Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] 19/ Pan Zgryźliwy i Senka. (aktualizacja: 29 gru 2011)

Dodane przez Potteromaniak0987 dnia 06-10-2011 18:58
#54

Z dedykacją dla samotnych.


* * * Fragment XI * * *

" Czarny anioł "


Balansował po krawędzi wielkiego kotła. Czuł lekkość, jakby frunął. Stopami dotykał gorące naczynie, w którym bulgotała wściekle czerwona, gęsta masa. Niczym ocean gorącej lawy, karminowe fale chlustały o cynowe brzegi wielkiego kociołka. Po drugiej stronie zobaczył małą dziewczynkę, tańczącą na stromym, parzącym brzegu. Histeryczny śmiech zniekształcił się w niepohamowany, doniosły płacz. Uniosła ręce do góry i wskoczyła do wrzącej cieczy.

Nie!!!

Otworzył oczy. Zobaczył przed sobą szary sufit i jasną plamę światła, wpadającą zagadkowo przed małe okienko pokoju. Wokół panowała błoga cisza. Zapatrzył się ślepo w sklepienie swojego pokoju. Gdzieś w górze, brzęczała samotna mucha i z minuty na minutę, Severus miał wrażenie, że coraz bardziej przypomina mu pneumatyczny młot. Podniósł głowę.

- Aaa...

To był bardzo fatalny pomysł. Złapał się za czoło. Poczuł, jakby ktoś wiertłem wywiercił w jego czaszce ogromną dziurę. Położył łepetynę spowrotem na poduszkę. Powoli przetoczył się na prawy bok. Na podłodze leżała przewrócona pusta butelka po ognistej whisky plus do połowy wysuszona karafka likieru nektarowego. Jęknął widząc ten przykry obraz.

- Nawet ty, o Czarny Panie, nie dorównasz przeciwnikowi o imieniu Kac.

Przymknął powieki. Wczoraj walczył ze swoją psychiką, dziś będzie musiał się zmierzyć z własnym ciałem. Co za ironia! Spiął wszystkie mięśnie i podjął się wysiłku, by móc, chociaż usiąść na swoim łóżku. Przy słowotoku najokropniejszych przekleństw, udało mu się jakoś usadowić. Spojrzał na swoje kończyny. Lewa ręka miała rozległą bliznę poparzenia i wyglądała na otwartą ranę, która nie zamierzała się w ogóle goić. Z prawą w cale nie było lepiej. Dłoń spuchła do rozmiarów małego melona, przybierając śliwkowy odcień. Severus próbował poruszać palcami, ale to nie dało żadnych rezultatów oprócz przeszywającego bólu.

- Wspaniale... - mruknął, zmiętoszony Mistrz Eliksirów.

Ze wspaniałością wszystko miało nie wiele wspólnego. Zgryźliwy ostrożnie uniósł swoje skacowane ciało, na dwóch chudych nogach i powoli zawlókł się do łazienki. Sobie mógł jedynie podziękować za stłuczone lustro, bo będąc w aktualnie ledwo funkcjonującym stanie, nie miał zamiaru oglądać swojego wizerunku. Wszędzie było pełno roztrzaskanych kawałków szkła. Strzępki lustra zachrobotały nieprzyjemnie pod jego butami. Wczorajszy Severus był tak mocno wcięty, że nie raczył ani się przebrać, ani nawet ściągnąć buciorów, kładąc się do łóżka. Dobrze, że chociaż do niego trafił.

Z potwornym bólem głowy, powoli zaczął robić porządek ze sobą. Kiedy wreszcie się umył i przebrał, pozostało mu jeszcze okiełznanie pokoju do stanu używalności. Każdy ruch robił w tempie dwa razy wolniejszym, niż zazwyczaj. Miał wrażenie, że alkohol spowolnił nawet tok jego myślenia, gdy przyłapał się na wrzucaniu pustej butelki do muszli klozetowej, zamiast do kosza na śmieci. Zegarek na nocnym stoliku wskazywał godzinę 14. Tankowanie Severusa trwało do rana, więc nic dziwnego, że przespał pół dnia. Na szczęście była dziś sobota i w harmonogramie pracy nie miał żadnych zajęć. Owinął granatowo-fioletową dłoń i zrobił szybki opatrunek na lewym przedramieniu. W odłamku lustra przejrzał się szybko, czy jego wizerunek nadaje się na pokaz publiczny, po czym kocim krokiem ruszył do Wielkiej Sali, skonsumować sobotni obiad. Jeść mu się wcale nie chciało, ale jeśli drugi raz nie zjawi się na posiłku, interwencja troskliwego Dumbledora będzie nieunikniona. Wolał omijać spotkania trzeciego stopnia. W szczególności, że laboratorium zostawił w totalnym bajzlu, co nasunęłoby dyrektorowi kaskadę wścibskich pytań.

Wkroczył leniwie do hałaśliwej Sali. Brzęk sztućców zinterpretował, jako łupniecie tęgim łomem w sam środek już obolałej głowy. Ogarnął ponuro stół, przy którym pałaszowała głośno nauczycielska kadra. Zasiadł na swoim stałym miejscu i spojrzał na blat pełen jedzenia. Żołądek wywinął się na lewą stronę. Zapach potraw przyprawił o mdłości i szybko pożałował, że się tutaj zjawił.

- Severusie spróbuj tej pysznej wieprzowiny, jest znakomita - pomachał widelcem Dumbledore, jak zwykle promieniujący szczęściem.

Snape pokręcił przecząco głową, nader wolno, aby nie powiększyć dotychczasowego bólu. Bał się otworzyć usta. Zionął tak stężonym alkoholem, że chuchając w najbliższy świecznik rozjuszyłby pożar w Wielkiej Sali.

- Marnie dziś wyglądasz, Sev. Jesteś taki blady - zauważyła Minerwa.

A bardziej się da? pomyślał zgryźliwie. Nie przypomina sobie, żeby jego skóra kiedykolwiek miała odcień odmienny od standardowej, tynkowej bieli.
Wyciągnął spod stołu opatrzoną rękę i chwycił niezdarnie widelec.

- Ojej co ci się stało? - zaszczebiotała szkolna pielęgniarka. - Powinieneś przyjść z tym do mnie.

Snape rzucił jej wściekłe spojrzenie. Uh! Dlaczego w swoich oczach nie posiada armatnich pocisków!

- Drobny wypadek - wysilił się, prawie nie poruszając ustami.

Intensywnie zaczął przeglądać smakowite kąski, pokazowo reprezentujące się na stole. Niestety nie miał ani ochoty na cudowną wieprzowinę, ani na sałatkę jarzynową. Zrobiło mu się bardzo niedobrze.

- Dlaczego nie ma tu jajecznicy - jęknął, całkowicie zrezygnowany.

- Była na śniadaniu. Mogłeś się zjawić - orzekła McGonagall, patrząc się coraz bardziej podejrzliwie, na dziwnie zachowującego się kolegę z pracy.

- Sev, dlaczego nie zaprosiłeś nas na tą imprezę? Myślisz, że jesteśmy tak mało spostrzegawczy? - Albus popatrzył się karcącym wzrokiem, ale zaraz przymilnie uśmiechnął się w pełnej krasie.

Wszyscy wychylili w jego stronę głowy, znad stołu. Snape marzył, by wsadzić widelec w oko dyrektora i usunąć się z Wielkiej Sali.

- To była zamknięta zabawa. Tylko dla Mistrzów Eliksirów z tej szkoły - odgryzł się cierpko i postanowił zapchać się czymkolwiek, żeby przez przypadek za bardzo kogoś nie obrazić.

Przeżuwając ziemniaczane puree o smaku gleby (Zgryźliwemu prawdopodobnie kubki smakowe uległy degradacji po alkoholowej nocy) zerknął ukradkiem na stół Ślizgonów, wyszukując w tłumie małej dziewczynki o długich, ciemnoblond włosach. Jest! Siedziała na samym końcu z dala od reszty Pochłaniaczy Żarcia. Bojąc się, że mała zaraz odwróci głowę i ich spojrzenia spotkają się na niebezpiecznej linii ognia, powrócił do męczenia jedzenia na swoim talerzu.

Po obiedzie, udał się leniwie do swojej pieczary. Po drodze zastanawiał się, komu Arsena zdążyła już wypaplać, że po szkole miota się prawa ręka Voldemorta. Mając nadzieję, że nikomu jeszcze nie wspomniała na ten temat, wrócił do brudnego laboratorium. Widok sali przysporzył mu potok wspomnień z wczorajszego dnia. Nie męcząc się zbytnio, kilkoma czarami uporządkował laboratorium. Obolałe dłonie coraz mocniej dawały o sobie znak. Naburmuszony opuścił lochy i udał się bardzo niechętnie do Skrzydła Szpitalnego.

- Już myślałam, że nie przyjdziesz - skarciła go Pomfrey. - Te fioletowe palce wyglądają fatalnie.

Severus usiadł bez słowa na krześle i poddał się zabiegom pielęgnacyjnym. W duchu modlił się, żeby opatrywanie ręki skończyło się jak najszybciej i oby Pomfrey nie była za bardzo wścibska. Nie ręczył za własne czyny.
Magiczny krem, migiem wyleczył złamanie, a spuchnięta dłoń powróciła do normalnych wymiarów. Ból ustąpił.

- Teraz druga ręka - zażądała pielęgniarka.

- Na drugiej nic nie mam - odciął się Snape i zaczął opuszczać krzesło. Pomfrey przycisnęła go spowrotem.

- Już ja wiem, co ty tam masz! Siadaj i podwiń rękaw! - Severus zazgrzytał zębami i dla świętego spokoju pokazał jej poparzenie.

- Trochę zniekształciło twoje znamię - powiedziała wskazując palcem na Mroczny Znak.

- Możesz przestać paplać i robić swoje?!

Poppy poczuła się, jakby dostała w twarz. Obrażona, niedelikatnie nasmarowała poparzenie magicznym olejkiem.

- Proszę bardzo - mruknęła, kompletnie urażona.

Severus zakrył Mroczny Znak pod rękawem i udał się ku wyjściu. Zanim nacisnął klamkę, ktoś go uprzedził po drugiej stronie. Drzwi same się uchyliły i w wejściu stanęła Arsena, obejmując się za swój lewy łokieć. Na widok Zgryźliwego zrobiła przestraszone oczy. Stała przez chwilę oniemiała, po czym rzuciła się biegiem, oddalając się od Skrzydła Szpitalnego.

- Stój! - krzyknął Snape, ale mała jeszcze bardziej przyspieszyła. - STÓJ POWIEDZIAŁEM!

Chwycił różdżkę w garść i celnie wymierzył w uciekający obiekt. Dziewczynka upadła. Przyspieszył kroku i znalazł się tuż przy niej.

- Dlaczego się nie słuchasz, jak do ciebie mówię? - powiedział łagodniejszym tonem, pochylając się nad małą. - Jeszcze bardziej się poturbowałaś. I na co, ci to było?

Mała szybko podniosła się na nogi. Zaczęła intensywnie masować swój łokieć.

- Nikomu nie powiedziałam! Przysięgam!

Zgryźliwy wyprostował się. Dobrze wiedział, o czym ona mówi.

- Choć ze mną do gabinetu, to ci wszystko wyjaśnię - ściszył ton głosu, zerkając kątem oka czy nikt ich nie podsłu****e na korytarzu.

- Nie! Nigdzie z tobą nie pójdę!

Zszokowane dziecko ruszyło w dalszy pościg. Snape otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili odpuścił sobie taką zabawę. Zatrzymywanie małej na siłę, było jeszcze gorsze od wszystkiego, co do tej pory się wydarzyło.

Co za męczący dzień.


* * *

Męczący dzień był nie tylko dla niego i nie tylko jeden. Arsena nie potrafiła pogodzić się z prawdą. Po wyrzuceniu z siebie wczorajszego żalu i złości wcale nie czuła się lepiej. Do tego potknięcie na dziedzińcu, nieźle potłukło jej lewą rękę. Zmasakrowana psychicznie, postanowiła odwiedzić dziś Skrzydło, ale jak na złość, na drodze musiał wyłonić się parszywy Snape. Nienawidziła go za wszystko! Ponadto Sev, jako Śmierciożerca i członek brygady Sami-Wiecie-Kogo, zdobył już u Arseny bardzo złą opinię. Po prostu się go bała. Drań jeszcze przewrócił ją na korytarzu! Za grosz nie miał serca! I jak on mógł nadal być jej Opiekunem? W głowie się nie mieści.

Dziewczynka postanowiła, przez najbliższe dni, omijać Zgryźliwego wielkim łukiem. Zrezygnowała nawet z uczestnictwa w lekcjach eliksirów, nie mówiąc już o dodatkowych zajęciach z tego przedmiotu. Konkurs na Najwybitniejszego Ucznia Szkoły, podsumowując kolokwialnie, poszedł paść się na łąkę. Wcale się do niego nie paliła. Z resztą, sam Snape, można powiedzieć, że zmusił ją do tego idiotycznego turnieju. Tak naprawdę, teraz szkolne problemy poszły na plan dalszy. Jedynym problemem w tej chwili był Severus Śmierciożerca. Nie wiedziała, co kłębiło się w jego głowie i jakie miał zamiary podług niej. W najgorszym wypadku, mógł albo ją zabić, albo wcisnąć do Kręgu Fanów Voldemorta, dzierżąc na jej ramieniu Mroczny Znak. Z dwojga złego, wolała umrzeć, niżeli służebnie podpierać ideologię Czarnego Pana. Przecież wszyscy łącznie z samym Voldem, byli zwyrodnialcami o chorych ambicjach, mordercami i zbrodniarzami! Jak w ogóle, można tak żyć! To chore!

Mijał już prawie tydzień. Arsena widywała Zgryźliwego tylko w Wielkiej Sali, w porach posiłkowych. Przestała uczestniczyć na jakiekolwiek zajęcia. W Skrzydle Szpitalnym udało jej się załatwić zwolnienie z lekcji, imitując ciężką chorobę nerek. Poppy, znana z łatwowierności i swojej niedomyślności, szybko wypisała jej przyzwoity papierek. Miała przynajmniej spokój dla siebie i czas na poukładanie swoich myśli. Wieczorami często wychodziła z Hogwartu ze swoim szkicownikiem i siadała na pobliższej ławce, próbując zatopić swe smutki w rysunkach. Niestety, wena malarska brutalnie ją opuściła i zrezygnowana, godzinami patrzyła się na pustą kartkę. Ze środka zeszytu czasem wyciągała rysunek Zgryźliwego.

Ja chcę spowrotem tego Severusa, który się do mnie uśmiechnął. Który nie był Śmierciożercą. Który był dobry.

Wdychała tęsknie gładząc palcami swój genialny szkic.
Czerwcowe wieczory były coraz cieplejsze i z przyjemnością można było posiedzieć na dworze. Dziś, wyjątkowo było zimno i zrywał się silny wiatr. Z zachodu napłynęły ołowiane chmury, zapowiadając silna ulewę. Dziewczynka, mimo wszystko wyszła na ganek. Patrząc się w granatowe niebo zobaczyła błysk. Chwilę potem grzmotnęło, jakby zatrzęsła się ziemia. Kolejny błysk i lunęło. Chowając się pod poddasze, patrzyła smutno na ścianę deszczu. Pogoda odzwierciedlała idealnie jej obecny stan. W małym serduszku było tak samo ponuro i przygnębiająco, a krople deszczu jednoczyły się z jej łzami wypłakanymi przez ostatnie dni. Zrobiło się jej bardzo przykro i smętno. Została znów sama, na tym wielkim świecie. Zacisnęła palce na swoim zarysowanym zeszycie. Znów wszystko straciła, a miała taką nadzieję, że w końcu znalazła kogoś, kto z chęcią chciał ją przygarnąć. Tak bardzo pragnęła być szczęśliwa wiedząc, że ktoś ją pokocha. Dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy!? Przecież nic złego nie zrobiła, żeby teraz tak cierpieć. Ścisnęło ją mocno w gardle. Oczy zapiekły, a świat stanął za mgłą.

Chciałabym, żeby rodzice żyli, tak bardzo... Dlaczego mnie opuściliście!? Mogłam umrzeć z wami! Jesteś okropna mamo! Dlaczego mnie podrzuciłaś do sierocińca wiedząc, że zbliża się rzeź!? Nigdy bym nie wiedziała, co znaczy ból! Mamo... tato... wróćcie do mnie... proszę...

Łzy spłynęły jej po policzkach.

Każdy ma rodziców nawet, jeśli nie, to są dziadkowie, kuzyni... Nie chcę być sama. Nie ma nic gorszego od samotności...

Ramiona zatrzęsły się żałośnie. Biedne, niewinne dziecko, stało samo na dziedzińcu, wsłu****ąc się w szum nostalgicznej ulewy. Szklanymi oczami rozejrzała się dookoła. W dali, dostrzegła plamę sunącą pod zadaszonym chodnikiem. Kształt płynął w stronę Arseny, przypominając smętnego ducha. Zamrugała intensywnie. Kolejna fala łez zalała jej oczy. Nie, to nie był duch. Przypominał dementora złowrogo przyspieszającego w stronę dziewczynki.

Może jak zabierze mi moją duszę, na zawsze znikną wszystkie troski.
Dementor zbliżał się coraz szybciej, powodując dreszcz na placach dziecka. Kilkanaście metrów przed nią zauważyła, że wcale nie frunie nad podłogą, tylko pospiesznie kroczy, a zza placów wysuwają się czarne skrzydła, jakby postać szykowała się do lotu.

Co to... Czarny anioł...? Skąd?
Demoniczny anioł był coraz bliżej. Kolejny błysk. W sekundzie światła, dopiero dostrzegła, kim była tajemnicza postać. Nie był to żaden duch, dementor ani czarny anioł. Severus Snape, we własnej postaci o złowieszczym wyrazie twarzy, ukazał się przed oczami Arseny. Czarna jak noc peleryna, szarpana przez silny wiatr, imitowała anielskie skrzydła, wyłaniające się zza postaci. Zaczęła się szybko cofać, aż trafiła na opór ściany. O nie! Koniec drogi!

Snape zwolnił, będąc kilka metrów przed nią. Cała sceneria skojarzyła się dziewczynce z horrorem. Serce załopotało jej głośno, a oddech momentalnie przyspieszył. Czuła, że cała drży, a nogi robią się żelkowate. Zgryźliwy nie zatrzymał się nawet na sekundę, tylko coraz wolniej przybliżał się do przestraszonego dziecka. Arsena słyszała już tylko walące serce.

- Niech pan nie robi mi krzywdy, błagam... - wykrztusiła z siebie, ledwo łapiąc oddech.

Wyciągnął chude dłonie i skierował na jej ramiona.

Udusi mnie! Udusi... Co ja mam robić?! Nie wiem!!

Palce Śmierciożercy zacisnęły się na obojczykach dziewczynki.

- Uspokój się - słowa z jego ust wypłynęły nienormalnie cicho i spokojnie.

Nie będę spokojna, zacznę krzyczeć... Niestety, gula w gardle nie pozwalała wydobyć żadnego głosu.
Zgryźliwy zniżył się do poziomu Arseny. Czarne oczy, będąc na tym samym poziomie co ona, niczym dziury wylotu dubeltówki, tajemniczo obserwowały wystraszonego dzieciaka. Dziewczynka poczuła, że zaraz straci przytomność. Pragnęła w tej chwili stopić się z marmurową ścianą, do której już przylegała każdym kawałkiem swojego ciała.

- Uspokój się - powtórzył, po czym szarpnął Arsenę, odrywając od zimnej ściany.

Mechanicznie zacisnęła oczy.
Niech zginę! Ale... ku zdziwieniu, ręce Śmierciożercy tylko zacisnęły się na jej plecach. Jej broda oparła się o jego ramię. Serce pragnęło wyrwać się z płuc. Co jest...? Otworzyła powieki. Czy to możliwe...? Objęcie mocniej się zacisnęło. Dziewczynka przyległa całkiem do Severusa. Po prostu... ją przytulił! Powoli zaczęła łapać równomierny oddech.

To jakaś sztuczka? Podstęp?
Serce powoli wracało do normalnego rytmu. Co się ze mną dzieje! Arsenę dopadał niepohamowany spokój. Odzyskała czucie w nogach. Tak, to prawda. Severus przytulił do siebie zszokowaną dziewczynkę. Uspokoiła się całkowicie. Patrzyła zadziwiona w dal, nie mogąc uwierzyć, co się wydarzyło. Najbardziej ją zaskakiwał jej wewnętrzny spokój. Objęcie Opiekuna działało na nią, jak ukojenie. Poczuła się błogo... szczęśliwie... Przymknęła wystraszone oczy. Mglistym wzrokiem popatrzyła się ślepo w posadzkę.

Naprawdę, tylko tyle potrzeba, żeby poczuć się jak w niebie? Pomyślała, ukojona severusowym gestem. On nie może być Śmierciożercą... Oni przecież nie maja sera... Nie może...

To było strasznie dziwne. Tak się go bała, tak go nienawidziła, straciła zaufanie, ale teraz... czuła, że jest szczęśliwa i bezpieczna w samych ramionach Śmierciożercy. Czy to normalne?

Severus zwolnił uścisk. Arsena oderwała się od niego, nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy. Czuła jego oddech na swoim czole. Zgryźliwy popatrzył na smutną buzię i mokre rzęsy dziewczynki.

- Nie jestem już Śmierciożercą - rzekł bardzo spokojnie. - Pracuję dla Dumbledora, będąc szpiegiem Czarnego Pana. Spójrz na mnie.

Z wysiłkiem uniosła głowę. Szare oczy napotkały czarne.

- Nie zabiłem twoich rodziców, ani nikogo z twojej rodziny. Musisz o tym wiedzieć. Nikogo w życiu nie skrzywdziłem fizycznie. Pewnie się zastanawiasz, dlaczego zostałem Śmierciożercą? Błąd młodości. Każdy z nas je popełnia. Jednak po tym, jak Lord zażyczył sobie zniszczenie twojego rodu, otworzyły mi się oczy.

A więc, miała rację, że Snape nie jest złym człowiekiem!

- Przepraszam - szepnęła, urzeczona całą prawdą. - Nie wiedziałam.

- Oboje byliśmy sobie czegoś winni. Powinienem ci wszystko wcześniej wyjaśnić.

- Pewnie mnie znienawidziłeś, kiedy nazwałam ciebie mordercą - głos Arseny załamał się, kiedy przywróciła w głowie ostatnie zdarzenia. Czy potrafi jej wybaczyć? Łzy ponownie napłynęły jej do oczu.

- Nic się nie stało... Senko - po czym, przytulił ponownie rozszlochaną Arsenę. Uniosła się niepohamowanym płaczem, mocząc ramię Mistrza Eliksirów. Objęcie zacisnęło się mocniej wokół dziewczynki. Musiała z siebie wypłakać wszystkie troski i żale, swoje wszystkie błędy i złości. Jeszcze nikt w życiu jej nie przytulił do siebie tak troskliwie, tak kochająco. Nikt nie powiedział do niej "Senko". Pan Zgryźliwy, będąc kamienną bezuczuciową postacią, strachem wśród szkoły i byłym śmierciożercą, pokazał, że można się przełamać. Można pokazać swoje dobre serce. W końcu, nie jesteśmy bezemocjonalnymi stworami, tylko ludźmi. Każdy z nas potrzebuje miłości i każdy z nas potrafi ją dawać. Trzeba tylko chcieć. Trzeba umieć się przełamać.

Drobne rączki objęły Opiekuna. Severus chwycił w garść swoją pelerynę i otulił zapłakaną Arsenę, stwarzając w ten sposób ciepły azyl opieki, tkliwości i bezpieczeństwa.

Edytowane przez Potteromaniak0987 dnia 25-10-2011 22:35