kręconych brązowych włosach, pięknych rysach, granatowych oczach i smukłej szyi, na której nosiła rubin na złotym łańcuszku.

To właśnie było celem Ślepca. Alan nie mógł w to uwierzyć. Dać się zabić za kawałek kamienia? Kraść, żeby się wzbogacić? Przecież to niedorzeczne i głupie! Ale po chwili dalej śledził myśli młodzieńca. Nie chodziło mu wcale o zdobycie pieniędzy dla siebie. Zobaczył przed sobą obraz chaty krytej słomą, dwóch izb i ciasnego przedsionka. W jednym z pokojów stało wąskie łóżko nakryte wieloma starymi wyblakłymi kocami. Nie, to człowiek był nimi przykryty, choć nie można było go dostrzec od razu, wynędzniałego i chorego, o chudej twarzy i siwiejących skroniach. Alan zezłościł się na siebie, że za szybko wyciągnął pochopne wnioski. Ślepiec chciał tylko wyleczyć ojca, a brakowało mu pieniędzy. Cały majątek z lat jego dzieciństwa przepadł i pozostał tylko koń, chata oraz niewielki zapas jedzenia.
Zmarły nie był złodziejem, pragnął jedynie kupić lekarstwo dla chorego, dlatego udał się do miejscowego starca, który opowiedział mu historię o zamku pełnego drogocennych przedmiotów strzeżonych przez wiedźmę. Narysował mu także szkic dziewczyny noszącej kamień, który miał uleczyć każdego, kto go dotknie, choćby był bardzo bliski śmierci. Ślepiec nie wierzył w magię, ale z braku lepszego pomysłu postanowił zaryzykować i chociaż spróbować ocalić ojca.

Teraz chłopak patrzył na cel swojej podróży. To ta dziewczyna miała potrzebne lekarstwo. Nie przychodziło mu do głowy nic innego prócz wskoczenia do Sali, kradzieży klejnotu i ucieczki. Ale to nie mogło być takie proste. "Dziewczyna jest zbyt ważna, żeby strzegli jej tylko dwaj wartownicy". W końcu jednak odważył się zrobić ostatni krok i wpadł do pomieszczenia przez świetlik.