Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Niedoceniony dar.

Dodane przez hermiona_182312 dnia 14-04-2013 14:33
#36

Rozdział XVII

Troll.

Hope praktycznie przez cały październik była zwykłą uczennicą Hogwartu. Pisała zadania domowe, dostawała dobre stopnie, próbowała się wzorować na najlepszych z najlepszych, ale to nie dawało jej szczęścia, nie czuła się sobą. Było jej źle bez miotły, kafla i tego świstu powietrza, gdy szybko pędziła przez całe boisko, aby zapobiec golowi przeciwnej drużyny.
Czuła się podle, nie była w drużynie i nic nie zapowiadało, jakoby to miało się zmienić.
Ale Potter był w drużynie...
Przestań się porównywać do niego, wrzasnął kiedyś twardy głos w jej głowie.
Ale jak? Jak?... Jego wszędzie było pełno! Dostawał wszystko, czego mógł zapragnąć. Zwykły, przeciętny jedenastolatek! Owszem, mieszkał u mugoli, którzy go nie rozpieszczali. Owszem, stracił rodziców, ale z tego wychodziło, że dostawał wszystko, o czym marzyła Hope. Ona też była sierotą i jej rodzina raczej jej nie ubóstwiała. Ona nie miała prawie nic, on dostawał wszystko.
Dosyć - przerwała sobie w głowie te rozmyślania - on jest całkiem w porządku.
Podczas lekcji zaklęć poczuła jednak niechciane i nielubiane ukłucie zazdrości. Hope nie znosiła być zazdrosna. Jednak, gdy jej pióro było już pod sufitem od jakichś kilku minut, pióro Hermiony dopiero unosiło się nad ławką. Oczywiście, to nad nią rozczulił się profesor. Ale Hope wiedziała, że Hermiona jest utalentowana i dlatego odpuściła, a jej pióro opadło smętnie na posadzkę.
Mimo wszystko, Hermiona była na liście DNZ, którą zapisała Hope, czyli Dziewczyn Nie Wzdychających do Pottera. Widniały na niej nazwiska dziewczyn, które nie wzdychały, kiedy Harry przechodził obok, co najwidoczniej mu nie odpowiadało. Była na niej zapisane ona, Hermiona i Elaine.
Któregoś wieczora poczuła się nieprzyjemnie, że jest tak wredna w stosunku do Harry'ego i wrzuciła listę do kominka w Pokoju Wspólnym, patrząc na zwęglony kawałek pergaminu.
***

Pod koniec października nastał Dzień Duchów. Cały Hogwart byl przystrojony w oświetlone od środka, szczerbate dynie i papierowe nietoperze. Wielką Salę zapełniały dzieciaki, nawet kilka godzin przed kolacją, chcąc się upewnić, że słodycze i łakocie nie pojawiły się jeszcze na stołach. Za każdym razem odchodzili w opuszczonymi głowami.
Elaine tego dnia na swoich kasztanach narysowała szczerbate buźki i szydercze uśmiechy pomarańczową farbą. Wyglądały tak, jak małe dynie. Liście w jej włosach były pofarbowane na czarno - przypominały nietoperze.
Wieczorem, Hope i Elaine były na błoniach, mimo że było tu strasznie mokro, bo po raz pierwszy od dawna padał deszcz. Hope patrzyła na las. Na konary drzew, które tak wesoło hulały na wietrze, który teraz był chłodny i nieprzyjemny.
Kiedy dziewczęta zbierały się do zamku, aby uczestniczyć w uczcie, coś ogromnego przeszło między sosnami i świerkami. Serce podeszło Hope do gardła, Elaine podskoczyła piszcząc, ale przyjaciółka uciszyła ją ręką.
Uznały, że coś się im przywidziało i ruszyły dalej, wciąż patrząc w stronę drzew, między którymi coś się im "przywidziało"...
Droga im się dłużyła. Hope czuła, że nigdy nie szła z błoni do bramy tak długo. Kiedy otworzyły dębowe drzwi do Sali Wejściowej, przed oczami mignął im szary kształt. Elaine puściła się biegiem, a Hope za nią. Wiedziały, co to za szary zwierzak. Nie miały jednak pojęcia, jak się wydostał z dormitorium.
Obie biegły za Cheesy'm przez całe pierwsze piętro, kiedy to kociak zbiegł do lochów. Hope nie umiała sobie wyobrazić, co mogło tak wystraszyć kota.
Znowu to zobaczyła, na ścianie lochu. Zobaczyła cień czegoś olbrzymiego. Ujrzała wielkiego trolla z ogromnymi uszami, ciągnącego za sobą maczugę.
Elaine jednym ruchem ręki chwyciła puszystego kociaka i położyła palec na ustach, na znak, by Hope niczego nie mówiła. Dziewczyna skinęła głową, chociaż nawet nie myślała, że mogłaby wydusić z siebie choćby jedno słowo.
Kiedy troll zniknął za zakrętem, Hope nie mogła nawet poruszyć nogami. Stawy jej zardzewiały, nie mogła nawet nimi dygotać ze strachu.
W końcu, kiedy paraliżujący strach minął, obie dziewczyny ruszyły do wyjścia. Cheesy zwinął się w kuleczkę w ramionach swojej pani.
Musiały kogoś o tym powiadomić, po prostu musiały! Kogoś dorosłego, najlepiej nauczyciela. Hope czuła się okropnie, że po prostu uciekły, ale to by było nierozważne, żeby tam pozostać.
Natrafiły na faceta w starym turbanie, który śmierdział czosnkiem. Hope instynktownie chwyciła swoją lewą rękę, na której była blizna. Opowiedziały profesorowi obrony przed czarną magią o wszystkim w wielkim skrócie, on się nie przejął zbytnio, chyba dopiero potem dotarło do niego, że w lochach jest żywy troll. Kazał im iść do dormitorium najszybciej jak się da, zwrócił się głównie do Hope, co ją zdziwiło. Nie tylko to, ale także czemu był tak blisko lochów, lecz teraz o to nie dbała.
Dziewczyny wbiegły po schodach, a za sobą usłyszały piskliwy, jąkający się głos, który krzyczał z całych sił. Później głośne wrzaski przerażenia i donośny głos dyrektora, a następnie ogłuszający tupot stóp i komendy profesorów oraz prefektów. Takiej zawieruchy się spodziewały, ale nie mogły nasłuchiwać, przecież nauczyciel obrony kazał im uciekać. On powinien się chyba znać na tym, przed czym trzeba uciekać. Nawet jeśli ostanie dwa miesiące nauki na to nie wskazywały.
Mimo tego, że Hope wypełniała rozkazy profesora, czuła się jak ostatni tchórz, który ucieka z podkulonym ogonem.