Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] To co tygryski lubią najbardziej. Odcinek ósmy.

Dodane przez Dimrilla dnia 19-11-2008 20:34
#25

Zgodnie z najnowszą wersją grafiku, wklejam swój odcinek dzisiaj, w miejsce Veronic Riddle.
---

W poprzednim odcinku...
Po kłótni z Ginewrą o pieniądze, Harry postanawia odwiedzić Esmeraldę. Nie wie, że taki sam plan ma Bellatriks Lestrange. Co łączy Bellatriks z Esmeraldą? Czy Ginewra podejrzewa, że Harry ma romans? Co się stanie, gdy Chłopiec - Który - Przeżył spotka się twarzą w twarz z upiorem z przeszłości? Czy to jedyne niebezpieczeństwo, jakie mu grozi?


ODCINEK 3


Niebo nad miastem przybrało barwę różowofioletową, jedynie na zachodzie, tuż nad horyzontem, obłoki prześwietlał jeszcze złocisty blask słońca, które skryło się już za zamykającymi widnokrąg niewysokimi pagórkami. Stopniowo w oknach domów, stojących po obu stronach wąskiej, cichej uliczki, zapalały się lampy: jedne żółte - ciepłe jak słońce w środku lipca, inne białe - blade jak smukły sierp księżyca, wiszący nad pogrążającym się w półmroku parkiem. Z niektórych okien sączyło się światło błękitnawe i migoczące - mieszkańcy, jak co wieczór, z niepokojem, ciekawością lub obojętnym znudzeniem, świadczącym o tym, że robią to tylko z przyzwyczajenia, wpatrywali się w telewizory, oczekując nowin, które zaraz przekaże im spiker prowadzący główne wydanie wiadomości.

Bellatriks Lestrange nie zwracała na to wszystko uwagi. Gra świateł na niebie i barwy lamp w domach, które mijała, niewiele ją obchodziły. Samo zapadnięcie nocy witała z radością - w końcu musiała się ukrywać - ale nawet ciemność miała dla niej walor jedynie użytkowy. Nie budziła ani lęku, ani zachwytu; po prostu w tej chwili służyła jej zamysłom. Wzrok Bellatriks prześliznął się pogardliwie po fasadach domów. Mugole. Domy mugoli. Gdyby Czarny Pan nie został pokonany... - na samą myśl zalała ją fala gniewu i rozpaczy - ...gdyby On nie został pokonany, mogłaby teraz wpaść do któregokolwiek z tych domów i wycelować różdżkę w niczego niespodziewających się mieszkańców. Napawać się przerażeniem, malującym się w ich oczach, a potem, zanim zamknęłyby sie na zawsze, podziwiać odbijającą się w nich zieleń Avady...

Zamiast tego zmuszona była się ukrywać - ona, Rudolf i Rabastan; czekając na... Na co właściwie? Na to, aż ten tajemniczy ktoś, kto wyciągnął ich z Azkabanu, kiedy dosłownie godziny dzieliły ich od otrzymania Pocałunku Dementora, zechce ujawnić się i zdradzić im, jaki miał w tym cel.
Bellatriks zacisnęła dłonie w pięści. Nienawidziła, po prostu nienawidziła nie wiedzieć, kto pociąga za sznurki w grze, w której każe się jej brać udział. Spędzili we trójkę wiele godzin, usiłując odgadnąć tożsamość tajemniczego wybawcy. To musiał być ktoś bardzo wpływowy albo bardzo bogaty. Albo jedno i drugie. Nędzny człowieczek, który pojawił się w Azkabanie z rozkazami zabrania więźniów na ponowne przesłuchanie, był tylko pionkiem, niezdającym sobie sprawy z tego co robi. Działał pod wpływem Imperiusa, dla Bellatriks było to oczywiste. Dla głupiego młokosa, pełniącego tego dnia rolę strażnika, na szczęście nie.

Trzeba jednak przyznać, że ten ktoś, komu tak zależało na ich uwolnieniu, wybrał sobie właściwe narzędzie. Kiedy już więźniów wyprowadzono poza obszar, z którego nie można się było teleportować, niepozorny czarodziej zaatakował znienacka ministerialnych strażników, a ich trójce przekazał różdżki. W kilka chwil było po wszystkim. Potem czarodziej podał jej kopertę i powiedział: "Zabij mnie", wciąż z tym pustym uśmiecham na twarzy, zdradzającym, że to nie własną wolę wyraża. Bellatriks oczywiście spełniła jego prośbę. W końcu był tylko narzędziem, a poza tym, gdyby go potem złapano i przebadano przy użyciu legilimencji i Veritaserum, mógłby zdradzić, kto zmusił go do uwolnienia trójki śmierciożerców. Nie, zdecydowanie lepiej było pozacierać za sobą wszystkie ślady. Bellatriks całkowicie zgadzała się w tym względzie z nieznajomym oswobodzicielem. Co nie zmniejszało bynajmniej jej frustracji, spowodowanej faktem, że nie wiedziała ani kim on jest, ani czego od nich chce.

Koperta zawierała krótki list:

Myślę, że mamy podobne cele, a teraz Wy macie wobec mnie dług. Odbiorę go w dogodnej chwili. Nie kłopoczcie się o to, jak się ze mną skontaktować, będę wiedział gdzie was znaleźć.

Podpisu nie było. Na odwrocie zanotowano adres domu, w którym zbiegowie mogli się bezpiecznie ukryć. W kopercie była też niewielka kwota pieniędzy.

Żadne z trójki śmierciożerców nie lubiło czekać bezczynnie na rozwój wypadków. Skoro więc tylko przekonali się, że autor listu na razie nie zamierza się ujawniać, zajęli się innymi sprawami. Rudolf, pod kamuflującym działaniem eliksiru wielosokowego (pożyczył sobie aparycję ich mugolskiego sąsiada, którego, w przypływie wyjątkowej łaskawości, pozostawili przy życiu), zaczął bywać w popularnych wśród czarodziejów miejscach, zbierając informacje na temat tego, co zmieniło się podczas ich ostatniego pobytu w Azkabanie, i próbując dyskretnie wybadać, kto mógłby stać za ich uwolnieniem. Póki co przynosił jedynie sensacyjne plotki, dotyczące ich ucieczki z więzienia, i egzemplarze "Proroka Codziennego" ze zjadliwymi artykułami Rity Skeeter, zapytującej Ministra Magii, Ronalda Weasleya, w jaki sposób jego gabinet mógł dopuścić do tak rażącego zaniedbania procedur bezpieczeństwa i narażenia życia i zdrowia obywateli. Dobrze mu tak! - myślała Bellatriks mściwie, spoglądając na głupawą, piegowatą gębę Ministra, szczerzącą się do niej z pierwszej strony, i w duchu przyobiecując mu dużo większe przykrości - kiedy tylko rozprawi się z Potterem.

Tak, Bellatriks postawiła sobie za cel zemstę na zabójcy Lorda Voldemorta. Dlatego też śledziła Harry'ego Pottera, starając się opracować jak najskuteczniejszą strategię - taką, by cały czarodziejski świat dowiedział się, że to ona zabiła Chłopca - Który - Tylko - Przez - Głupi - Fart - Jeszcze - Nie - Gryzie - Ziemi, a jednocześnie, która pozwoliłaby jej uniknąć ponownego zapoznawania się z azkabańską celą.
Jakim cudem Rudolf wykoncypował sobie, że Bellatriks znika po to, by spotykać się z Potterem - tego nie mogła pojąć. Czyżby był taki zazdrosny, bo nie spała z nim od... no, właśnie, od jak dawna? Chyba od czasu, kiedy Czarny Pan pozwolił jej wylizać sobie stopy (na samo wspomnienie przebiegł ją rozkoszny dreszcz). Ale przecież nie poleciałaby na Pottera, na litość Salazara!

Na szczęście oprócz zazdrosnego męża i jego mrukliwego brata, który najwidoczniej usiłował odciąć się od przeszłości i zacząć nowe życie, podejmując pracę jako felietonista "Żonglera" (pod fałszywym nazwiskiem, rzecz jasna), Bellatriks miała jeszcze przyjaciółkę, której mogła się wyżalić.

Śmierciożerczyni zatrzymała się w końcu przed położonym na samym końcu uliczki domkiem. W oknie na parterze płonęła mała czerwona lampka. Esmeralda spodziewała się klienta. Cholera- zaklęła Bellatriks w duchu. Zatrzymała się, niepewna co robić dalej. W tym momencie drzwi otworzyły się i na progu stanęła ponętna czarownica o ognistorudych włosach (Farbowanych - dodała w duchu Bellatriks ze złośliwą uciechą) i dużych niebieskich oczach, odziana w nader kusą, półprzezroczystą czarną koszulkę. Zmrużyła oczy, wpatrując się w ciemność.

- Bella? - zawołała niepewnie.
- Tak, to ja. Wpadłam pogawędzić - zamruczała Bellatriks, wysuwając się z cienia z gracją czarnej mamby i odrzucając z głowy kaptur.
- To chyba nie najlepsza pora... - zaczęła Esmeralda, rozglądając się nerwowo i czegoś nasłu****ąc.
Bellatriks zmarszczyła brwi i już, już miała zapytać, na kogóż to takiego jej przyjaciółka tak czeka, gdy nagle do jej uszu dobiegł stłumiony trzask teleportacji. Esmeralda dosłownie podskoczyła, następnie chwyciła Bellę za rękę i gwałtownie pociągnęła ją do wnętrza domu. Zanim czarownica zdążyła zaprotestować, została bezceremonialnie wepchnięta do szafy, między pachnące ciężkimi, piżmowymi perfumami ciuchy Esmeraldy. Z trudem powstrzymała się od kichnięcia, słysząc jak Esmeralda wita swojego gościa i prowadzi go do pokoju.
Do pokoju, w którym stała szafa!
Kiedy tylko Bellatriks w pełni uświadomiła sobie implikacje z tego faktu wynikające, powiedziała sobie twardo: Nie jestem jakąś zboczoną podglądaczką!, po czym przytknęła oko do szpary w drzwiach szafy, odsuwając sprzed nosa, zwisający z uchwytu skórzany pejczyk.

Widok, który ukazał się jej oczom (a w zasadzie oku), sprawił, że o mały włos nie wypadłaby z szafy na podłogę. Czarodziejem towarzyszącym Esmeraldzie (która w tej właśnie chwili nader sprawnie pomagała mu wyzwolić się z pęt ciężkiej, formalnej szaty, a także pęt konwenansów małżeńskich) był nie kto inny lecz... Harry Potter!

***

Rabastan Lestrange przeciągnął się, ziewnął i poskrobał się końcem pióra po brodzie. Taaak. Jeszcze tylko jakieś zgrabne zakończenie. Były śmierciożerca przebiegł wzrokiem prawie ukończoną recenzję książki Ględatek Niepospolity - wystarczyło uwierzyć., szukając słów kluczowych, które powinny znaleźć się w podsumowaniu. Tak! Porwany nową falą entuzjazmu, szybko zanurzył pióro w kałamarzu, kreśląc finalne zdania:

Swoją wyprawą badawczą, Luna Lovegood udowodniła nie tylko istnienie ględatków niepospolitych; udowodniła także - wszystkim ludziom o ciasnych umysłach - że dla umysłów naprawdę wielkich, dla odkrywców, artystów - dla geniuszy ducha - nie istnieją bariery nie do pokonania i że w ostateczności to tacy ludzie kształtują oblicze świata.

Rabastan odłożył pióro. Ludzie, którzy kształtują oblicze świata... Kiedyś myślał, że takim człowiekiem jest Lord Voldemort. W pewnym sensie nadal w to wierzył. Nie, nie w samego Voldemorta. Raczej w to, że światu czarodziejów potrzebny jest geniusz z wizją, ktoś kto pokaże im nowe cele, nowe możliwości. Na pewno nie będzie to Luna Lovegood, oczywiście, że nie, chociaż Rabastan musiał stwierdzić, że ciekawość świata i pewna pogarda dla naukowych autorytetów, prezentowana przez wyłupiastooką autorkę Ględatka... bardzo mu się podoba. Chętnie poznałby osobiście córkę swego szefa (Gdyby tylko stary Ksenio wiedział, kto dla niego pisze!). Jednak Rabastan czuł, że na dłuższą metę potrzebuje czegoś więcej. Czegoś, kogoś, kto znów zdołałby porwać go za sobą dla jakiejś idei. Westchnął. Na razie na nic takiego się nie zanosiło. Czując powracające zmęczenie, przywołał swoją sowę, Skubańca, i przywiązał jej do nóżki pergamin z ukończoną recenzją.

- Redakcja "Żonglera" - szepnął, wypuszczając ją w noc. Potem wrócił do biurka i usiadł, wpatrując się sennie w plamy z atramentu na obrusie (Muszę w końcu opierniczyć Rudolfa za wycieranie pióra o obrus.).

Po chwili coś zastukało w szybę. Skubaniec? Tak szybko?
Podszedł do okna i otworzył je. To nie był Skubaniec. Na parapecie siedziała obca sowa, duża i nastroszona, z kopertą w dziobie. Rabastan wziął kopertę, na wszelki wypadek szybko cofając rękę; jak się okazało - słusznie. Ostry dziób sowy o milimetry minął grzbiet jego dłoni i wyrżnął we framugę okna. Sowa zaskrzeczała wściekle, a Rabastan wyszczerzył zęby.

- Dobrze ci tak, małpo jedna - oznajmił z satysfakcją, otwierając list. Po chwili zamrugał, skonfundowany. Pergamin był czysty i biały jak śniegi Kilimandżaro. - Co u licha...? Ałaa! - wrzasnął z bólu, kiedy sowa, korzystając z chwili jego nieuwagi, przypuściła kolejny atak, tym razem uwieńczony sukcesem. Z dłoni czarodzieja popłynęła krew, skapując na pergamin, wsiąkając w niego, rozpływając się strumyczkami na różne strony, formując litery... Litery?!
Czując rosnące podniecenie, Rabastan obserwował, jak przed jego oczami rozwijają się kolejne linijki dziwnie znajomego pisma:

Nadszedł czas, żebyście zaczęli spłacać swój dług wobec mnie. Oto Wasze pierwsze zadanie: Ty i Twój brat Porwiecie Ginewrę Potter i przyprowadzicie ją do mnie. Będę czekał na Was jutro, o dziesiątej wieczorem, w starym domu Bathildy Bagshot w Dolinie Godryka. Nie rozczarujcie mnie.

- Günther Grindelwald


Nastroszona sowa z zakrwawionym dziobem łypnęła na niego i, upewniwszy się, że przeczytał wiadomość, odfrunęła, pohukując złowieszczo.

***

Kiedy Rabastan Lestrange wciąż jeszcze stał, wpatrując się z niedowierzaniem w podpis pod listem, druga, identyczna sowa pukała właśnie dziobem do oświetlonego czerwoną lampką okna, w domku położonym na końcu małej, cichej uliczki koło parku...

---

Edytowane przez Dimrilla dnia 20-11-2008 19:41