Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Nigdy (Eamy vs emilyanne) [zakończony]

Dodane przez Tom_Riddle dnia 04-07-2012 11:40
#3

Tekst 2


Nigdy


Słońce chyliło się ku zachodowi, ale to nie przeszkadzało młodemu chłopakowi pozostać nad jeziorem. Remus wpatrywał się w spokojną taflę wody, nieświadom, że ktoś mu się przygląda. Miał problem. Problem tak wielki, jakim nie mógłby się poszczycić nawet Syriusz ze swoją arystokratyczną rodzinką. Minęło już kilka lat, od kiedy stał się wilkołakiem. Kilka ciężkich lat spędzonych w bólu przy każdej pełni księżyca. Szczerze tego nienawidził, ale był wdzięczny losowi, że mógł chociaż uczyć się, jak każdy normalny czarodziej. Ale on nie był normalny, zdecydowanie nie.
Za kilka dni miał się skończyć rok szkolny. Ostatni spędzony w Hogwarcie. Chłopak zastanawiał się nad sobą i nad swoim życiem. Co zrobi, dokąd pójdzie? Miał dość bycia ciężarem dla swoich bliskich! Jakżeby mógł nazywać to w jakikolwiek inny sposób? Uważał, że nie robi niczego przydatnego. Że jedynie sprawia problemy!
I oto pojawiała się przed nim perspektywa dołączenia do Zakonu Feniksa. Nie byłoby złym pomysłem pomóc w walce z Voldemortem. Postawił przed sobą jednak jedno, ważne pytanie - czy jest na to gotowy? Jakby nie było... w końcu mógłby się na coś przydać!
Nie bał się śmierci i bólu. Cierpienie nie było mu obce. Właściwie dołączając do Zakonu, ze wszystkich nowych członków byłby najbardziej do tego przyzwyczajony. Życie w ciągłym strachu o siebie, o bliskich... To był czas, w którym zastanawiał się, ile dobrego mógłby zrobić. Jak bardzo mógłby się przydać! Im więcej rąk do pomocy, tym lepiej, czyż nie? Tylko ten strach... Strach tak wielki, z którym nawet pełnie księżyca nie mogły się równać! Ale on miał tylko jedną bliską osobę. Nie Petera, nie Jamesa, nie Syriusza. Każdy był dla niego ważny, ale nie aż tak bardzo jak ona.
Śliczna blondynka o turkusowych oczach stała przy drzewie i wpatrywała się w Remusa Lupina. Jej delikatne rysy twarzy zaostrzyły się teraz. Była zaniepokojona. Zmrużyła brwi i przygryzła wargę. Odwróciła wzrok, nie będąc pewną, co powinna zrobić.
A on zastanawiał się. Nie było mu łatwo. Remus był zakochany w tej dziewczynie praktycznie od pierwszego wejrzenia! Będąc jednym z Huncwotów, mógł mieć teoretycznie każdą. Skoro zdesperowane dziewczęta zagadywały nawet Petera... A Remusowi nie można było odmówić niczego. Był przystojny i nawet blizny, które pozostawały na jego ciele po każdej pełni księżyca tego nie zmieniały.
Był niemalże pewien, że Marlena McGlayer odwzajemniała jego uczucia. Doskonale pamiętał, jak we wcześniejszych klasach obydwoje przyłapywali siebie na ukradkowych spojrzeniach. Żadne z nich nie miało odwagi by podejść i zacząć rozmowę. Dopiero za sprawą Dorcas Meadowes spotkali się w bibliotece. Brunetka odwiedziła Syriusza, mówiąc mu, że jej koleżanka potrzebuje pomocy w nauce. Zauroczony chłopak natychmiast postanowił pomóc Marlenie, a że sam wolał się zająć Dorcas, wysłał do biblioteki Remusa. Jak się okazało, dziewczyna była doskonała w OPCM, której Lupin rzekomo miał nauczać. Nie przeszkodziło to im jednak zamienić ze sobą kilku słów. Od tamtej pory często prowadzili długie i wyczerpujące dyskusje na różne tematy.
Kochał ją. Naprawdę bardzo ją kochał! Nigdy jednak nie zrobił tego pierwszego kroku, choć ona nieraz próbowała. Wtedy przeważnie odrzucał ją, lub udawał, że nie rozumie, o co jej chodzi. Ranił ją i zdawał sobie z tego sprawę. I cierpiał z tego powodu. Cierpiał dokładnie tak samo mocno jak ona! Ale jakżeby mógł postąpić inaczej? Przecież był wilkołakiem! Och, był potworem! I ta świadomość... ta świadomość bolała go najbardziej. Nie mógł dać jej szczęścia tylko dlatego, że jakiś cholerny wilkołak postanowił pogryźć biednego, nieszczęsnego dzieciaka! Miał wtedy cztery lata. Bogu ducha winny dzieciak! Jak okrutnym musiał być jego oprawca, że zniszczył życie zwykłemu czterolatkowi? I Marlena... W tym wszystkim, w całej tej męce była jeszcze Marlena...
Mógłby jej kiedyś zrobić krzywdę. Nieumyślnie, ale i tak nie potrafiłby tego przeżyć. Miał wyrzuty, kiedy tuż po pełni księżyca okazało się, że zostawił Syriuszowi ogromną ranę na plecach. Blizna była doskonale widoczna, a on nawet nie pamiętał, jak to się stało. Jakby się czuł, gdyby zostawił taką szramę Marlenie? Była zbyt piękna, zbyt delikatna...
Więc ją odrzucał. Nie pozwolił jej się do siebie zbliżyć tak, jak ona by tego chciała. Kilka dni temu zebrała się na odwagę i spytała, dlaczego Remus jej to robi. Chłopak był kompletnie skołowany. Nie przygotował się na taką ewentualność, chociaż powinien. Merlinie, jak mógł o tym nie pomyśleć? To było takie oczywiste, dziewczyna nie była ślepa! A on jak tchórz, jak największy tchórz odpowiedział jej, żeby znalazła sobie kogoś innego. Krzyczała na niego. Płakała. Było za późno, ona wiedziała o jego uczuciu! W przeciwnym razie nigdy by się na to wszystko nie zdobyła!
Nieświadom tego, że dziewczyna jest w pobliżu, zaczął wyrzucać sobie wszystkie krzywdy, jakie ją z jego powodu spotkały. Zastanawiał się, czy nie było jakiegoś sposobu... Chciał jej, kochał ją. I oto w głowie pojawiła się myśl, że mógłby zostawiać ją na czas pełni. Byłby dla niej ciężarem, ale...
Poderwał się na nogi. Jego przemyślenia przerwało pewne wspomnienie. Przypomniał sobie, jak jego przyjaciele dogryzali mu, bo nie chciał wyżywać się na Severusie Snape'ie. I oto była jego ostatnia nadzieja. Wszystko, co kojarzyło mu się ze Snape'em to głupota Jamesa i eliksiry. Jeśli ktoś mu mógł pomóc, to bez wątpienia był to Severus! Już w drugiej klasie potrafił uwarzyć eliksiry na poziomie Owutemów. Był w tym mistrzem i każdy doskonale o tym wiedział. Inteligencja Severusa przyćmiewała samego Slughorna! Gdyby tylko Severus się zgodził, gdyby tylko zechciał mu pomóc... Musiał być jakiś sposób!
Remus myślał gorączkowo nad swoim planem. Musiał wymyślić coś, co pomogłoby mu przekonać Snape'a... Musiał być jakiś sposób. Chłopak skalał Czarną Magią, nienawidził każdego z Huncwotów, ale gdyby Remus poprosił... Byłby wstanie błagać na kolanach, jeśli miałoby to pomóc! Oddałby wszystko!
- Remus - delikatny głos ukochanej dziewczyny dotarł do jego uszu. Odwrócił głowę w jej stronę.
- Ma-Marlena - wyjąkał zaskoczony. Nie odezwała się do niego od czasu tej kłótni sprzed kilku dni. Nie dziwił się, przecież ona nie wiedziała, jakie kierują nim pobudki. Nie wiedziała, że Remus Lupin cierpi na likantropię. Bo... skąd mogłaby wiedzieć?
McGlayer podeszła do niego, wyciągając z szaroniebieskiej torebki, zawieszonej przez ramię, książkę. Uśmiechnęła się delikatnie i podała mu ją. Rozpoznał w niej swój podręcznik do OPCM, który zaginął mu końcem trzeciej klasy. Spojrzał na nią kompletnie zaskoczony.
- O proszę, nasze ptaszki! - Oboje zlękli się, słysząc wołającego do nich z daleka Syriusza. Remus zaklął cicho, a Marlena zachichotała. Lupinowi to się nie zdarzało. Nigdy.
- Zakochana para, Marlena i Remusik! - zafałszował z oddali James. Zaraz już biegli ku nim, podskakując i robiąc dziwne piruety. Wołali wyznania miłości, udawali Remusa. Przedrzeźniali go. Musieli przyjść akurat w takim momencie?
W Remusie zagotowało się. Oni tymi swoimi piskami jeszcze dawali jej nadzieję... Ona nie miała prawa mieć nadziei!
- Remus, chciałabym z tobą porozmawiać - szepnęła do niego Marlena, gdy James wywinął koziołka i zaczął turlać się z górki w ich stronę.
- Ja z tobą też - mruknął wbrew sobie. Podjął decyzję i bynajmniej nie był z niej zadowolony. Postanowił, że będzie płaszczyć się przed Severusem. Co więcej... wytłumaczy jej wszystko. Tak... nie może jej dłużej okłamywać.
- Za pół godziny pod Wielką Salą - poprosiła go i odsunęła się trochę. Skinął głową i spojrzał w kierunku szkoły. Jeśli się pospieszy, to istnieje szansa, że odnajdzie Severusa przed upływem czasur30; Jeśli tylko się pośpieszy!
Nie zważając na zbliżających się przyjaciół, puścił się biegiem w stronę zamku. Miał całkiem niezłą kondycję, więc z łatwością zostawił wszystkich za sobą. Nie obchodziły go krzyki jego przyjaciół, ani prośby, żeby się zatrzymał. Słyszał, jak Peter przeżywa, bo Remus się obraził.
Zaczął krążyć po korytarzach, przebiegł całe lochy. Ale nie spotkał Severusa. Bez zastanowienia zaczął rozglądać się po wyższych piętrach. Czas leciał, a on nie miał go zbyt wiele. Pluł sobie w brodę, że nie ma ze sobą Mapy Huncwotów. W akcie desperacji udał się nawet na najwyższe piętra tajemnymi korytarzami, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Severus raczej nie zabłąkałby się w pobliże Wieży Gryffindoru.
Nie miał czasu na szukanie. Zdyszany dobiegł na miejsce spotkania minutę przed czasem. Marlena już czekała. Uśmiechnęła się delikatnie, widząc jak się śpieszył.
- Chodźmy do biblioteki - powiedziała, rozglądając się dookoła. Wyraźnie spodziewała się, że lada moment ktoś im przerwie.
- Ale Pince...
- Spokojnie - pociągnęła go za ramię. Nie za rękę, jak zwykła czynić. Zastanowił się nad tym dłużej, ale nic nie powiedział. Poszedł za nią posłusznie. Nie korzystali z tajemnych przejść, więc dojście na czwarte piętro zajęło im piętnaście minut. Uchylili drzwi do biblioteki, która już nie długo miała zostać zamknięta. W końcu był wieczór.
Udali się ku najciemniejszemu kątowi w całej bibliotece. I oto Remus doznał szoku. Nie z powodu tego, co zobaczył. Raczej dlatego, że nie wpadł na to, żeby tu zajrzeć. Przy jednym stoliku siedział Severus czytając książkę. Obok niego znajdował się drugi Ślizgon, którego imienia nie pamiętał.
- Ma... - zaczął Remus, ale dziewczyna nie pozwoliła mu skończyć. Jak wielkie było jego zdziwienie, kiedy owy Ślizgon wstał i podszedł do nich, a Snape nie podniósł nawet wzroku.
- Remus, - wyszeptała z delikatnym uśmiechem Marlena - wiem, że nie powinnam się była tak ci narzucać... Byłeś moim przyjacielem i żałuję, że nie od razu zaakceptowałam twoją decyzję.
- Marleno, ale...
- Nie mów nic, Remusie. - Puściła jego ramię i przesunęła się w stronę Ślizgona, który wpatrywał się w nią jak w obrazek. Objął ją w pasie i spojrzał wilkiem na Remusa.
- Ale... - Remus nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Miał oczy szeroko otwarte.
- Znamy się z Markiem od dawna, nieraz rozmawialiśmy ze sobą... I odkryłam, że chcę z nim spróbować. Miałam nadzieję, że może się zaprzyjaźnicie - powiedziała z szerokim uśmiechem. - Odstawcie na bok te cholerne uprzedzenia.
- Re-remus Lupin - wyjąkał chłopak, podając Ślizgonowi rękę.
- Mark McKinnon - odparł niechętnie brunet, ale nie złapał dłoni Remusa. - Nie mam zamiaru się z tobą zaprzyjaźniać, aczkolwiek możesz być pewien, że nie będę drwił z przyjaciela mojej dziewczyny. Choć mógłbyś przestać się tak jąkać - uśmiechnął się drwiąco.
- Mark, on jest zdenerwowany po prostu - mruknęła urażona McGlayer.
- Ja... - Remus rzucił błagalne spojrzenie Snape'owi, ale ten udał, że tego nie zauważył.
- Co tu się dzieje? - U ich boku znalazła się pani Pince. Oczywiście wszyscy natychmiast musieli wyjść z pomieszczenia.
I tylko Severus został przy swoim stoliku. I tylko jego twarz nadal nie wyrażała żadnych emocji. Jakoby wydarzenia, które miały tu miejsce, nie miały jakiegokolwiek znaczenia. Jakoby na Marka i Marlenę wcale nie zapadł w tym momencie wyrok. Wyrok śmierci. Ale to był zły czas. Zarówno dla Remusa, jak i dla Severusa. Nikt nigdy nie mógł przewidzieć, że świadek tejże rozmowy zniszczy wszystko, co przyszłe małżeństwo McKinnon zbuduje. Żadne z nich nigdy nie spodziewało się, że będzie to dzień, w którym Mark przejdzie na stronę Zakonu Feniksa. I żadne nie było świadome tego, że Severus Snape, przyszły Śmierciożerca, szpieg i profesor eliksirów odpowie za śmierć Marleny, roztrzaskując tym samym na kawałki serce młodego Lupina. Że zostawi je w cierpieniu, dopóki Nimfadora Tonks nie zechce uśmierzyć tegoż bólu. Ale to jeszcze tyle lat przed nimi... Tyle cierpienia, tyle niebezpieczeństwa... Żadne z nich nie miało poczuć się już bezpiecznie. Aż do śmierci. Nigdy.

Edytowane przez Tom_Riddle dnia 04-07-2012 11:42