Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Marilyn Manson

Dodane przez Ballaczka dnia 14-02-2010 16:37
#23

Pozwolę sobie odświeżyć temat i jeszcze trochę ponarzekać, w związku ze zbliżającą się nową płytą i niedawno ogłoszonymi zaręczynami. Parę miesięcy temu zapowiadałam, że związek Stoyi i Mansona nie przetrwa długo - jak oczywiste to było można przekonać się już teraz, gdy para nie jest ze sobą od połowy listopada. Artysta wrócił w ramiona stęsknionej sławy i pieniędzy Evan, obdarowując ją brzy okazji absurdalnie drogim pierścionkiem zaręczynowym.

Wygląda więc na to, że kolejna płyta będzie kolejnym mizernym dziełkiem w rytmach Eat Me Drink Me. Tylko główny kompozytor się zmieni, ale... Z całym moim zamiłowaniem do Twiggy'ego, Ramirez nie jest dobrym artystą. Skold jest wyszkolony, profesjonalny, Twig to wieczne dziecko, rozbrajająco kochany i idealnie współgrający z Mansonem, ale nieutalentowany. Niemniej słychać to głównie na występach koncertowych, ostatnia płyta pod tym względem została dopracowana, a biorąc pod uwagę fakt, że Ramirez stoi za sukcesem całego tryptyku, nie niepokoi mnie to tak, jak ostatni stan psychiczny Mansona.

Znów szczęśliwie zakochany, znów bujający w obłokach wiecznej miłości, znów niepoprawnie zauroczony młodą aktoreczką. I znów skończy się to źle, a do tego czasu artysta zdąży jeszcze spłodzić Eat Me Drink Me 2.

Co do nowej płyty jeszcze. Rozstanie z wytwórnią Interscope może poważnie zaważyć na karierze tego pana. Z jednej strony koniec z cenzurą, koniec z faszyzmem pieniądze, koniec z graniem pod publikę, które dyktowane mu było zawsze z góry. Z drugiej mamy jeszcze dziecięce zawzięcie Mansona. A jeśli on zechce coś komuś udowodnić, może być niebezpiecznie. Nowa płyta zapowiada się więc ostro, wulgarnie, wręcz nieprzyzwoicie. Podczas gdy poprzednia, a przynajmniej jej oprawa, stała pod znakiem buntu przeciw znienawidzonej wytwórni, ta pozbawiona jest wszelkich granic. Manson bez nadzoru może się stoczyć, ale może stworzyć też coś wyjątkowego. Złamać zasady, granice przyzwoitości, znów wzbudzić oburzenie. Nie wiem jednak, czy wciąż stać go na to, by robić to z klasą. By za pustą prowokacją stało coś więcej. Manson szczęśliwy to Manson twórczy, ale nie... wybitny. Jego życie prywatne układa się doskonale - piękna narzeczona, oddany przyjaciel, pieniądze, sława. Jedynym złym aspektem mógł być konflikt z Pogo, ale ten rozwiązał się jak najbardziej na korzyść artysty, który znów wyszedł z całej sytuacji obronną ręką. Trudno się zresztą dziwić, po swojej stronie miał Ramireza, Vrennę, Gingera, podczas gdy Pogo został z bandą swoich adwokatów i obsesją pieniądza. Biorąc to wszystko pod uwagę można tylko przypuszczać, że nie dostaniemy do ręki drugiego Antychrysta. Tryptyk pisany był pod wpływem bólu, rozpaczy, niezrozumienia, odrzucenia. Był niepokojący, chorobliwy, inspirujący. Manson romantyczny jest po prostu kiepski, a tak właśnie zapowiada się nowy album.

Ale ja miałam skupić się na kondycji wokalnej Mansona. Na chwilę obecną mam za sobą dwa koncerty, jeden gorszy od drugiego (ehem...), oba niezapomniane, ale to nie ze względu na niesamowite show czy wyjątkowy głos wokalisty. Jako fance trudno mi skomentować je obiektywnie. Bawiłam się świetnie, zarówno w Brnie, które przecież minęło mi pod znakiem przejmującego zmęczenia, wyczerpania i gorąca, jak i w Warszawie, gdzie niemal przymarzłam do barierek, wisząc na nich okrągłe dziesięć godzin. Sama atmosfera koncertu, niesamowici ludzie, świadomość, że za kilka chwil czy godzin zobaczę przed sobą Antychrysta Muzyki... było niesamowicie. Polska publiczność znów nie zawiodła (usłyszeliśmy, że byliśmy najlepsi... i naprawdę byliśmy). Komplementy zresztą nie ustawały, Manson entuzjastycznie skandował "Warsaw rocks", podczas gdy my zadziwialiśmy zespół wspaniale dopracowaną akcją "Swastyka".

[movie=youtube]<object width="425" height="344"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/OINOvU22gqQ&hl=pl_PL&fs=1&"></param><param name="allowFullScreen" value="true"></param><param name="allowscriptaccess" value="always"></param><embed src="http://www.youtube.com/v/OINOvU22gqQ&hl=pl_PL&fs=1&" type="application/x-shockwave-flash" allowscriptaccess="always" allowfullscreen="true" width="425" height="344"></embed></object>[/movie]

Znów udało mi się dobić do barierek, tym razem idealnie na wprost boskiego Ramireza, który tuż pod moim nosem brzdąkał beznamiętnie i nieumiejętnie na swojej gitarce. Manson wokalem nie zachwycał, dużo zadyszek, zła rytmika, coś strasznego, jeśli oceniać jego występ po bezlitosnych zapisach audio. Na żywo odbiera się to jednak kompletnie inaczej.

Przede wszystkim liczyło się dla mnie, że wkłada w to serce. Brno było wyprane z uczuć, było tylko przerwą między kolejnymi odlotami narkotycznymi, Manson potraktował nas wulgarnie i bezlitośnie. Tego mogliśmy się spodziewać, po części tego oczekiwaliśmy, ale bolało jak cholera. W głębi serca każdy oczekuje od artysty cienia wdzięczności, doceniania oddania, a nie steku wyzwisk i parodii koncertu. Nie było niespapranej piosenki, było obmacywanie się z Ramirezem, ciągłe chichoty, naśmiewanie się z fanów i kompletnie nieprzykładanie wagi do odgrywanych utworów.

W Warszawie włożył w to serce. Nadal nie było idealnie. I nigdy już nie będzie. Ale było z oddaniem, starał się i chociaż nie było to perfekcyjne, chociaż znawca muzyki mógłby nazwać to chałą, my byliśmy wniebowzięci.

Ramirez jak to Ramirez, całą energię poświęcił na próby zagrania kilku dobrych riffów, ale spartolił koncert porządnie. Biedny, kochany Twig, zero talentu, niech on wraca na ten bas <3

Czekam na zapowiedziany Tryptyk na żywo, chociaż już teraz jestem w stanie przewidzieć, jak żałosne to będzie. Manson nie da rady wokalnie, Ramirez prędzej zniesie jajko niż coś porządnie zagra. Ale mi się i tak spodoba :) Legenda zostanie legendą, Twiggy może i grać nie potrafi, ale Mansona kocha, a sam Manson... o ile włoży w to tyle serca, co w koncert warszawski, nie ma się co martwić o dobre show.