Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Wiecznie żywi

Dodane przez Enchantte dnia 25-09-2013 12:32
#1

Uf, uf, uf... Cóż mogę powiedzieć. Natchnęło mnie, znowu. Postanowiłam wypełnić lukę w moim sercu, którą stanowili Huncwoci, Hogs, i w ogóle... Nie będę po raz setny przepraszać. Napiszę tylko, że zaczynam od nowa, w że tak powiem, rozszerzonej wersji. Mam nadzieję, że znajdę grono czytelników, tak jak ostatnio. Trzymajcie za mnie kciuki, oto prolog.

PROLOG

Ostatni Huncwot


To koniec. Bitwa była skończona. Bohaterowie tej nocy zostali zapomnieni, a świat znów stał się spokojny. Niezłomni aurorzy Zakonu zniknęli gdzieś w cieniu przeszłości, nie słysząc słowa wdzięczności od nikogo. Przybyli tu, żeby uratować garstkę żyć. A także żeby stracić jednego ze swoich.
Molly, Artur i Remus znaleźli się w nienależącym już do nikogo domu przy Grimmauld Place. Jedynym głosem słyszalnym na korytarzu był Stworek. Remus nienawidził go w tym momencie. Skrzat domowy wkrótce dołączy do swojej matki na ścianie.

Syriusz odszedł na zawsze. Łapa zniknął z tego świata. Teraz tylko jeden Huncwot pozostał przy życiu. Tylko Remus Lupin przeżył. Usiadł na jednym z krzeseł w salonie, i przyjrzał się uważnie zdjęciom na ścianach. Na żadnej z nich nie widniała ucieszona twarz Syriusza. Żadne zdjęcie nie przypominało jego dobrego przyjaciela. Nikt nie martwił się straconym wojownikiem. Nikt go nie opłakiwał.
- Dobrze się czujesz Remusie? - Molly wychyliła się zza progu kuchni. Jej tam nie było. Ona nie widziała tego przerażającego widoku. Twarzy Syriusza - jego oczu - kiedy wpadał za zasłonę. Nigdy nie lubiła Syriusza. Właściwie, to go nienawidziła.

Remus zauważył to wówczas, gdy Harry przybył do Kwatery Głównej zeszłego lata. Molly patrzyła w twarz Blacka, szukając w jego oczach nieco zrozumienia.
- Musisz to zrozumieć, Syriuszu. On jest najlepszym przyjacielem mojego syna.
- Cóż - sapnął Syriusz - ale jest też synem mojego najlepszego przyjaciela.

- Remus? - Molly zapytała nieco głośniej, a jej twarz wyglądała na coraz bardziej zmartwioną. Remus potrząsnął głową.
- Czuję się dobrze - odpowiedział, i odwrócił się od niej. Nie chciał teraz na nią patrzeć. Czuł jak narasta w nim mieszanka strachu i samotności. Od dzieciństwa nie doświadczył tego uczucia. Teraz przyszło ze zdwojoną siłą. Syriusz był martwy. A on był sam.
- Co teraz będzie z Harrym? - zapytał Artur, siadając przy stole. Wyglądał na zmęczonego, wyczerpanego życiem. Zarówno on jak i Molly byli dla Remusa jakby w oddzielnym pomieszczeniu. Nie było ich tutaj.

Jego oczy. Oczy Syriusza. Były żywe, kiedy umierał. Reszta jego ciała była nieruchoma. Ale Syriusz... Patrzał na Harry'ego. Harry był w szoku, ale... Syriusz patrzył na swojego chrześniaka.
Straszny ból przeszył serce Remusa. Wiedział, że zawsze będzie się czuł okropnie z myślą o tym, że stracił przyjaciela. Jednak Harry będzie czuł gorszy ból na myśl o stracie ojca chrzestnego. Biedny Harry. Tak wiele już przeszedł.
Zbyt wiele już przeszedł.

- Remusie, jesteś pewny, że niczego nie potrzebujesz? Kubka gorącej herbaty? Piwa kremowego?
- Czuję się w porządku, Molly. W porządku - powiedział. - Myślę, że oboje powinniście skoczyć do szkoły zobaczyć swojego syna. Był bardzo dzielny tej nocy.
- Był bardzo głupi tej nocy - mruknął Artur, wstając od stołu. - Mógł zostać zabity! Mógł...
- Został z przyjaciółmi - przerwał mu Remus, i uśmiechnął się smutno. Molly i Artur patrzeli się na niego, właściwie nie wiedząc, co odpowiedzieć. Remusa to nie obchodziło. Musiał wszystko przemyśleć. Musiał wyjść.
- Cóż - Molly odchrząknęła, wycierając ręce w mały, zielony ręczniczek. - Jeśli byś mógł tu zostać i popilnować domu... Dobrze by było zobaczyć się z Ronem.
- Zajmę się wszystkim - zapewnił ją Remus, a na jego smutną twarz wpełznął jeszcze smutniejszy uśmiech. Molly posłała mu ostatnie, uważne spojrzenie po czym sięgnęła po swoją pelerynę.
- Chodź, Arturze - odparła, a jej mąż podążył za nią do kominka, a następnie do Hogwartu.
Remus został sam.

Oczy pełne życia. Znów do niego przyszły. Zaledwie dwie godziny temu siedział w tym samym miejscu i grał w szachy czarodziejów z Syriuszem. Teraz był zupełnie sam.
Wstał i chwiejnym krokiem poszedł do sypialni. Po ciemnych schodach, minąwszy Stworka ("Szlamy! Półkrwiści! Parszywce!" ) a następnie do jednych z drzwi. To była sypialnia Syriusza. Wszystko stało w tym samym miejscu, tak, jak to zostawił. Plakaty mugolskich dziewczyn, Gryfońskie transparenty. Wszystko było nietknięte przez tyle czasu.
Remus westchnął i usiadł na łóżku. Wszystko było nadal nasiąknięte właścicielem. Ciągle pachniało Syriuszem. Na dywanie leżało trochę brązowych włosów. Remus zamknął oczy i wypuścił głośno powietrze. Ciągle niedowierzał. Może gdyby teraz zasnął, obudziłby się rano i zobaczył swojego przyjaciela krzątającego się jak zwykle po domu. Może gdyby teraz powoli otworzył oczy... On byłby żywy... Może gdyby trzymał je dalej zamknięte, Syriusz przyszedłby żeby z nim porozmawiać. Może jeśli poczekałby chwilę dłużej...

- Remus, co ty robisz?
Nie ośmielił się otworzyć oczu. Sen był zbyt rzeczywisty. Chciał, żeby trwał ciągle. Chciał słyszeć ten niski, lekko przeciągający głos ponownie. Chciał, żeby Syriusz dał mu jakiś znak.
- Czekam na ciebie - odpowiedział do otaczającego go powietrza. Czuł chłód na policzku opierającym się o zimną poduszkę. Słyszał Stworka rzucającego przekleństwa gdzieś za drzwiami.
- Dlaczego? - znów ten sam głos dobiegający mniej więcej zza progu drzwi. Tak, właśnie tam stał - w holu, opierając się o framugę drzwi ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma i włosami opadającymi na czoło.
- Wróciłeś - wyszeptał Remus.
- Luniaczku - zaśmiał się Syriusz, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę. - Dlaczego gadasz takie głupoty? Przecież oboje wiemy, do cholery, że zginąłem.
- Nie mogłeś zginąć. Jesteś żywy. Potrzebujemy cię, Syriuszu. Harry cię potrzebuje... Zakon...
- Są rzeczy, dla których warto walczyć, Remusie - przerwał mu Syriusz. Jego głos był coraz bliżej. Przeszedł wzdłuż pokoju, w stronę łóżka. - I właśnie wspomniałeś o kilku z nich.
- Łapo, ja...
- Bądź silny - odparł. - Jesteś wszystkim, co zostało Harry'emu. Jesteś ostatnim Huncwotem. Musisz iść dalej.
- Nie potrafię! Bez ciebie, lub Jamesa... Jestem nikim!
- To stek bzdur - prychnął Syriusz. - Oboje wiemy, że byłeś najmądrzejszy z nas wszystkich. Najbardziej inteligentny. Dlatego wciąż żyjesz. Dlatego jesteś w Zakonie, Remusie.
- Nie chcę żyć.

Syriusz zaśmiał się perliście, robiąc mętlik w głowie Remusa, który nie widział niczego śmiesznego w obecnej sytuacji. Właśnie rozmawiał z kimś, kto od paru godzin nie żyje. Czyżby zwariował? Zaczął płakać. Był sam w nawiedzonym domu, razem z idiotycznym skrzatem domowym i wrzeszczącym obrazem. W dodatku był ostatnim Huncwotem.
- Posłuchaj, Lunatyku - powiedział Syriusz. - Widziałeś początek tej wielkiej wojny, i zobaczysz jej koniec. A teraz wstawaj z mojego wyra, umyj twarz i zejdź na dół. Dumbledore będzie tu za jakąś minutę. I zobacz co zrobiłeś z moją poduszką! Jest zasmarkana! Wypad stąd, w tej chwili! Spójrz na siebie! Co by powiedział James? Tak poza tym, ktoś musi dać Glizdogonowi pożądnego kopa w tyłek. Zasługuje na to, nie sądzisz?

Lupin w końcu zdecydował się otworzyć oczy. Znów był sam. Syriusz zniknął. Stworek znów zaczął wchodzić po schodach.
- Mówi do siebie, obłąkany półkrwisty! Biedny Stworek i jego pani muszą to wytrzymywać!
Lupin wstał i podszedł do biurka, na którym roiło się od pergaminów. Usiadł i zaczął je przeglądać. Czuł się jak intruz, ale przecież Syriusz był martwy. Co mógł mu zrobić? Nawiedzać go? Remus uśmiechnął się do siebie na samą myśl o tym, przetarł jeszcze raz oczy i zaczął czytać.

15.01.1995
Syriuszu,
Nie opuszczaj ponownie domu. To moje ostatnie ostrzeżenie.
AD


Dumbledore.
Był tam również niewysłany list do Harry'ego. I do Dursley'ów. Lista stworów złapanych w kuchni i dookoła domu (napisana przez Molly). I coś jeszcze. Pismo, którego Remus nie widział od lat. Cztery rodzaje pisma. Wszystkie napisane czerwonym atramentem. Miał wyglądać jak krew, ponieważ żaden z czwórki chłopców nie odważył się naciąć skóry.

Uroczyście przysięgamy, że knujemy coś niedobrego. W tę noc, 31 października 1975 roku, my, czterej Huncwoci obiecujemy sobie, że będziemy podążać za sobą, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Zgadzamy się również, żeby zachować tajemnicę Cudownej Mocy, którą posiadamy. A, i jeszcze jedno. Żeby uczynić życie Smarkerusa w, i po opuszczeniu Hogwartu w piekło.

Podpisali (w nieznaczącej kolejności):
Łapa
Lunatyk
Rogacz
Glizdogon

Remus uśmiechnął się ponownie, wracając myślami do owej chwili.
Został z przyjaciółmi.

Edytowane przez Enchantte dnia 25-09-2013 17:01

Dodane przez Priori Incantatem dnia 25-09-2013 13:21
#2

Bardzo przyjemnie i co najważniejsze z zaciekawieniem się czyta. Skłamałbym gdybym rzekł, iż mnie nie wciągnęło. ;) Gratuluję wyobraźni i pióra, tudzież klawiatury. :D

Dodane przez BlackSpirit dnia 25-09-2013 13:32
#3

Ogólnie nie przepadam za Fan fiction, ale to mi się spodobało :-). Napisane fajnym stylem i ciekawie rozwinięte. Gratuluję pomysłu.

Dodane przez Enchantte dnia 25-09-2013 20:37
#4

ROZDZIAŁ 1

Potwór z Kings Cross


Każdego roku John Montgomery jeździł dużą, czerwoną lokomotywą z i na peron 9 i 3/4. Każdego roku widział uczniów w mugolskich ubraniach, przechodzących przez magiczną barierkę z zachwytem wymalowanym na twarzy. Każdego roku, ich równie zachwyceni rodzice odprowadzali ich pod sam ekspres, machając, uśmiechając się, posyłając buziaki i ostrzegając, na przykład:
- Earlu Morrisie! Jeśli usłyszę, że nie brałeś kąpieli przez tydzień, wyślę ci największego wyjca, jakiego kiedykolwiek widziałeś!

Każdego roku Montgomery oglądał te same sceny ze zmieniającymi się twarzami. Pierwszoroczni wyrastali na siódmorocznych, a ich bracia i siostry dołączali do nich. Gorący, wrześniowy dzień w 1971 roku nie mógł być inny.
Jednak każdy na pokładzie pociągu czuł pewien niepokój. John nie był jedynym, który chciał zablokować jeden z przedziałów i połknąć klucz. Niestety, stary, uparty dyrektor nie ustąpił jego prośbie. Dumbledore spojrzał zza swoich okularów-połówek na personel pociągu i powiedział mocnym głosem:
- Każdy uczeń będzie traktowany jednakowo. Niezależnie od swojego losu.
Nie uśmiechało się to również kobiecie z wózkiem ze słodyczami, która bardzo dobrze wiedziała, że jeśli chce zachować swoją pracę, będzie musiała przejść obok potwora conajmniej raz. Siedziała w kącie jednego z przedziałów, zacierając ręce ze zdenerwowania, i mrucząc coś pod nosem na temat Dumbledore'a.

- To szaleństwo! Mówię wam, ktoś na tym ucierpi! Stanie się coś strasznego!
W tym wypadku John, który zazwyczaj nie mół się doczekać pierwszego dnia szkoły, był przerażony. Koszmary nocne przychodziły coraz częściej, tygodnie zmieniały się dni, dni w godziny, a w końcu... W minuty.

Teraz stary maszynista ekspresu do Hogwartu z niepokojem wyglądał przez okno. Znów te same sceny. Uczniowie tulili się do rodziców, wyrzucali z siebie ostatnie pożegnania. Zastanawiał się, czy jednym z tych uczniów nie jest mały demon. Czy z jego uszu wyrastają włosy? A może ma wąsy? John zadawał sobie masę takich pytań, gdyż właściwie nigdy w życiu nie widział jednego z nich na własne oczy. Wyglądały przerażająco? A może nie wyróżniały się z tłumu?
Wyobraził sobie wysoką na dwanaście stóp kreaturę, wchodzącą do lokomotywy, sapiącą i warczącą na wszystkich. Bagaż trzymał w ręku, a szaty owinął sobie wokół szyi, zupełnie niczym szalik. Nie zmieścił się do przedziału.

- A teraz zapamiętaj sobie, że cała nasza rodzina szczyci się tym, że trafiła do Slytherinu. Zapamiętaj to, chłopcze.
John przeniósł wzrok na trzy żegnające się postacie. Spokojnie wyglądająca kobieta o bladej twarzy trzymała dłoń na ramieniu małego chłopca, z najczarniejszymi włosami, jakie mężczyzna kiedykolwiek widział. Ojciec, jak John przypuszczał, wyglądał jak posąg. Stał sztywno ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma przyglądając się swojemu synowi z góry.
- Wiem, ojcze, wiem - powiedział cicho chłopiec, szurając podeszwą buta o chodnik. - Postaram się, ale wybór nie będzie zależał ode mnie.
- Jeśli ten stary kapelusz zobaczy twój rodowód, to przydzieli cię tam, gdzie należy - wtrąciła się kobieta. Jej głos był skrzeczący. Pchnęła lekko syna w stronę pociągu. - Napiszemy do ciebie. Twój brat ucieszy się, jeśli wrócisz do domu na święta. A na wakacje przyjadą kuzyni.
- Nie mogę się doczekać - mruknął chłopak, i przeszedł powoli w poszukiwaniu wolnego przedziału. To był Black. John wynotował to z jego oczu i bladej karnacji. Kolejny Ślizgon w Hogwarcie, pomyślał, odprowadzając go wzrokiem.

Zauważył pulchnego chłopca, ściskającego w dłoni szczura.Podążał za szczupłym pierwszoklasistą w okularach. Następnie surowo wyglądający chłopak z haczykowatym nosem, który czekał cierpliwie na rudowłosą dziewczynę, właśnie żegnającą się z rodzicami i siostrą, wyglądającą na nieco zdegustowaną. Jej rodzice byli ubrani w typowo mugolskie ubrania.
Mugole, pomyślał John.

Powrócił do lustrowania wzrokiem peronu. Nikomu włosy nie wyrastały z uszu. Nikt nie był zanadto przerośnięty. Nikt nie wyglądał na potwora. Oni wszyscy byli dziećmi.
Ktoś zapukał do drzwi. John otworzył je i uśmiechnął się blado.
- Hank?
- Proszę pana, odjeżdżamy za jakieś pięć minut.
- Eee... Hank - John chrząknął, zatrzymując pracownika. - Masz tu może tą listę uczniów? Chciałbym na nią zerknąć.
- E, oczywiście, John - odparł Hank, grzebiąc w papierach. - Chcesz kogoś sprawdzić?
- Tak właściwie to coś - powiedział dobitnie John, biorąc do ręki papiery. - Pamiętasz imię dzieciaka? No wiesz... Tego dzieciaka?
- Och, masz na myśli tego zakręconego?
- No, właśnie...
- Nie pamiętał dokładnie... Zaczynał się na L, nie?
- Imię czy nazwisko?
- Kurczę, nie mam pojęcia, John. Któreś z nich, może oba? Mamy trzy minuty do odjazdu, nie mam na to czasu - mruknął Hank, wziął z ręki kolegi papiery i wyszedł z lokomotywy.

John westchnął, i podszedł do okna, żeby obserwować dalej uczniów. I wreszcie dostrzegł potwora.
To był mały chłopak, mający może z cztery stopy wzrostu. John mógł stwierdzić, że nie zaczął się u niego jeszcze okres dojrzewania. Pod jego oczami widniały ciemne podkówki. Miał już na sobie szatę, która była w opłakanym stanie. Albo była szyta ręcznie, albo kupiona w sklepie z używanymi szatami na Pokątnej. Dłonie nawet nie wystawały mu zza szerokich rękawów. Ojciec stał obok niego dumny, przyglądając się czerwonej lokomotywie. Mały chłopak o płowych włosach cały drżał z nerwów.
Mężczyzna pochylił się lekko, wyszeptał coś na ucho synowi i przycisnął go do siebie. Chłopczyk uśmiechnął się smutno, złapał za uchwyt swój kufer (który był większy od niego) i wszedł do jednego z przedziałów. Ojciec uronił łzę, którą szybko starł wierzchem dłoni i pomachał swojemu synowi.
- Wszyscy! - zawołał Hank zza drzwi. - Wszyscy policzeni, John. Możemy ruszać.
John pociągnął za dźwignię, a ekspres zagwizdał wesoło. Po paru sekundach lokomotywa wyruszyła ze stacji King's Cross. Ale John nie poczuł się lepiej.

- Mogę się dosiąść?
Syriusz zamrugał, i wyjrzał zza swojego Proroka Codziennego. Stał nad nim chłopak z roztrzepanymi włosami, i okrągłymi okularami. Uśmiechał się do niego. Uśmiechał. Co za koleś.
- Jasne. To nie mój pociąg.
Uśmiech okularnika poszerzył się. Chłopak usiadł naprzeciwko Syriusza, który westchnął cicho i wrócił do czytania Proroka.
Nic ciekawego nie działo się ostatnio w świecie czarodziejów. Jakiś mężczyzna o nazwisku Crouch został członkiem Wizengamotu. Dziewczyna o imieniu Dorcas Meadowes została przyjęta do pracy w Ministerstwie. Jeremiah Sweemy otwarł nowy sklep w Hogsmeade. Nic ważnego. Nic ciekawego. Najbardziej rzucającym się w oczy nagłówkiem był GRINGOTTA UBEZPIECZYŁO NOWEGO TROLLA. Cokolwiek miało to oznaczać.

- Nazywam się James.
Syriusz zamrugał ponownie. Czy ten dziwak właśnie próbuje nawiązać z nim rozmowę? Black uniósł brwi, jednak uśmiech na twarzy okularnika znów tylko się powiększył.
- Jestem Syriusz.
Koniec rozmowy. Wrócił do gazety.
- Syriusz, tak? Niecodzienne imię, co?
Syriusz przygryzł wargę, mrużąc oczy.
- Tak, niecodzienne - odpowiedział, nie odrywając wzroku od gazety. - To rodzinne imię.
- To tak jak... Jak ta gwiazda, czy coś. Co nie? Psia Gwiazda.
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Och, dobrze. Rozumiem - odchrząknął chłopak, po czym zaczął wpatrywać się w widoki za oknem. Dobrze. Dziwak skończył paplać. Syriusz może spędzić resztę podróży w spokoju.

Tak właściwie, to nie chciał jechać do Hogwartu. Myślał o Durmstrangu. Cóż, jego ojciec myślał o Durmstrangu. Jego matka stwierdziła, że utrzyma dobre imię rodziny idąc do Hogwartu. Trafiając do Slytherinu. Poznając wielu przyjaciół-Ślizgonów, znajdując ładną Ślizgonkę. Tworząc z nią piękną, czystokrwistą rodzinę. Tak, jego życie już było zaplanowane. Miało się zacząć dzisiaj, na Ceremonii Przydziału.

- Więc... Nie jesteś za bardzo rozmowny, nie?
- Mmm - mruknał Syriusz, udając, że jest bardzo zajęty czytaniem artykułu.. Dotyczył mugolskich oper mydlanych.
Uśmiech Jamesa pobladł nieco, i zaczął kręcić się nerwowo w swoim siedzeniu.
- Jasne, rozumiem. Mogę dać spokój. Uznałeś, że gazeta jest ciekawsza ode mnie. Ja to wszystko rozumiem, na prawdę. Okej.
- Mmm - mruknął znowu Syriusz.
- Przepraszam panów.
Chłopcy dźwignęli głowy i natrafili na spojrzenie uroczej kobiety z wózkiem wypełnionym po brzegi słodyczami. Jej włosy były w lekkim nieładzie, a oczy miała szeroko otwarte, jakby czegoś się wystraszyła. Dłonie jej drżały.
- W czekoladowych żabach jest nowa karta czrodziejów - powiedziała, starając się utrzymać odpowiedni ton głosu. - Mirva Wspaniała.
- Naprawdę? - zapytał James, wyglądając na zainteresowanego. Wstał i podszedł do wózka. Podniósł kilka żab, zbadał je wzrokiem, i pokręcił głową. - Nie. Nie jestem głodny. Poza tym, nie przepadam za Mirvą.

Kobieta wyglądała, jakby w ogóle go nie usłyszała. Syriusz usłyszał lekkie skrzypienie, gdy pchnęła wózek i ruszyła z nim znów wzdłuż korytarza. Black kątem oka dostrzegł, jak okularnik siada znów na przeciw niego, i wyciąga coś zza szerokich rękawów. W jego rękach leżało kilka czekoladowych żab. Syriusz rozdziawił buzię, a James z powrotem się uśmiechnął. Rzucił jedno pudełko w jego stronę.
- Masz. I delektuj się. Kosztowała mnie forutnę.
I wtedy po raz pierwszy Syriusz poczuł, jak na jego twarz wpływa uśmiech, równie szeroki, co jego nowego kolegi.

Nagle do przedziału weszła rudowłosa dziewczyna, z zapłakanymi i popuchniętymi oczami. Zatrzasnęła za sobą drzwi i usiadła przy oknie. Nie odezwała się do chłopców ani słowem. Zamiast tego zaczęła ocierać wilgotną twarz w rękaw szaty. James i Syriusz również nic do niej nie powiedzieli. Wrócili do jedzenia słodkości. Jednak znowu ktoś wszedł.
Haczykowaty nos, długie, czarne włosy. Chłopak, który pojawił się w ich przedziale również nie zwrócił na nich uwagi. Zajął miejsce na przeciwko rudej dziewczyny. Ta podniosła lekko głowę, a jej lewe oko drgnęło w taki sposób, że nikt nie śmiał się odezwać.
- Nie chcę z tobą rozmawiać - powiedziała do chłopaka, który wydawał się być tym faktem nieco pokrzywdzony.
- Dlaczego nie?
- Tunia mnie n-nienawidzi. Ponieważ widzieliśmy ten list od Dumbledore'a.
- I?
Dziewczyna rzuciła mu nienawistne spojrzenie.
- To moja siostra!
- To tylko... - chłopak w porę ugryzł się w język. Dziewczyna na szczęście była zbyt zajęta wycieraniem łez, więc go nie dosłyszała. Więc zaczął od nowa. - Ale jedziemy! To jest to! Jedziemy do Hogwartu!
Pokiwała głową, z półuśmiechem na twarzy.

- Dobrze by było, gdybyś trafiła do Slytherinu - powiedział czarnowłosy, a Syriusz drgnął niespokojnie. James podniósł głowę znad karty i zmarszczył czoło. Black zerknął na swojego kumpla i osunął się nieco ze swojego siedzenia, widząc reakcję, jaką wywowało samo słowo Slytherin. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową. To zmusiło Jamesa do odezwania się.
- Slytherin?!
Chłopak z haczykowatym nosem oraz rudowłosa dziewczyna podskoczyli lekko w siedzeniach, i chyba właśnie zdali sobie sprawę z tego, że nie są tutaj sami. James zaśmiał się cicho i powiedział: - Ktoś tu chce być w Slytherinie? Chyba się przesiądę, a ty?
Syriusz zorientował się, że to pytanie było skierowane do niego, zamrugał kilkakrotnie.
- Cała moja rodzina była w Slytherinie - mruknął cicho.
- Jasny gwint! A myślałem, że wszystko z tobą w porządku!
Te słowa sprawiły, że Syriusz poczuł się niekomfortowo. To był jego pierwszy nowy przyjaciel... I właśnie go stracił. Uśmiech na jego ustach poszerzył się nieco, z nerwów.
- Może zerwę z rodzinną tradycją - odparł, po czym dodał: - A ty gdzie byś chciał trafić, gdybyś mógł wybierać?
- Do Gryffindoru, gdzie kwitnie męstwa cnota! - zawołał James, udając, że wznosi niewidzialny miecz. Chłopak z haczykowatym nosem prychnął.
- Masz z tym problem? - zapytał James.
- Nie - odparł chłopak, choć jego drwiący uśmieszek mówił zupełnie co innego. - Jeśli wolisz krzepę, niż mózg...
- A ty gdzie byś chciał trafić, skoro brakuje ci i tego i tego? - zapytał Syriusz. Jeśli chłopak chciałby walczyć, to on był gotowy. Połowa dzieci na ulicy bała się go: ta mała kupa łajna byłaby niczym w porównaniu z wielkim Bernim McHigginsem spod numeru 13...
Ale James tylko ryknął śmiechem, i poklepał Syriusza po ramieniu. Dziewczyna wstała i złapała swojego kolegę za skrawek szaty.
- Chodź, Severusie - powiedziała. - Znajdziemy sobie inny przedział.
- Oooo! - James i Syriusz zaczęli przedrzeźniać jej wyniosły ton. Okularnik podstawił Severusowi nogę, gdy ten wychodził z przedziału.
- Do zobaczenia, Smarkerusie! - zawołał, kiedy dwójka zniknęła na korytarzu.

- Kojarzę typa - powiedział James, obracając w ręce kartę z Mirvą. - Pochodzi ze starej rodziny, która ma bzika na punkcie czarnej magii i czystej krwi.
Syriusz, wiedząc, że on nie był wcale dużo inny niż Severus, a jego rodzina miała podobne poglądy, wrócił do czytania gazety.
- Ale ta dziewczyna... Była piękna - szepnął James, wpatrując się ponownie w okno.

- W czekoladowych żabach jest nowa karta - powiedziała kobieta, podjeżdżając wózkiem do samotnego pasażera w przedziale 16. - Mirvy Wspaniałej.
Mały chłopiec złożył ręce. Och, jak bardzo chciałby mieć te wszystkie karty! Nigdy wcześniej nie skosztował czekoladowej żaby. Słyszał o nich... O tym jak pyszne i słodkie są. Och, gdyby tylko wcześniej poprosił ojca o trochę pieniędzy...
- Nie, dziękuję - powiedział. - Nie jestem za bardzo głodny.

Kobieta wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Wiedziała. On wiedział, że ona wie. Oni wszyscy wiedzą. Za każdym razem, gdy ktoś wypowiedział jego imię, wyglądał na przerażonego. Kobieta spojrzała na jego ręce, które teraz wystawały zza rękawów. Od łokcia do nadgarstka ciągnęło się paskudnie wyglądające rozcięcie. Chłopak zauważył przerażenie wymalowane na jej twarzy, więc szybko opuścił rękawy.
- Jak to zrobiłeś, mój drogi? - zapytała głosem drżącym ze strachu.
Chłopiec wbił wzrok w podłogę.
- Mam kota - powiedział bardzo cicho. Kobieta kiwnęła głową, i czym prędzej popędziła do przedziału 17.

To był błąd. Wiedział to od początku. Nie mógł tak po prostu wtopić się w tłum zwykłych czarodziejów. Zawsze będzie na uboczu. Nie ważne, co się stanie, jak dobre będzie miał stopnie, jak bardzo będzie szczęśliwy. Zawsze będzie inny. Nic nigdy tego nie zmieni.
On wył gdzieś w środku. To stało się zaledwie w zeszły piątek. Koniec miesiąca. Przyszedł demon. Przejął jego ciało i uczynił je swoją własnością. On ciągle żyje, czeka na jego noc, żeby pokazać swoje oblicze i zło, które jest w jego sercu. On zawsze jest podekscytowany krzykami i prośbami małego chłopca. On je lubi. Mały chłopak boi się jego. To jego powinna bać się tamta kobieta. Ale ona bała się ich obojga. Tak, ona bała się potwora i chłopaka.
Dwadzieścia osiem dni, Remusie, pomyślał chłopiec, wpatrując się w swoje dłonie. Dwadzieścia osiem dni zanim on powróci.

Dodane przez Enchantte dnia 26-09-2013 16:37
#5

ROZDZIAŁ 2

Dziedzictwo Slytherina


Było już ciemno jak w nocy, kiedy pierwszoroczni stanęli na stacji w Hogsmeade. Czekał tam na nich olbrzymi mężczyzna, który w jednej ręce trzymał różowy parasol, natomiast wierzchem wolnej dłoni gładził brązową brodę. Miał na oko jedenaście stóp długości, a jego brązowy płaszcz bez problemu mógłby pomieścić czterech dorosłych mężczyzn. Wszyscy uczniowie musieli zadzierać wysoko głowy, żeby na niego patrzeć.

- A teraz, pirszoroczni, za mną proszę! - powiedział, machając w ich stronę ręką. James i Syriusz kończyli jeść swoje czekoladowe żaby. Szukali jeszcze karty Mirvy Wspaniałej wśród talii, którą zdążyli uzbierać. Mieli 5 Dumbledore'ów, 3 Merlinów, 10 Godryków Gryffindorów, jedną Helgę Hufflepuff i żadnej Mirvy.

- Ta baba nas okłamała! - warknął Syriusz, po raz kolejny tasując stos kart. - Nie mamy ani jednej Mirvy, a ty zgarnąłeś połowę jej wózka!
- I tego nie zauważyła - zaśmiał się James. - Widziałeś ją? Wyglądała, jakby była myślami w zupełnie innym świecie!
James zaczął naśladować kobietę z wózkiem, na co Syriusz zarechotał cicho i przybliżył się do olbrzyma.
- Ach, wy dwaj. Tak, chodźcie bliżej. Chwila, muszę otworzyć parasol. Dobrze, chodźmy, nie mamy przecież całego dnia!
Chwilę później wszyscy uczniowie stali pod olbrzymim, różowym parasolem, drżąc z zimna.
- Wszyscy? Okej - odchrząknął. - Parę słów zanim popłyniemy. Nazywam się Rubeus Hagrid i jestem gajowym Hogwartu. Możecie mi mówić Hagrid. Teraz przepłyniemy przez jezioro, a teraz mam do was prośbę, szczególnie patrząc na pogodę, żebyście nie wychylali się zza łódki. Czterech na jedną. Latarnie wysoko nad głowami, cały czas. Nie nurkujemy. Nie czarujemy łódek. Nie robimy nic. Po prostu siedzimy i ekscytujemy się widokiem. Rozumicie?

Wszyscy pokiwali głowami.
- Dobrze, więc za mną - odwrócił się i ruszył w stronę ciemnego lasu. James i Syriusz pomimo deszczu nadal wertowali karty. Postacie w złotych ramkach narzekały i waliły w nie pięściami.
- Litości! - zawołał Merlin w ręce Jamesa.
- Och, spadaj - mruknął James, i wrzucił karty do kieszeni.

W końcu doszli do brzegu jeziora. Wszyscy zaczęli formować się w czteroosobowe grupki. James i Syriusz stali blisko siebie, lustrując wzrokiem innych pierwszoklasistów.
- Ej, ty! - zawołał Syriusz w stronę pulchnego chłopaka. - Chcesz usiąść?
Chłopak odwrócił się i spojrzał na Blacka. - Ty... Mówisz do mnie?
- Nie, mówimy do drzewa za tobą - prychnął James. - Jasne, że mówimy do ciebie!
Twarz chłopaka pokraśniała, i podszedł do dwójki z oczami błyszczącymi od podniecenia.
- Wow, dzięki - powiedział, i zajął miejsce na tyle łódki. James przewrócił oczami i podążył za nim.

- Przepraszam, czy ta łódka jest pełna?
Syriusz odwrócił się i stanął twarzą w twarz z rudowłosą dziewczyną, o niezwykle zielonych oczach, patrzącą z nadzieją na puste miejsce naprzeciwko Jamesa. On i chłopak ściskający w ręce szczura odwrócili się.
- Och... Cóż, eee... - zaczął mruczeć James.
- Gdzie twój obtłuszczony przyjaciel? - zapytał Syriusz. Dziewczyna nie odpowiedziała, jednak James znalazł odpowiedź tuż nad ramieniem Syriusza. Smarkerus Slytherin właśnie zmierzał do jednej z łódek razem z blondwłosym (a może białowłosym?) chłopakiem i dwoma dziewczynami. Nie było tam miejsca dla jego rudowłosej przyjaciółki. Dobrze, pomyślał James. Ta dziewczyna zasługuje na kogoś lepszego.

- Mamy jeszcze jedno miejsce - zaoferował pulchny chłopak, zapraszając ją równocześnie do łódki. Dziewczyna uśmiechnęła się uroczo, i złapała jego rękę, żeby nie wpaść do wody.
W połowie jeziora, James wychylił się zza łódki i zmrużył oczy. Hagrid był na samym przodzie, razem z chłopakiem o płowych włosach, który przy olbrzymie wyglądał jak mała mysz.

- Remus, nie? - zapytał Hagrid.
- Tak - powiedział Remus, nie podnosząc wzroku.
- Cóż, dyrektor kazał mi pomóc ci się oswoić z Hogwartem. I chciałby z tobą porozmawiać zaraz po ceremonii przydziału. O końcu miesiąca, co?
- Tak, proszę pana - mruknął Remus, przełykając głośno ślinę.

Łódka przechyliła się nieco. James momentalnie usiadł prosto na swoim miejscu i spojrzał na rudowłosą dziewczynę. Jej zielone oczy rozszerzyły się lekko. Oko Syriusza błysnęło diabolicznie.
- Słyszałem, że w jeziorze jest olbrzymia kałamarnica - powiedział, uśmiechając się tajemniczo. - Nie zdziwiłbym się, gdyby właśnie się obudziła.
- Przestań - powiedziała dziewczyna. - Przestań. Wpakujesz nas w kłopoty.
Jej słowa jedynie sprawiły, że uśmiech na twarzy Syriusza się powiększył. Przechylił łódź na drugą stronę. Chłopak ze szczurem pobladł.
- Och, och, och - mruczał pod nosem.
- Dalej, James - zaśmiał się, przechylając ponownie łódkę. James również zaczął się śmiać, i dołączył do zabawy. Fale uderzyły w łódki pozostałych uczniów, którzy zaczęli odwracać się do czwórki, z której dwójka miała niesamowity ubaw, natomiast pozostali wyglądali na strutych.

- Hej! Patrzcie na to! - zawołał blondwłosy chłopak.
- Tak, tak, tak - mówił Syriusz, przechylając łódkę na boki. Rudowłosa krzyknęła, na co Smarkerus wstał z miejsca.
- Ej! Przestań trząść tą łódką! Nie widzisz, że jest przerażona?
- Ej, zamknij się! - odpowiedział mu James.
- Sev, zostań...
- Wskoczę tam i...
- Sev! Przestań!

Remus, mały chłopak w łódce Hagrida odwrócił się i rozszerzył oczy z przerażenia. Wiedział, co zaraz nastąpi. Pulchny chłopak przechylił się przez łódkę, próbując zwymiotować, gdy Syriusz spowodował naprawdę mocny wstrząs.
- Aaaa! - chłopak najpierw uderzył twarzą w taflę wody, a następnie zniknął pod nią z chlustem.
Hagrid odwrócił się, wytrzeszczył oczy, a jego policzki poróżowiały.
- Nie mówiłem żeby się nie wiercić w łódkach?! - zawołał. Wszyscy pierwszoroczni zaczęli krzyczeć. Hagrid zaczął przeczesywać wzrokiem wodę, w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu chłopaka. Nagle głowa i ręce pojawiły się ponad powierzchnią wody. Remus jako pierwszy to zauważył. Chwycił jedną z pulchnych dłoni, zanim ta zniknęłaby z powrotem.
- Właź - powiedział, przyciągając go do łódki Hagrida.
- Och proszę! Pomocy! - krzyczał chłopak.
Hagrid prędko złapał go za ręce i wciągnął do swojej łódki.
- Jeśli zobaczę, że któreś z waszej trójki znów sobie żartuje, to znajdziecie się w ekspresie powrotnym do domu. Zrozumiano? - zapytał Hagrid.
- Tak, proszę pana - odezwała się rudowłosa, starając się powstrzymać od płaczu. Syriusz i James za to używali całej silnej woli żeby nie wybuchnąć śmiechem.

Wielka Sala była niesamowita. Właśnie tak, jak ją sobie Remus wyobrażał. Sufit niczym nocne niebo, pełny gwiazd. Pięć długich stołów. To było magiczne. To był jego dom.
Pozostali uczniowie siedzieli już przy stołach. Nauczyciele również. Surowo wyglądająca kobieta w szmaragdowozielonej szacie stała obok krzesełka ze starą tiarą. W rękach miała zwój pergaminu. Syriusz był zachwycony. James musiał go pociągnąć, żeby poszedł we właściwym kierunku. Wszystkie oczy znajdowały się na małych pierwszoroczniakach. Gdy już stanęli w miarę blisko, Tiara zaczęła śpiewać.

- Pięknie tu - szepnął James. Syriusz kiwnął głową, i powstrzymał się od dalszej dyskusji, widząc na sobie wzrok nauczycielki stojącej przy tiarze, która wkrótce ucichła i uśmiechnęła się.
- Wyczytam was w kolejności alfabetycznej. Siadacie na krzesełku i zakładacie tiarę na głowę. Następnie idziecie do odpowiedniego stołu. Pierwsza, Aslen Hannah.
Dziewczyna została przydzielona do Ravenclawu, Syriusz poczuł, że zaczyna się stresować. Wkrótce przyjdzie kolej na B. Czemu jego nazwisko nie brzmi na przykład Zanders?
- Anderson, Gregory.
Proszę, nie Slytherin. Och, błagam.
- Black, Syriusz.
Poczuł, jak nogi mu się uginają. Nie otworzył oczu, gdy nałożył na głowę tiarę. Siedział i myślał gorączkowo.
Ach, kolejny Black. Tak, czekałam na ciebie. Twoja rodzina jest w Slytherinie od zawsze. A co miały znaczyć te czekoladowe żaby? I łódka? Och, panie Black, kłopotliwy pan.
Nie mogę iść do Slytherinu.
pomyślał Syriusz. Mogę iść do Hufflepuffu, ale nie Slytherin.

Nie Slytherin? Dlaczego? Masz odpowiednie cechy, żeby cię tam przydzielić. Poza tym, twoi rodzice byliby dumni.

Syriusz przełknąl ślinę. Rodzice byliby dumni. To ostatnia rzecz, jaką chciałby uczynić. Przez całe swoje życie robił wszystko, żeby jego rodzice się za niego wstydzili.
Ach, rozumiem. Buntownik, czyż nie? Tak, na ciebie czekałam. W takim razie mam tylko jeden wybór
- GRYFFINDOR!
Syriusz poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Był w Gryffindorze. Nie w Slytherinie. Nie w Hufflepuffie. Och, jak jego ojciec się wkurzy. Och, jak matka mu nawymyśla.
To będzie wspaniałe.
James uśmiechnął się szeroko, i przybił mu piątkę, kiedy ten mijał go w drodze do stołu Gryfonów.
- Evans, Lily.
Rudowłosa dziewczyna również została przydzielona do Gryffindoru. Syriusz zrobił jej miejsce obok siebie, jednak ta kiedy zorientowała się, kim jest, szybko odwróciła się do niego plecami i usiadła ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma.
- Lupin, Remus.
Wszyscy w gronie nauczycielskim zamarli. Mały profesor, przypominający elfa złapał się za serce. Nawet Hagrid przyglądał się uważnie małemu chłopakowi, zmierzającemu w stronę krzesełka. Jednak olbrzym przynajmniej się do niego uśmiechnął.
- GRYFFINDOR!
Remus uśmiechnął się do siebie, i ruszył w stronę stołu, nad którym wisiała flaga z lwem. Usiadł na brzegu ławy, zdala od pozostałych.
- Mulciber, Martin.
- SLYTHERIN!
- Pettigrew, Peter.
Pulchny chłopak, wciąż ociekający wodą, został przydzielony do Gryffindoru. W końcu wywołany został James Potter, i dwójka przyjaciół siedziała przy jednym stole.
- Snape, Severus - zawołała nauczycielka, a chłopak o haczykowatym nosie podszedł powoli do krzesełka z Tiarą Przydziału, i oczywiście został przydzielony do Slytherinu.
Syriusz dźwignął głowę i przyjrzał się stołowi nauczycielskiemu. Zauważył, że mężczyzna z długą, siwą brodą mu się przygląda. To on był na kartach z czekoladowych żab. To był Albus Dumbledore, i uśmiechał się do Syriusza.

- Wspaniale - wyszeptał Syriusz. Dumbledore, odwieczny wróg Blacków, uśmiechał się do niego. Był w Gryffindorze. Miał przyjaciela Gryfona.
- Gdybym mógł prosić o chwilę ciszy - powiedział Dumbledore, wstając z miejsca. Był stary. Patrzał na swoich uczniów z delikatnym uśmiechem i błyskiem w oku. Wszyscy zamilkli i wlepili oczy w dyrektora.
- Dziękuję za uwagę - odparł. - Cóż, na samym początku chciałbym przywitać was ponownie w Hogwarcie, a co do pierwszorocznych, witam was po raz pierwszy. W tym roku profesor Filch dodał kolejną rzecz do listy nielegalnych rzeczy w szkole. Zero samokurczących się swetrów w prezencie. Zeszła zima była dla naszego woźnego nieco chłodna, prawda? - tu Dumbledore uśmiechnął się szerzej w stronę Filcha, stojącego w drzwiach głównych.
- Jak już pewnie zauważyliście, w gronie nauczycielskim pojawiła się nowa twarz. Profesor Klein przybył do nas z Walii, żeby nauczać obrony przed czarną magią. Ma spore doświadczenie, więc z pewnością będzie służył pomocą. Sami przyznacie, że zeszłoroczny nauczyciel był stratą czasu.
Wszyscy starsi uczniowie pokiwali od razu głowami.
- Profesorze Klein?
Chudy, łysiejący mężczyzna wstał, ukłonił się, i usiadł z powrotem na swoim krześle.
- Och, właśnie, i jeszcze jedno - powiedział dyrektor, odwracając się od nowego nauczyciela. - Możliwe, że zauważyliście już nową rzecz, gdy tu przybyliście. Profesor Sprout i ja zasadziliśmy Wierzbę Bijącą naprzeciw wieży Gryffindoru. To drzewo jest bardzo niebezpieczne, i chcielibyśmy ostrzec uczniów, aby trzymali się na conajmniej dziesięć stóp od jego gałęzi.
Syriusz spojrzał na Jamesa marszcząc brwi.
- Nie wiem jak ty, ale moim zdaniem im bardziej niebezpiecznie, tym więcej przyjemności wyczerpiemy z tego roku, nie?
James zaśmiał się i odparł: - Wiedziałem, że jest w tobie coś fajnego.
- Dziękuję - zakończył Dumbledore. Wszystkie misy stojące na stołach wypełniły się po brzegi jedzeniem. Z ust pierwszorocznych wyrwało się krótkie "och!". Syriusz w życiu nie widział tyle jedzenia na oczy! Złapał za udko indyka i bez zastanowienia odgryzł spory kawałek.

Remus obserwował go z naprzeciwka stołu. Czy to było w porządku? Całe to jedzenie, leżące na przeciwko niego... było za darmo. Mógł po prostu zjeść tyle, ile był w stanie, bez limitu? Poczuł, jak twarz mu kraśnieje, po czym naładował sobie pełen talerz pyszności. Och, był taki głodny. Nie jadł nic od wczorajszej kolacji. A teraz? Indyk, pudding, sok dyniowy, kiełbaski. Wszystko to było na przeciwko niego, czekało na konsumpcję. Remus był w raju.
Kiedy już całe jedzenie zniknęło ze złotych półmisków przy stole Gryffindoru, gruby chłopak z piątego roku wstał od stołu. Na jego piersi lśniła literka P.
- Pierwszoroczni, możecie pójść za mną do pokoju wspólnego? Wszyscy razem, prędziutko.
Syriusz i James wstali powoli od stołów. Pulchny chłopak ze szczurem stał tuż za nimi, patrząc na nich gorliwie. Syriusz odwrócił się w jego stronę, westchnął i pokiwał lekko głową. No tak. Chłopak ze szczurem był w ich dormitorium.
- Pierwszoroczni!
Cała trójka podążyła za prefektem w stronę schodów. Syriusz zauważył małego chłopaka o płowych włosach, wlekącego się na samym tyle, z wzrokiem utkwionym w podłodze. Coś z nim było nie tak. To, jak nauczyciele patrzyli na niego podczas Ceremonii, te cienie pod jego oczami...
Nagle kobieta w zielonej szacie, która wcześniej prowadziła Ceremonię podbiegła do niego, wyszeptała mu coś do ucha, a ten pokiwał lekko głową. Syriusz zatrzymał się, żeby się temu przyjrzeć. Co się działo? Następnie, Remus wraz z nauczycielką pobiegli w zupełnie innym kierunku po schodach.
- Hej! Co ty robisz?
Jakaś dziewczyna wpadła w Syriusza, który szybko odwrócił się w przód i spojrzał na pozostałych uczniów. Wszyscy patrzeli na niego zdziwieni.
- Chodź, Syriuszu - powiedział James, popychając go lekko. Black potrząsnął głową, i ruszył dalej w stronę Wieży Gryffindoru.

Edytowane przez Enchantte dnia 27-09-2013 11:20

Dodane przez Enchantte dnia 27-09-2013 12:46
#6

Chciałabym Wam przekazać, że nie ma mnie na weekend w domu, więc kolejna część pojawi się najprawdopodobniej dopiero w poniedziałek, ewentualnie późnym wieczorem w niedzielę. Enjoy :).

ROZDZIAŁ 3

Plan Dumbledore'a


- Proszę pana?
Dumbledore podniósł głowę znad swojego biurka a jego oczy błysnęły łagodnie zza okularów-połówek.
- Ach, młody Remus. Jak się czujesz?
Remus ruszył powoli w stronę biurka, rozglądając się po gabinecie dyrektora. Był ogromny! Dookoła wisiało pełno portretów byłych dyrektorów. Na podłodze stało pełno dziwnych sprzętów. Jeden z nich widział już kiedyś w swoim domu. Tata pokazywał mu go, gdy był mały. Jednak on zniszczył to, gdy miał pięć lat. Zamachnął się i bez zastanowienia rozbił zdobione szkło. Remus płakał wówczas i przepraszał przez kilka dni za wyrządzone szkody. Ojciec nigdy nie kupił drugiego takiego sprzętu.
- Siadaj chłopcze - odparł Dumbledore, wskazując na krzesło naprzeciw biurka. - Chciałbym z tobą porozmawiać o twojej nauce w Hogwarcie.

Remus kiwnął głową i usiadł na krześle. Spojrzał na dyrektora. Jak najpotężniejszy czarodziej na świecie mógł być taki... Stary?
- Cóż, czekaliśmy na twoje przybycie - powiedział, odsuwając na bok swoje papiery i składając ręce. Wlepił w niego przenikliwy wzrok. - Jest mi niezmiernie miło powitać cię w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Jestem Albus Dumbledore, dyrektor. A to profesor Sprout i profesor Snorks.
Dwie postacie jakby wyłoniły się zza krzesła dyrektora. Remus wytrzeszczył lekko oczy. Nie zauważył, jak wchodzili. Kobieta, profesor Sprout miała lekko wilgotne włosy, natomiast profesor Snorks był wielki i wyglądał dość... Niebezpiecznie. Jego ręce były większe niż wcięcie w talii Remusa, natomiast głowa lśniła łysiną. Skrzyżował olbrzymie ręce na piersiach i patrzył na drżącego w krześle chłopca. Uśmiechał się.
- Profesor Snorks uczy numerologii, natomiast profesor Sprout zielarstwa. Będą ci towarzyszyć w tunelu każdego miesiąca - powiedział spokojnie Dumbledore.

- Przepraszam, dyrektorze - wtrącił się Remus. Był w szoku. Co on właściwie robił? To było nie w jego stylu. - Nie wiem co ma pan na myśli mówiąc tunel.
Dumbledore pokiwał głową i zachichotał.
- Och, jasne, że nie wiesz. Przepraszam, panie Lupin. Czasem jestem nieco roztrzepany. Opracowaliśmy pewien ostrożny sposób... Na twoje comiesięczne transformacje.
Wstał, i powoli przeszedł w stronę okna. Księżyc lśnił na niebie, przez co Remus poczuł falę strachu przelewającą mu się przez serce.
- Musiałeś słyszeć o tym, jak wspominałem przed ucztą o Wierzbie Bijącej, hm? - zapytał, wyglądając przez okno.
- Tak, profesorze - odpowiedział cicho Remus. Cały czas wpatrywał się w księżyc. Och, czemu Dumbledore kazał mu patrzeć na księżyc? Przecież wiedział, co wzbudza największy strach w sercu małego chłopca.
- Cóż, zasadziliśmy to drzewo w twoim zamiarze - Dumbledore odwrócił się w stronę Lupina. - Każdego miesiąca profesor Sprout i profesor Snorks będą odbierać cię z pokoju wspólnego. Profesor Sprout zajmie się unieruchomieniem wierzby, podczas gdy ty razem z profesorem Snorksem przejdziecie przez tunel, na którego końcu będzie mała chata, która stoi na jednym ze wzgórz w Hogsmeade. Wszystko jest zabite deskami, więc nie martw się, będziesz tam sam. Jeśli profesor Snorks upewni się, że jesteś bezpieczny, wtedy wróci do Hogwartu na noc. Następnego ranka, po transformacji, przyjdzie po ciebie z powrotem i odstawi na pierwszą lekcję.

Remus pokiwał głową. - Więc... Będę sam?
- Przykro mi to powiedzieć, ale tak - Dumbledore skinął głową i podszedł do niego. - Nie znam się na tym specjalnie, jednak wiem, że podczas przemian nie masz kontroli nad swoim ciałem. Nie mogę ryzykować niczyjego życia. Nie chcę mieć nikogo na sumieniu. Nie chcę, żebyś ty miał kogoś na sumieniu - Dumbledore stanął tuż nad chłopcem. - Żyjemy w świecie pełnym wątpliwości i strachu. Chcemy, żebyś był bezpieczny. Dlatego prosiłbym, abyś nikomu nie mówił o tym. Świat jest okrutny, a ja chciałbym żebyś spędził najlepsze lata swojego życia tu, w Hogwarcie. Zrozumiałeś?
- Tak, profesorze, zrozumiałem - powiedział ponuro Remus. Oczywiście, że nikomu nie powie o tym, kim jest. Gdyby to od niego zależało, tylko Dumbledore by wiedział. Nie mógł znieść sposobu, w jaki patrzą na niego inni nauczyciele.
- A więc dobrze. Mam nadzieję, że twoja sierpniowa przemiana przebiegła bez komplikacji?
- Tak, profesorze - mruknął Remus. Zeszły piątek spędził wyjąc w swoim pokoju i gryząc poduszki.
- Cieszę się. Następna pełnia będzie 27 września. Załóż swoje najstarsze szaty i czekaj na tą dwójkę o szóstej wieczorem w pokoju wspólnym.
- Dziękuję, dyrektorze. Zrozumiałem - odparł Remus, i wstał. Chciał już znaleźć się w swoim łóżku. Był strasznie zmęczony.
- Profesor Sprout odprowadzi cię do twojego dormitorium - powiedział Dumbledore, uśmiechając się ciepło do Remusa. - I pamiętaj. Potwór istnieje tylko ponieważ nazywamy go potworem.
Remus nie wiedział o co chodzi dyrektorowi, jednak pokiwał głową i wstał powoli z krzesła. Podążył za profesor Sprout do wyjścia, a następnie po schodach.

Drzwi się otwarły, i oczom Jamesa, Syriusza i Petera ukazał się pokój z pięcioma łóżkami. Na jednym z nich siedział już chłopak, wypakowujący swoje rzeczy z kufra. Podniósł wzrok, gdy trójka weszła do dormitorium.
- O, cześć. Musicie być pozostałym pierwszoroczniakami - powiedział, wstając. - Jestem Darryl. Miło mi was poznać.
Peter zerknął nerwowo na Syriusza i Jamesa, a następnie zaczął - Mi również jest...
- Tak, nieważne - powiedział Syriusz, rozglądając się na boki. Które będzie najwygodniejsze? Te najbliżej okna, czy może te najbliżej drzwi?

Przekroczył pokój i wskoczył na łóżko przy drzwiach. James złapał za swój kufer i zajął miejsce tuż przy łóżku Syriusza. Peter wyszarpał swoją dłoń z uścisku Darryla i również podążył za Jamesem. Wciąż jedno łóżko zostawało puste, jednak stał pod nim kufer z napisem R.J. Lupin.
- Mój brat trafił do Slytherinu - powiedział Darryl. - To zabawne. Jeden Avery trafił do Gryffindoru, a drugi...
- Lupin, hm? - mruknął James, podchodząc bliżej do kufra. - To nie ten dziwny chłopak z mysimi włosami?
- Też mi się tak wydaje - odparł Syriusz, robiąc fikołka na łóżku. Jego ciało pragnęło położyć się i zasnąć. - To ten, co nauczyciele tak dziwnie na niego patrzą, nie?
- Tak - Peter pokiwał głową, ale nie powiedział nic więcej. Opadł na łóżko i chrapnął cicho.
- To, że ktoś jest trochę inny nie znaczy, że musicie tak o nim od razu gadać - odparł Darryl, wracając do rozpakowywania swoich rzeczy.
James rzucił spojrzenie na Darryla. Świetnie, jeden z przygłupów trafił się akurat im w dormitorium. Będzie z niego kupa frajdy. Syriusz wydawał się myśleć o tym samym, bo parsknął cicho i przewrócił się na drugi bok.

Był już późno, kiedy Remus przyszedł do dormitorium. Wszyscy już spali i chrapali. Zauważył swój kufer oparty o jedyne puste łóżko, stojące w rogu. Odizolowane od reszty. A może to była tylko jego wyobraźnia.
Blady, czarnowłosy chłopak z łódki. I jego przyjaciel, okularnik. I Peter, którego wyciągnął z wody. Ostatniego chłopca, leżącego z maską na oczach nie znał. Ostrożnie przeszedł na palcach w stronę swojego łóżka i otwarł kufer. Na wierzchu leżał krótki liścik. Od ojca. Remus uśmiechnął się lekko do siebie i wyjrzał przez okno. Z tego miejsca księżyc nie był widoczny. Dostrzegł jedynie cień wijącego się drzewa. To była Wierzba Bijąca, której gałęzie uderzały co chwila o ziemię.

Chłopak położył się do łóżka i zamknął oczy. Nie miał siły, żeby przebrać ubranie. Wziął głęboki oddech i odpłynął w krainę snów.

Dodane przez Enchantte dnia 30-09-2013 15:42
#7

No okej, wróciłam, cała, żywa, i biorę się za nową część przygód Hunców, z racji iż wczoraj nie miałam na to za dużo czasu. Z góry chciałam uprzedzić, że wprowadziłam małe zmiany. Lucjusza, Narcyzę oraz jej siostry (Andromedę i Bellatrix) umieściłam w tym samym roczniku, co Huncwotów. W sumie to chyba tyle. Zapraszam do lektury ;).

ROZDZIAŁ 4

Szlamy i księżyce


Już pierwszego dnia w szkole zapanował zgiełk. Uczniowie biegali gorączkowo po korytarzu, szukając klas, w których odbywały się lekcje. Syriusz i James stali oparci o ścianę, porównując swoje plany zajęć. Peter próbował dopchać się do nich przez tłum innych uczniów.
- Zaczynamy od obrony przed czarną magią, co? - westchnął Syriusz. - Nie mogę się doczekać.
- Ze Ślizgonami. Ciekawe, czy zobaczymy Smarkerusa - zachichotał James.
- Chłopaki! Zaczekajcie!

Syriusz odwrócił się i dostrzegł między głowami pulchną dłoń, machającą w ich stronę.
- Co jest z tym chłopakiem? Zaoferowaliśmy mu miejsce w łodzi, a teraz on normalnie nas czci - wymamrotał do Jamesa, kiedy Peter się do nich zbliżył. Wciąż ściskał szczura w jednej ręce.
- Co to w ogóle jest? - zapytał James, wskazując na niego.
- Och, to prezent od mamy. Nazwałem go Glizdogon, bo jeśli przyjrzeć się jego ogonowi, to...
- Ciekawe - mruknął Syriusz. - Zastanawiam się, gdzie znajduje się nasza klasa.
- Przepraszam - rudowłosa dziewczyna wpadła na Syriusza, i kontynuowała drogę w kierunku klasy. To była Lily. Dziś miała na nadgarstku kilkanaście plastikowych bransoletek (mugolskich). Dzwoniły z każdym jej krokiem. Syriusz uśmiechnął się do siebie, widząc burze jej włosów podskakujących w rytm jej kroków. Nigdy w życiu nie widział takiej dziewczyny.

James widocznie tak samo. Jego buzia była do połowy otwarta, a oczy rozmarzone podążały za Lily. Syriusz zaśmiał się i uderzył go w bok. - James, nie masz szczęścia. To szlama.
Pettigrew i Potter spojrzeli na niego przerażeni. Nagle wyraz ich twarzy zmienił się w niechęć. Black uniósł brew i zrobił krok w tył. Dlaczego patrzeli na niego w ten sposób?
- Co powiedziałeś? - wyszeptał James.
- Powiedziałem...
- Nie mów tego ponownie - przerwał mu okularnik, uderzając go lekko w bok i rozglądając się nerwowo na boki. - Syriusz, stary... No, nie mów tak... Nie wypada nazywać kogoś... Szlamą.
- Tak - potwierdził Peter.
- Co? Mój ojciec cały czas...
- Cóż, twój ojciec również nie powinien - odparł James, i zarzuciwszy torbę na lewe ramię zaczął szukać Lily w tłumie. - Chodźcie. Ona na pewno wie, gdzie mamy lekcje.

Syriusz pobiegł za Peterem, który z kolei dreptał za Jamesem. Co był takiego złego w słowie szlama? W domu każdy używał go, kiedy zechciał.
No właśnie, w domu pomyślał Syriusz, po czym potrząsnął głową i zrównał krok z Potterem.

Klasa była ciemna. Na suficie zawieszony był szkielet smoka, dookoła stały klatki wypełnione innymi kośćmi. Trzy rzędy ławek, po dwie osoby na jedną. Syriusz i James oczywiście usiedli razem, za to Peter dosiadł się do chłopaka o niemalże białych włosach, którego widział już wcześniej ze Snapem przy jeziorze. Jego głowa była zadarta wysoko do góry. Peter nie pachnie aż tak źle pomyślał Syriusz.
Tuż za nimi siedział Smarkerus Snape, oczywiście obok cichej Lily Evans. Każdy szeptał coś między ławkami, a Lily wydawała się być zdenerwowana z jakiegoś powodu. Wreszcie, za nimi, na samym końcu - siedział R.J. Lupin. Wertował strony książki Quidditch przez wieki.

Nie może być taki zły, skoro lubi Quidditcha przemknęło przez głowę Jamesowi.
Drzwi na szczycie schodów zatrzasnęła się, a cała klasa zamilkła gwałtownie i odwróciła głowy w stronę, z której dobiegł hałas. Łysy mężczyzna zamrugał. Jego oczy były zimne i nieczułe.
- Dzień dobry klaso - powiedział niskim głosem.
- Dzień dobry, profesorze - odpowiedziała chórem klasa.
Skinął głową i ruszył schodami w stronę biurka.
- Dobrze, dobrze. Jestem profesor Klein i będę was nauczał obrony przed czarną magią. Mieliście szczęście, że nie natrafiliście na tego idiotę z zeszłego roku, bo to była zwyczajna strata czasu. Panie Lupin, proszę odłożyć tę książkę, póki jej jeszcze nie skonfiskowałem. Dziękuję. Mam tu listę uczniów, proszę wstać, gdy wyczytam wasze imię. Nar... Narkissay?
- Narcyza - syknęła dziewczyna siedząca po lewej stronie Snape'a.
- Och, racja - powiedział profesor, zakładając swoje okulary. - Narcyza Black to ty? Dobrze, teraz... Syriusz Black?
- Tutaj - powiedział Syriusz, podnosząc rękę do góry.
Narcyza odchrząknęła głośno, na co Syriusz uśmiechnął się do siebie. Już go nienawidziła. Dobrze.

Lista leciała dalej i dalej, aż w końcu Klein zwinął z powrotem pergamin i odłożył go na biurko.
- Cóż, dziś pierwszy dzień, więc nie chciałbym nawalić wam pracy domowej - zaczął, na co klasa zareagowała głośnym dopingiem. - Co oznacza, że będziemy musieli to zrekompensować jutro.
Tym razem przez salę przeszedł głośny jęk.
- Ten rok będzie pełen niebezpiecznych stworzeń. Radzę wam uważać na lekcjach. Omówimy druzgotki, zwodniki, czerwone kapturki, a semestr zakończymy wilkołakami.
Krzesło odsunęło się lekko do tyłu. Klein uśmiechnął się do siebie, wstał i kontynuował.
- Są to najmroczniejsze demony, które snują się na tej ziemi, o których warto wiedzieć. Musicie mieć świadomość zniszczenia, jakie one powodują. Drugi semestr poświęcę na uroki, pojedynki czarodziejów, a może nawet na temat zawodu aurora. Ja sam jestem emerytowanym aurorem i chciałbym wam przekazać moją wiedzę na ten temat. Widzę wasze gorliwe twarze, które aż ciągną do tego, żeby zacząć. Otwórzcie więc swoje podręczniki na pierwszym rozdziale.

Każdy wykonał polecenie, z wyjątkiem Syriusza. Słyszał już wcześniej o wilkołakach. Pewien mężczyzna z Grimmauld Place został przez jednego ugryziony i rano przewieziony do Św. Munga. Jego ojciec przez bite trzy godziny opowiadał o katastrofie.
Spis treści... Wilkołaki i gdzie je znaleźć.
Rozdział czternasty.
Syriusz powoli przewertował kartki, dysząc ciężko.
Jego oczy rozszerzyły się. Szturchnął Jamesa, który obrócił się w jego stronę.
- O co chodzi?
Syriusz wskazał na kreaturę na stronie 394. - Spójrz na to!
Był to duży potwór, przykucający blisko przy ziemi. Jego ogon przecinał powietrze. Rzucał głową, wyjąc w milczeniu. Wysoko nad nim świecił jasno księżyc, a tuż pod nim, coś czerwonego...
Krew, pomyślał Black.
- Patrz jakie on ma łapy! - szepnął James, uderzając palcem w ilustrację.
- Cholera - mruknął Syriusz, starając się oderwać wzrok od wilkołaka. Pod spodem widniał podpis: Wilkołak, czekający na swoją ofiarę. Ilustracja Jacques Walter.

- Rozdział 1 - ciągnął dalej Klein. - Czerwone kapturki. Severusie, mógłbyś czytać?
Smarkerus odchrząknął i wykonał polecenie nauczyciela.
Dwie ławki dalej, mały chłopak również wpatrywał się w stronę 394, z oczami rozwartymi szerzej, niż Syriusz.


- Cześć chłopaki!
Peter położył torbę obok nóg Jamesa przy stole. Syriusz kiwnął lekko głową, nie odrywając wzroku od Proroka Codziennego. Nic ważnego się nie stało. Zero grabieży, zero napaści. Nic.
- Ciekawy poranek, co? - zapytał Peter, rozkładając plan zajęć. - Profesor McGonagall wydaje się być dosyć surowa, nie?
- Tak - mruknął James, posyłając spojrzenie w stronę Syriusza. Black zignorował ich obu. Myślami był ciągle przy zdjęciu wilkołaka. Tak realnym...
- Hej, Syriusz, patrz - James wskazał na dziewczynę w czerwonej, puchowej kamizelce. To była Lily Evans. Black poczuł, jak różowieją mu policzki.
- Tak, co z nią?
- Myślisz, że mam u niej szanse?
- Co? - zapytał głupio Syriusz.
- Cóż- James zaczął kręcić młynka kciukami. - Rano mówiłeś, że nie. A teraz co o tym sądzisz? Mam czy nie?
Syriusz zacisnął wargi. James zakochał się w rudzielcu. Nie zauroczył. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Uśmiech wpełznął na jego twarz. - Na prawdę nie rozumiem, co w niej takiego wyjątkowego.
- No tylko spójrz na nią!
- Patrzę i nic nie widzę - skłamał Syriusz, i wrócił do czytania Proroka.
- Hej, Evans!

Syriusz jęknął widząc jak jego przyjaciel podnosi się z miejsca i rusza w stronę skupiska rozchichotanych dziewczyn, pośród których widniała ruda głowa. Dobrze dla niego, że Smarkerusa nie było w zasięgu wzroku.
- Evans! - zawołał znów James, na co dziewczyna w końcu obróciła się w jego stronę.
- Mówisz do mnie? - zapytała. Jej przyjaciółki chichotały głupio za nią.
- Tak - powiedział szybko chłopak, na co Syriusz jęknął po raz kolejny. - Bo wiesz... Ja tylko zastanawiam się... No, nie bardzo mi idzie z zielarstwem...
- Może dlatego, że zamiast słuchać byłeś zajęty czarowaniem doniczek - odparła chłodno dziewczyna, rzucając spojrzenie w stronę Syriusza.
- Cóż, nigdy nie byłem dobry w ogrodnictwie - James jakby odzyskał głos i przeczesał ręką włosy. - I... I zastanawiałem się, czy może... Może nie mogłabyś kiedyś usiąść ze mną i... No wiesz. Nauczyć mnie trochę?
- Sądzę, że tylko straciłabym na tym czas - powiedziała Lily i wróciła do swojego obiadu.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Jeśli nie umiesz zachować dyscypliny i nie słuchasz na lekcji, to mnie również nie będziesz słuchał - odparła, nie odrywając wzroku od jedzenia. - A teraz wybacz, ale chciałabym się nacieszyć resztą przerwy.

James wyglądał na zaskoczonego. Nikt nigdy wcześniej go tak nie spławił. Otworzył i zamknął kilkakrotnie usta, próbując wydusić z siebie choćby jedno słowo. W końcu pokręcił głową i powiedział: - Dobrze, Evans, dobrze. Niech ci będzie.
Potter poszedł z powrotem na swoje miejsce i cupnął obok Syriusza, mrucząc pod nosem coś co brzmiało jak kobiety, po czym wrócił do jedzenia.

Edan Rossins urodziła trójgłowe dziecko brzmiał kolejny nagłówek w Proroku Codziennym, jednak po głowie Blacka wciąż chodziła ilustracja ze strony 394. Wilkołak wył niemo w zakamarkach jego głowy.
- Coś nie tak? - zapytał cicho Peter.
- Nie, nic mi nie jest - mruknął Syriusz, próbując znaleźć coś co zajęło by jego uwagę w gazecie.


- Zapraszam na eliksiry - powiedział mężczyzna stojący w lochach. - Jestem profesor Slughorn. Proszę otworzyć swoje książki. Może to być dla niektórych z was trochę nudne na początku, ale myślę, że damy sobie radę, prawda?
Wszyscy otwarli Eliksiry dla początkujących. Remus znów siedział sam na tyle. Patrzał uważnie na profesora Slughorna. Jeszcze 28 dni, zanim zejdzie na dół tunelu, tak, jak mówił o tym Dumbledore. Wiedział, dlaczego dyrektor wybrał do pomocy profesora Snorksa. Był wielki i silny, więc w razie czego mógł przytrzymać Remusa w razie potrzeby.

Remus drgnął. Slughorn dostrzegł go i zastygł na chwilę w bezruchu. On również wiedział!
Nie, nie patrz na mnie pomyślał Remus. Nie patrz. Nauczaj klasę i pozwól mi stąd wyjść!
Lily odwróciła się do tyłu i również na niego spojrzała. Czy ona wiedziała? Czy coś podejrzewała? Cóż, po lekcji z profesorem Kleinem pewnie każdy już coś podejrzewa...
Nie, Remusie. To paranoja. Wyobraźnia. Nikt przecież o tym nie wie. Nikt się nie domyśla.
Remus przełknął głośno ślinę i opuścił głowę.


Po lekcji z profesorem Slughornem przyszła ta, na którą James czekał od początku - latanie z madame Darsing. Była już starą kobietą, z czarnymi włosami spiętymi w luźny kok. Po szkole chodziły plotki, że była ona jedyną kobietą w drużynie Armat z Chudley, przez co każdy uczeń chciał poznać legendę osobiście. Żaden z nich jednak nie ekscytował się tak, jak James Potter.
Odkąd wkroczyła na boisko do Quidditcha, chłopak wsłuchiwał się dokładnie w każde słowo, jakie padło z jej ust. Mówiła grubym, nierozpoznawalnym akcentem, więc połowa uczniów nie miała pojęcia, o co jej chodzi, jednak każdy był bardzo zainteresowany. Nawet Peter był czujny, kiedy mówiła o budowie miotły.
- Dobhrah, kedyj pohwiem trzych, lekokoh odepnijchcie shie hod ziemih ai khrążcie poh boisku.
- Co? - zapytała jakaś Puchonka.
- Liczech dho trzych, jasnech? - zapytała Darsing, ignorując pytanie dziewczyny. Zarzuciła jedną nogę przez miotłę, i wszyscy natychmiast zrozumieli o co chodzi.
- Razch, dwach, trzych!
Wszyscy odepchnęli się lekko nogami i poczuli się fantastycznie, unosząc się nad ziemią i krążąc po boisku. Co prawda, znajdowali się tylko 3 metry nad ziemią, jednak i tak było to niesamowite uczucie. Najwyżej znajdował się James, który szybował 2 metry wyżej od pozostałych i uśmiechał się chytrze w stronę Lily. Ta również na niego zerknęła.

- Trochę lepiej niż z zielarstwem, co? - zapytał, po czym w mgnieniu oka wzleciał wyżej, na dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści metrów...
- Pahnieh Pottherh! Wspahnialeh! - zagwizdała Darsing z ziemi. - Jahk długchoh pahn latach? Możeh panh wyżchej?
James był zbyt wysoko, aby dosłyszeć jej pytanie, jednak odpowiedź sama nasunęła się na myśl madame Darsing, kiedy chłopak uniósł się na sto metrów, i przeszybował wzdłuż trybuny stadionu.
Lily, która już dotykała stopami ziemi, przeszła obok Syriusza mrucząc pod nosem coś co brzmiało jak popisówa i zarzuciła burzę rudych włosów za siebie. Black zaśmiał się i również wylądował.

James spędził całą lekcję w powietrzu, robiąc kółka wokół stadionu Quidditcha. Darsing zapomniała o tym, że ma prowadzić zajęcia, a zamiast tego stanęła na środku boiska i pouczała Jamesa, jednocześnie dając mu wskazówki odnośnie różnych sztuczek na miotle. Po pierwszych dwudziestu minutach pozostali uczniowie postanowili usiąść na trybunach i zajęli się odrabianiem prac domowych, lub spaniem. Syriusz i Peter siedzieli w pierwszym rzędzie i obserwowali, jak James robi setne kółko, zdzierając sobie równocześnie gardła.
- Ach, pahnieh Potterh! - zawyła Darsing, kiedy okularnik w końcu wylądował na ziemi. - Dziehsięć punkhtów dlah Gryffihndorchu!
Odwróciła się w stronę uczniów drzemiących na trybunach. - Mihnus pięchć punkhtów dlah każdegoh z wash!
Nikt nie miał pojęcia, jak ukarała ich Darsing, jednak wszyscy wstali i z takimi samymi, smutnymi minami wrócili do Wielkiej Sali na obiad.

- To było niesamowite! - zawołał radośnie Peter, klaszcząc Jamesowi. - Nigdy w życiu czegoś lepszego nie widziałem!
- Och, dziękuję - powiedział James, przeczesując ręką włosy. - Miałem dużo praktyk. Byłem w mini drużynie Quidditcha. Zawsze grałem jako pałkarz, ale to nie moja bajka. Zawsze marzyłem o obrońcy.
- I możesz być cholernie dobry i w tym - odparł Syriusz, gdy szli do szkoły. - Zgadzam się z Peterem. Powinieneś startować do drużyny Quidditcha.
- Nie mogę - mruknął James. - Pierwszoroczni nie mogą. Ale madame Darsing powiedziała, że mam spróbować kiedy będę trochę starszy. Będą musieli umieścić mnie w zespole! - powiedział, a jego oczy błyszczały z podniecenia. - Czy myślisz, że wtedy Evans mnie dostrzeże?
Tuż za nimi Ślizgon o kwaśnym wyrazie twarzy zmierzał w stronę Wielkiej Sali. Severus Snape gryzł wargi, trzymając miotłę i wpatrując się wrogo w plecy Jamesa Pottera.

Dodane przez Enchantte dnia 01-10-2013 20:19
#8

Kończę rozdział, i biorę się za ćwiczenia. Mam nadzieję, że się spodoba ;).

ROZDZIAŁ 5

W tunelu


Pierwszy miesiąc w Hogwarcie minął trójce przyjaciół bardzo szybko. Byli zadowoleni z każdej lekcji, w tym obrony przed czarnąmagią. Syriusz przysiągł sobie, że nigdy nie przewróci na stronę 394 ponownie. Wiedział, że będzie musiał się zmierzyć z ilustracją ponownie pod koniec semestru, jednak miał do tego jeszcze trochę czasu.

Okazało się, że James na prawdę potrzebuje pomocy z zielarstwem. Nie chodziło o to, że był niekumaty. Wręcz przeciwnie, on i Syriusz byli jednymi z najzdolniejszych uczniów w ich roczniku, jednak brak dobrych ocen mogli winić tylko tym, że nie potrafili się skupić na lekcji, ponieważ każda doniczka prosiła się o to, aby ją wysadzić, a szkielety w klasie rwały się do tańca. W końcu profesor Sprout wyznaczyła Jamesowi pomocnika, po tym jak ten zemdlał przy mandragorze, bo "nie słyszał instrukcji". R.J. Lupin, świetny zielarz, został przydzielony do pomocy w pracy domowej na ten wieczór.

James i Syriusz żartowali z tej sytuacji w drodze do dormitorium. Każdy odetchnął z ulgą widząc, że James Potter nie jest doskonały we wszystkich. Zwłaszcza Lily Evans, która zanosiła się śmiechem gdy ten obudził się w szklarni po krzyku mandragory.
- Głupia Sprout - mruknął James pod nosem, w drodze do Pokoju Wspólnego. - Co ona wie? Co mnie obchodzą te głupie zioła? Mam zamiar trafić do Armat z Chudley, kiedy skończę szkołę. Jak Darsing. Dała mi już pewną ulotkę, na której...
- Hasło? - przerwała mu Gruba Dama.
- Smocze łajno - powiedział bezceremonialnie James przechodząc przez portret. Nie potrzebuję tego na SUMach. Chyba rzucę to po drugim roku, czy coś. Może wezmę sobie wróżbiarstwo.
R.J. Lupin siedział już na jednym z foteli przy kominku. Przyciągnał stolik tuż pod swoje nogi i starannie układał na nim swoje papiery.
- Powodzenia - szepnął Syriusz, i uciekł w stronę spiralnych schodów. James westchnął, zmierzwił włosy i zajął miejsce obok chłopaka.

- Och, nie spodziewałem się, że cię zobaczę - powiedział cicho.
- Na prawdę? - zapytał James, pochylając się do przodu. - Myślałeś, że spanikuję, co?
- Nie do końca - Remus wrócił do układania papierów. - Panikarz nie mógłby latać tak dobrze na miotle.
James parsknął i zachichotał cicho. - Więc, jestem James Potter. Nie myśl, że od razu będziemy przyjaciółmi.
Remus spojrzał na jego wyciągniętą dłoń a kącik jego wargi uniósł się nieznacznie ku górze. Uścisnął ją i powiedział z entuzjazmem: - Remus Lupin.
- Fajnie - James odchylił się na krześle i założył nogę na nogę. - Tak, to nauczysz mnie o tych całych durnowatych roślinach?
- Nie - powiedział odważnie Remus. - Zamierzam pomóc ci z tymi durnowatymi roślinami. - Wręczył mu książkę z dużym chwastem na okładce. - Czy możesz ją otworzyć na rozdziale drugim?
- Oczywiście - James przewrócił parę stron. - Rośliny to twoi przyjaciele. Ciekawe, a jednak nie... Specjalnie.

Remus uniósł brew, a następnie otworzył swój podręcznik na danym rozdziale.
- Mówią tu o roślinach leczniczych. Może ci się to przydać. Co byś zrobił, jeśli zachorowałbyś tuż przed turniejem Quidditcha i potrzebował na szybko lekarstwa? Pragnąłbyś wtedy, żeby rośliny były twoimi przyjaciółmi. I będziesz żałował, że mnie teraz nie słuchasz.
James patrzył na małego chłopca. Starał się go owinąć sobie wokół palca? Ten mały, mysi chłopiec rozmawiał z nim jak dorosły! Dzieciak miał w sobie odwagę. I w sumie, był w porządku.

Może mógłby zagrać później ze mną w szachy czarodziejów pomyślał James, patrząc na niego.
- No i co?
- Co co?
- Nie słyszałeś ani jednego słowa, które powiedziałem, prawda?
- Oczywiście, że nie.
- Więc - powiedział Remus, szturchając go lekko. James czekał na więcej, jednak nic nie nastąpiło po "więc" Remusa.
- Więc... Co?
Remus westchnął.
- Wywar z czyrakobulwy. Do czego służy?
- Używany jest do... - James przeszukiwał gorączkowo strony podręcznika. Zero wzmianek o czyrakobulwach. - Do wielu rzeczy.
- Jak?
- Takich jak... Eee... Wywary. Leki na choroby, magiczne...
- Trochę konkretniej?
- I... Hej, spójrz tam! Carl ma kartę Mirvy! One na prawdę istnieją!

James spojrzał na Remusa z nadzieją, jednak ten nie drgnął ani o centymetr. Nie wyglądał nawet na rozbawionego. Przeczesał palcami jasne włosy i westchnął długo.
- To nie zadziała - powiedział ochrypłym głosem. - Nie chcesz się uczyć, nie zmuszę cię do nauki. Lily miała rację. Jesteś...
- Chwileczkę - James poderwał się lekko i spojrzał na Remusa. - Lily? Lily Evans?
- Tak - powiedział. - Co z nią?
- Co ona powiedziała?
Remus pokręcił głową. - Nic. Powiedziała tylko, że niemożliwe jest, żeby cię czegoś nauczyć. I miała rację. Widzę, że tracę czas, więc...
- Chwileczkę, Remusie - przerwał James, popychając go z powrotem na fotel. - Nie jestem beznadziejny. Jestem tu, żeby się czegoś nauczyć. Uważam, że zielarstwo jest bardzo interesujące, na prawdę. I myślę, że możesz mnie uczynić najlepszym ziołownikiem na świecie.
- Zielarzem - poprawił go Remus.
- Tak, tak... Właśnie to miałem na myśli - James wzruszył ramionami. - A teraz mam do ciebie prośbę. Nie poddawaj się. Przysięgam, że będę cię słuchać.
Remus westchnął, otworzył książkę na rozdziale drugim i powrócił do swoich obowiązków. Poczuł większą sympatię do tego chłopca, niż kiedykolwiek.

Od tego wieczora, James i Remus siadali na co najmniej godzinę przy kominku, czytając podręcznik z zielarstwa. Potter szczególnie udzielał się, gdy w pobliżu była Evans. Tak czy inaczej, czy na prawdę jej potrzebował? Była tylko dziewczyną. A ile to dziewczyn było w Hogwarcie?
Remus zaczął przyjaźnić się również z Syriuszem, kiedy okazało się, że ma nieco problemów z obrony przed czarną magią. Okazało się, że gdy ten tylko przestanie się zastanawiać nad tym, jak zaczarować Ślizgonów i zacznie pisać notatki na lekcji, to jest naprawdę zdolny.
Wkrótce trójkę chłopców można było spotkać przy kominku codziennie od 18 do 18:30 przy notatkach profesor Sprout, a od 18:30 do 19 z zadaniami domowymi profesora Kleina. Peter co jakiś czas przychodził do nich, siedział skulony i jadł fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta. Czasami zapytał o coś, czego nie rozumiał, a Remus z chęcią mu to wyjaśniał.

Dla reszty Gryfonów to był cud - James Potter i Syriusz Black siedzący przy kominku nad pracami domowymi. Uznawali Remusa za cudotwórcę. Ten był radosny jak nigdy dotąd. Znalazł przyjaciół. Ojciec zabraniał mu bawić się z mugolskimi dziećmi. Nie chciał ryzykować. Jednak teraz całe jego życie się zmieniło. Nikt z nich nie widział kto, co kryje się w środku. I tak miało pozostać.

Zbliżała się noc 27 września. Remus spojrzał na kalendarz wiszący nad jego łóżkiem i westchnął cicho. To już jutro. Będzie musiał się jakoś usprawiedliwić z nieobecności.
- Och, chłopaki - powiedział powoli. James i Syriusz byli zajęci rysowaniem bogina w postaci mumii oblepionej różowymi kokardkami.
- Chłopaki - powiedział nieco głośniej. James spojrzał na niego.
- Tak?
- Cóż, chciałem tylko powiedzieć, że nie będę was mógł jutro uczyć.
- Dlaczego? - zapytał Potter. - Profesor Klein powiedział, że za dwa dni zrobi nam test o druzgotkach, nie możesz nam tego zrobić!
- Będziecie musieli się sami nauczyć - mruknął cicho. - Dostałem dziś rano sowę od mamy. Jest bardzo chora, chciałbym się z nią zobaczyć.
James chciał dalej drążyć temat, jednak Syriusz dał mu kuksańca w żebra i powiedział: - Jasne, nie ma sprawy. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Pomogę Jamesowi w nauce.
- Dobrze, dzięki - szepnął Remus, czując, jakby miał się zaraz rozpłakać. Gdyby tylko mógł zostać i pomóc im z druzgotkami. Gdyby tylko mógł opóźnić transformację o kilka godzin. Ale nie, musiał pamiętać o bezpieczeństwie uczniów. Dumbledore ufał mu. Wierzył w jego mądre decyzje. Nie mógł go zawieść.


Profesor Snorks zapukał do drzwi następnego wieczora. Gruba Dama krzyknęła "O mój boże!", a Remus szybko podbiegł do portretu i otworzył go od tyłu. Poczuł, jak coś ściska go w gardle. Musieli już iść, księżyc niedługo zacznie prześwitywać przez chmury.
- Och, jesteś Remusie - powiedział nauczyciel. - W samą porę. Chmury niedługo się rozejdą. Pospiesz się, nie mamy dużo czasu.
Coś zahałasowało przy plecach nauczyciela. Mimo iż starał się go ukryć, Remus dostrzegł, że miał przy sobie jakiś kij i coś metalowego. Poczuł się okropnie. Byl potworem.

Chłopak odchrząknął i przeszedł w dół schodami, na których końcu czekała już profesor Sprout.
- Chodź kochanie - powiedziała, delikatnie popychając go na błonia. - Musimy się spieszyć.
Remus jęknął patrząc w niebo. To już niedługo. Mimo iż noc była deszczowa, to w jednym momencie chmury zaczęły powoli rozchodzić się na boki. Znikały. Och, gdyby tylko można było opuścić to o parę minut. Żeby dojść spokojnie do Wierzby, i przeżyć przemianę...
Szkoda, że tam na górze nikt nie dosłyszał prośby małego, biednego chłopca, w którym potwór szykował się do pokazania swojego oblicza.

Kiedy tylko trójka stanęła pod wierzbą, chmury rozeszły się całkowicie i jasne promienie księżyca oświetliły ziemię.
- Nie - jęknął Remus, opadając w ramiona Snorksa. Nauczyciel chwycił go i obrócił przez ramię. Chłopak próbował się wyrwać z uścisku.
- Puść mnie! Puść mnie!
- Szybko, profesorze! - krzyknęła Sprout, która dotknęła czymś narośli na drzewie, które gwałtownie znieruchomiało. Pod wierzbą Remus dostrzegł ciemną dziurę. Czy to właśnie tam idą?
- Puść mnie!
Snorks zacisnął palce na ciele chłopca i wskoczył z nim do tunelu. Remus wił się z bólu. Nie mógł już tego znieść. Och, niech ktoś da mu po prostu umrzeć! Niech to się skończy!
- Proszę, pomóż mi - pisnął, kiedy Snorks zaczął znów wychodzić w stronę światła. Czy oni próbowali go zabić?! Remus zamknął oczy, jednak poczuł na sobie światło księżyca. Ból wzrósł dwukrotnie.
- OCH, PROSZĘ, NIEEEEEE!

Nauczyciel położył go na czymś miękkim. Kanapa? Czy jest w Pokoju Wspólnym? Czy widzą go James i Syriusz? Czy ma ich już zacząć nauczać? Co było pierwsze, zielarstwo, czy...
- AAAAAA! - ból wzrósł trzykrotnie w jego ciele. - AAAAA!
Krzyk zmienił się w wycie. Snorks stał i patrzał na niego. Był sparaliżowany ze strachu. Wpatrywał się w niego. Remus czuł, jak gotuje się w nim złość. Jak on śmie tak na niego patrzeć! Jak śmie się bać! Snorks szybko wyskoczył przez otwór i zamknął drzwi.
- NIEEEEE! - krzyknął Remus, starając się zachować normalny głos. - NIE ZOSTAWIAJ MNIE! PROSZĘ!
A później głos zamienił się w wycie, a on był zapomniany. Zapomniany przed Dumbledore'a, Snorksa, Sprout. A przede wszystkim, zapomniany przez Remusa.
Remusa już tu nie było. On był potężniejszy. Szybki, silny, śmiały i odważny. On był wszechmocny.

Krew, świeża krew. Jego własna. On zobaczył nogę. On dostrzegł żyły, w których płynęła ciepła krew. Krew... Była...
Wilk zawył ponownie i upadł na podłogę. Z jego kończyny trysnęła krew. Och, czemu własnie starał się zjeść sam siebie...
Warknął, czując kolejny zapach. Krew! Znowu krew! Był taki głodny... Jedzenie!
Zawył znów głośno, i uderzył o ziemię. Tym razem kły przebiły jego pierś. Leżał przez chwilę, oszolomiony, dopóki jego oczom nie doszła czerwona plama krwi, która zbierała się pod nim. Skoczył w jej stronę. Była taka ciepła. Taka orzeźwiająca. Potrzebuje więcej.
Musi wypić więcej! Potrzebuje więcej, więcej, więcej krwi!
Wkrótce cała plama na podłodze zniknęła. On czuł niedosyt. Więcej ciała. Więcej jedzenia...

Zawył, wyciągając na wierzch czerwone od krwi zęby. Kolejny ból w nodze.
Światło księżyca było niemiłosierne. Świeciło prosto w grzbiet stwora. Jego włosy stanęły dęba. Zaczął się trząść. Był potężny! Był silny! Był wilkiem!


Rano obudziły go odgłosy kroków. Był zbyt słaby, aby podnieść głowę i spojrzeć na gościa. Wokół ust miał zaschniętą krew, i był poowijany szatami. Był tak wyczerpany. Nie mógł zasnąć.
Twarz profesora Snorksa wynurzyła się z tunelu i wyjrzała z przerażeniem na dziecko. Remus leżał na podłodze z bezwładnie rozłożonymi rękoma, na których widniały ślady pazurów i kłów. Pod oczami miał ciemne cienie. Oddychał płytko.
- Mój boże - wyszeptał Snorks, i podbiegł do Remusa. Wziął go na ręce, na co chłopak zareagował jedynie krótkim jękiem.
- Mamo - wychrypiał.
- Ciii, Remusie - uciszył go profesor i wyszedł z tunelu.
Remus był poza swoją świadomością. Poczuł promienie słońca na twarzy. Przypomniał sobie słowa dyrektora - Snorks powinien odprowadzić go na pierwszą lekcję.
To było śmieszne.

- Och, mój drogi - wyszeptała Sprout, łapiąc bezwładną rękę Remusa. Gdy chłopak rozchylił powieki, dostrzegł zmartwioną twarz pani Pomfrey, która czyściła jego rany i siniaki. Mycie krwi z twarzy. Zmiana szat. Ustawianie go w łóżku z dala od innych pacjentów.
Remus leżał dalej. Był słaby, martwy dla świata. Umierał. Krwawy księżyc. Dlaczego on?
Nagle usłyszał czyjeś głosy.
- Nie można go wysłać dzisiaj na lekcje, Minervo - powiedział Dumbledore.
- Jest gorzej, niż myśleliśmy - dodała McGonagall.
- Dobrze, dam mu trochę czekolady i soku dyniowego - szepnęła pani Pomfrey. - Powinien przez to poczuć się lepiej.
- Widziałeś kiedyś coś podobnego, Albusie?
- Nie, nigdy.
Niech mówią, pomyślał Remus. Przecież przyzwyczaiłem się do tego, że mówią na mnie potwór.
Zakrztusił się ponownie. On zawył gdzieś w środku.
- Och, ciii - Pomfrey pogłaskała go po czole. - Wszystko będzie dobrze. Mogło być gorzej. Mógł zginąć.
- Byłabym prze szczęśliwa, gdyby ktoś mógł mu towarzyszyć w chacie następnego miesiąca - powiedziała zmartwiona McGonagall.

- On musi zwalczyć własne potwory - powiedział Dumbledore, zmierzając w stronę wyjścia.
Musi zwalczyć własne potwory. Te słowa chodziły mu po głowie przez cały czas, aż w końcu zasnął i odpłynął w krainę snów.

Remus nie pokazał się na pierwszych lekcjach. Ani na obiedzie. Po obiedzie równeiż go nie było. Pojawił się dopiero około ósmej w Pokoju Wspólnym, zużyty i zmęczony. Syriusz i James podbiegli do niego, gdy tylko pojawił się za portretem.
- Gdzie byłeś? - zapytał Syriusz.
- Moja mama jest poważnie chora - mruknął Remus, patrząc mu w oczy. Wyglądał okropnie.
- Aż tak źle?
Remus pokiwał głową i wszedł po spiralnych schodach.
- Czyli warto było nie pouczyć mnie do testu? - zawołał za nim James. Syriusz posłał mu kuksańca w bok.
- Co?
Peter siedział w jednym miejscu, karmiąc swojego szczura Glizdogona fasolkami wszystkich smaków Bertiego Botta.

- Widziałem go w Skrzydle Szpitalnym rano - szepnął ktoś w Pokoju. To był Jenny Fisher, trzecioklasista. - Wyglądał okropnie. Był cały podrapany, we krwi.
- Kto? - zapytał jego przyjaciel.
- Ten dziwny, mały chłopak z jasnymi włosami? Który właśnie przyszedł?
- Tak, ten - powiedział Jenny. - Wyglądał okropnie - powtórzyła z naciskiem.
Syriusz usłyszał tę rozmowę. Co się stało? Dlaczego on im o tym nie powiedział?
- Jest coś, co różni tego dzieciaka od nas - jęknął Syriusz, siadając obok Petera przy kominku. - Nie wiem co, ale coś z nim nie tak.
- Tak - zgodził się James, i również zajął miejsce przy kominku.

Dodane przez Enchantte dnia 04-10-2013 16:17
#9

Też tak macie, że moglibyście ciągle jeść i ciągle jesteście głodni? :|

ROZDZIAŁ 6

Irytek


Profesor Klein spojrzał pogardliwie na Remusa, który przyszedł nieco spóźniony na poniedziałkowe lekcje. Zatrzasnął książkę tuż nad głową zmęczonego chłopaka. - Niech zgadnę. Zaspałeś? Nie zdążyłeś się wyrobić?
Remus pokręcił głową, jakby to była oczywista odpowiedź. Nauczyciel prychnął.
- Typowe dla takich. Leniwe nieroby. Masz szlaban, dzisiaj, ze mną, wieczorem.
Remus był w szoku. Jedyne, co mógł zrobić, to kiwnąć lekko głową. Klein uśmiechnął się i wrócił na początek klasy, by prowadzić dalej lekcje.
- Dzisiaj omówimy druzgotki. Przepiszcie proszę tę notatkę - tu stuknął różdżką w tablicę, która w dwie sekundy zapełniła się słowami. - Chcę to skończyć na tej lekcji.

***

Wszyscy w Hogwarcie nie mogli doczekać się Halloween. Syriusz słyszał o dyniach unoszących się w powietrzu i masie przysmaków, w których były głównym składnikiem. Słyszał także, że w Halloween dzieją się straszne rzeczy. Ach, dlaczego legendy miałyby się nie sprawdzić? On i James zaczęli już planować wspaniały dowcip, do którego potrzebowali poltergeista Irytka, masę soku dyniowego i gum do żucia.

Był wczesny ranek, dyskutowali o swoim genialnym planie w Wielkiej Sali, kiedy nagle przyszła czerwona koperta z ładną, złotą kokardką. Syriusz wiedział, co to oznaczało, kiedy sowa wylądowała tuż przed nim. To był wyjec skierowany do niego.
- Na twoim miejscu bym go otworzył - powiedział James z lekko przerażonym wyrazem twarzy. Syriusz nie musiał otwierać listu, żeby wiedzieć, od kogo to. Od matki, albo od ojca. A może od obojga... Naderwał lekko kopertę i szyderczy krzyk rozszedł się po całej Wielkiej Sali.

- SYRIUSZU BLACK! TY NĘDZNA KREATURO! TAK SZANUJESZ NASZE NAZWISKO, ŻE ZNALAZŁEŚ SIĘ W GRYFFINDORZE? TWOJA KUZYNKA POINFORMOWAŁA NAS, ŻE PRZYJAŹNISZ SIĘ ZE SZLAMAMI! PÓŁKRWISTYMI! Z DYREKTOREM WE WŁASNEJ OSOBIE! NIE ZASŁUGUJESZ NA TWOJE NAZWISKO! NIE ZASŁUGUJESZ NA DOM, KTÓRY CI DALIŚMY! NIE CHCĘ CIĘ WIDZIEĆ NA OCZY W TE ŚWIĘTA, TY MAŁY DURNIU!

List rozerwał się na pół, a następnie na ćwiartki, żeby w końcu opaść na stół tuż przed uśmiechniętą twarzą Syriusza, który wychylił się w tył z rękoma skrzyżowanymi z tyłu głowy. Westchnął szczęśliwie.
- Dobrze - powiedział. - Jestem hańbą dla Blacków.
James przestał patrzeć na wyjca i przeniósł wzrok na przyjaciela. - Zgaduję, że to twoja mama?
- O tak - odparł Syriusz, wracając do poprzedniej pozycji. - Kochana, opiekuńcza mamuśka. Och, jak za nią tęsknię - zrzucił resztki listu ze stołu, świadomy tego, że wszyscy w sali na niego patrzą. I dobrze, niech wiedzą, że nie jest taki, jak reszta rodziny. Był Syriuszem Blackiem. Nie synem Blacków, ale Blackiem we własnym rodzaju.
- Wow - to było wszystko, co Peter był w stanie powiedzieć, zanim zaczął jeść swój posiłek ponownie.
- Wiesz - powiedział James, patrząc na Syriusza kątem oka - jeśli chcesz, to mamy jeden pokój wolny na Boże Narodzenie. Wiem, że mama i tata nie mieli by nic przeciwko, jeśli chciałbyś w grudniu wrócić ze mną do domu...

Syriusz przestał na moment żuć, i przeniósł spojrzenie na Jamesa. Ten chłopak, z wspaniałej, kochającej się rodziny, zapraszał kogoś takiego jak on, z mrocznym rodowodem, do swojego życia, serca, rodziny.
- Dobry pomysł, Potter - powiedział, i wrócił do swojego śniadania.
Remus spojrzał na Syriusza z drugiej strony stołu. On chciał się zmienić, odizolować od rodziny. Syriusz poczuł na sobie wzrok Remusa, i podniósł głowę znad jedzenia. Lupin uśmiechnął się tylko, a Black, nieco zmieszany, odwzajemnił uśmiech.

***

Zbliżał się koniec miesiąca, i dwie rzeczy krążyły w umysłach dzieci. James, Syriusz i Peter nie mogli przestać myśleć o ich planach związanych z Halloween. Natomiast Remusa przerażał powrót koszmaru.
Został poproszony przez swoich nowych przyjaciół o pomoc w przygotowaniu żartu, jednak musiał odmówić. Syriusz parsknął i zapytał: - Co, boisz się, że wpakujesz się w kłopoty?
- Nie - powiedział Remus. - Wracam do domu.
- Dlaczego? - zapytał Peter, chwytając paczkę gum Drooblesa z podłogi.
- Moja...
- Mama, wiemy - prychnął James, wracając do chowania bukłaków z sokiem dyniowym za łóżkiem. - Nic nowego.
- To nie moja wina, że jest chora - zaczął bronić się Remus, pomagając mu przenieść kolejną porcję soku dyniowego na łóżko. - Nie mam wyboru. Muszę. Muszę się z nią zobaczyć. Co gdyby stało się jej coś złego, a ja zamiast być z nią, psociłbym razem z wami w szkole?
James otworzył usta aby coś powiedzieć, ale Syriusz prędko wszedł mu w słowo. - W porządku Remusie, rozumiemy. Prawda, James?

Okularnik chrząknął i pokiwał głową.
- Przykro mi, że nie mogę pomóc. Na prawdę bym chciał - powiedział Remus z powagą.
- Wiem, wiem - odparł James niechętnie.
Remus skinął głową i spojrzał na Petera, który zrobił olbrzymiego balona z gumy, unoszącego się teraz po całym pokoju.
- Peter, co to za gumy?
- Och...
James roześmiał się i spojrzał na zegarek.
- Lepiej zacznijmy sprzątać. Darryl wraca niedługo.
Syriusz jęknął głośno i wziął różdżkę, aby przyspieszyć proces.


Dyrektor wezwał Remusa o czwartej po południu do swojego gabinetu. Dumbledore uśmiechał się lekko. Jak mógł się uśmiechać, skoro znał prawdę? Przecież był najpotężniejszym czarodziejem na świecie! Mógłby go pewnie uleczyć!
- Proszę pana, chciałbym zapytać, czy ktoś mógłby mi towarzyszyć jutro? - zapytał Lupin nerwowo, chowając pod dużymi rękawami pokryte bliznami ręce. Dumbledore skinął głową i powiedział: - Owszem, profesor Snorks odprowadzi cię do chaty, tak jak ostatnio.
- Nie. To znaczy... - Remus westchnął i przesunął się nieznacznie w fotelu. - Całą noc. Chociażby za kratami, w innym pomieszczeniu, lub...
- Mówiłem ci, Remusie - przerwał mu dyrektor. - Nie mogę mieć nikogo na sumieniu. Pomyśl, że go zaatakujesz, coś się wydarzy. Nie mogę pozwolić ci z tym żyć. Rozumiem, że się boisz, mój drogi. Również bym się bał na twoim miejscu. Ale wiem, że jesteś mądrym chłopakiem, i znajdziesz swój sposób na wyjście z tego nieszczęścia. Czasy się zmieniają, a my musimy się zmieniać razem z nimi.

Remus spojrzał na starego dyrektora błagalnym wzrokiem. Nie przetrwa tego ponownie. W domu chociaż matka rozmawiała z nim zza drzwi, wiedział, gdzie jest. A tam? Tam był zupełnie sam.
- Dyrektorze, mogę o coś zapytać? - odezwał się Remus, targając rękawy szaty. Dumbledore uśmiechnął się ponownie i skinął znacząco głową.
- Słyszałem pana w skrzydle szpitalnym, przy moim łóżku. Był pan tam, prawda?
Uśmiechnął się jeszcze szerzej i powiedział: - Tak, oczywiście, że tam byłem.
- Cóż, powiedział pan wtedy, że muszę walczyć ze swoim potworem, czy coś takiego. Nie bardzo rozumiem, co to znaczy. Mógłby mi pan powiedzieć?
- Kiedyś pan zrozumie, panie Lupin - odpowiedział dyrektor, i wskazał Remusowi drzwi.

***

Nadszedł 31 października. Wszystko było gotowe. 20 bukłaków soku dyniowego i 40 paczek Drooblesów zostały zakupione od trzecioklasistów, którzy odwiedzili Hogsmeade. Chłopcy nie potrafili usiedzieć w miejscu na lekcjach. Byli zbyt podekscytowani.
W końcu James, Syriusz i Peter powiedzieli McGonagall, że chcą się jeszcze pożegnać z Remusem, i zostali w Pokoju Wspólnym do samej 4.
Remus wyglądał strasznie, trząsł się cały i pocił, co usprawiedliwiał źle napisanym egzaminem.
- Cóż, powodzenia waszej trójce dzisiaj - powiedział, uśmiechajac się krzywo.
- Dzięki - odpowiedział James. - Mam nadzieję, że z twoją mamą już lepiej.
- Wątpię - mruknął Remus, i głos mu się załamał. Musiało być na prawdę źle, skoro odpuszczał szkołę, żeby się z nią zobaczyć. James westchnął. Bardzo chciał go pocieszyć, ale nie miał pojęcia, jak.

Syriusz był obojętny na wszelką miłość rodzicielską, więc kontynuował skanowanie mapy szkoły. Nie znał się jeszcze zbyt dobrze na Hogwarcie. Razem z Jamesem odważyli się ostatnio na nocny spacer po szkole, i przy okazji odkryli parę świetnych miejsc.
- Nie zamierzasz brać nic ze sobą? - zapytał Potter. Lupin szybko pokręcił głową. Chwilę później usłyszeli głośny krzyk Grubej Damy. Remus pomachał przyjaciołom. - Wrócę jutro, przy odrobinie szczęścia - powiedział na odchodnym, po czym zniknął za portretem.
Syriusz stanął na nogi, wskazał na Petera i powiedzial: - Idź po gumy i zacznij żuć. Wszystko na miejscu?
James skinął głową i uniósł dwa kciuki do góry.
- Wspaniale - szepnął Black, zacierając ręce.

***

Irytka można było zazwyczaj spotkać na trzecim piętrze, gdzie napastował kotkę woźnego Filcha, panią Norris. Nawet jak na małą kulkę puchu, zwierzę było zadziorne i nie lubiło, gdy ktoś je denerwował.
- Słodki mały kotek wyleci przez płotek - powiedział Irytek, starając się wygonić panią Norris do najbliższego okna. - Leć kotku, leć!
- Hej, ty głupi dziwaku!
Irytek zapomniał o pani Norris i odwrócił się w stronę Syriusza, który robił właśnie z gumy balona większego, niż jego głowa.
- Co panicz Black powiedział do Irysia? Czy nazwał mnie dziwakiem?
- Tak, to prawda - odparł Syriusz odważnie, po czym wyciągnął z kieszeni pasek gumy, i rozciągnął go na długość swoich ramion. - Stuccio. Chcesz coś z tym zrobić?
- Mały, głupi Gryfon. Gryfon Black. Głupi Black! - zaśpiewał Irytek, jednak w końcu zbliżył się do chłopaka z zamiarem wzięcia od niego gumy, która przylepiła się do niego niczym klej.
- Głupi Black! - ryknął Irytek, a Syriusz popędził ile sił w nogach do końca korytarza.

- Dalej, dalej, dalej! Nadchodzi! - zawołał James.
Bum, bum, bum! Gumy eksplodowały na poltergeista, który starał się dogonić chłopców.
- Głupi Black! I okularnik! Zapłacicie za to Irysiowi! Oj, srogo zapłacicie! - zawył Irytek, którego twarz była pokryta różowymi bąbelkami.
- Do sali! - polecił Syriusz, wpadając w zakręt. Minęli ciemną szczelinę, w której stał Peter z workiem piór.
- Teraz - wrzasnął James, kiedy wraz z Syriuszem byli już na następnych schodach. Peter przygryzł wargę, słysząc odgłosy poltergeista.
- Zapłacicie za to! Tylko Irytek może sobie żartować z uczniów! Uczniowie nie mogą żartować z Irysia!
Bum, bum, bum!
- Na co czekasz Peter? - syknął Syriusz, znikając na marmurowych schodach. Peter wziął głęboki oddech, przełknął ślinę i zamknął oczy, a następnie wysypał worek pierza na Irytka.
- AAAAAACH! SZCZUR TEŻ! SPISEK PRZECIWKO IRYSIOWI! ZOBACZYCIE, ZOBACZYCIE! - wrzasnął Irytek, zlatując nad schodami, a następnie w prawo, w stronę bukłaków z sokiem dyniowym. - AAAAACH!

Dwadzieścia pojemników uderzyło w drzwi Wielkiej Sali i otworzyło je z hukiem. Nikt nie zwrócił uwagi na Syriusza i Jamesa, którzy zniknęli tuż przy zaczarowanym suficie. Nikt ich nie widział, stopili się z niebem.
- Exploita! - szepnął Syriusz, celując w szklankę soku dyniowego stojącą przy Lily Evans. Dziewczyna pisnęła głośno, z resztą nie tylko ona, gdy kolejne szklanki zaczęły wylatywać w powietrze i oblewać uczniów sokiem. Dumbledore starał się dowiedzieć, co się dzieje. Syriusz i James starali się powstrzymać od głośnego śmiechu, balansując na drewnianej tratwie tuż przy suficie. Wybuchnął dzban tuż przy profesorze Kleinie, który zaczął krzyczeć głośno i ocierać się z płynu.
- SZCZUR, SZCZUR, SZCZUR! - krzyczał Irytek, wlatując do Wielkiej Sali, oblepiony różowymi bąbelkami. Kolejne krzyki. Poltergeist próbował ściągnąć z siebie różową gumę, jednak na nic.
Peter wpadł przerażony na salę, patrząc to na Irytka, to na nauczycieli.
- Och... - powiedział bezgłośnie.
Dumbledore wydawał się mieć dość, bo wycelował w Irytka, wypowiedział dziwne zaklęcie i cała guma zeszła z niego. Poltergeist wycelował palcem w stronę Petera.
- TO SZCZUR TO ZROBIŁ! I JEGO PRZYJACIELE, OKULARNIK I GŁUPI BLACK! OCH, TERAZ TO WPADNĄ W TARAPATY, DYREKTOR DOWIE SIĘ O WASZYM WYBRYKU! Iryś nic nie zrobił, nic a nic!

Peter przełknął głośno ślinę, a dyrektor spojrzał najpierw na niego, a później, o dziwo, na miejsce w którym balansowali Syriusz i James. Potrząsnął głową i wycelował różdżką w zaczarowany sufit, który nagle zmienił się w zwykłe mury. Wszyscy wydali z siebie głośny okrzyk, gdy zobaczyli, że jest tam dwójka uczniów. Syriusz uśmiechnął się, starając się nie wybuchnąć głośnym śmiechem.
- Dobry wieczór, dyrektorze. Wesołego Halloween!

***

- Liczyłam na coś więcej z twojej strony, Pettigrew! - skarciła go profesor McGonagall. Byli w jej gabinecie. Peter pisnął, gdy usłyszał swoje nazwisko. - Robić coś takiego! Zakłócać święto w Hogwarcie, nękać jednego z duchów, kradzież jedzenia z...
- Hej, kupiłem tą żywność za własne pieniądze! - wtrącił się Syriusz, jednak zamilkł szybko gdy zobaczył wyraz twarzy opiekunki.
- A ty, panie Black - zwróciła się do niego. - Również liczyłam na coś innego, gdy zobaczyłam, do jakiego domu przydzieliła cię Tiara Przydziału! To nie jest powód do śmiechu, panie Potter!
James zacisnął dłoń na ustach. - Cóż, trzeba przyznać, pani profesor, że to było całkiem pomysłowe.
Wyraz twarzy nauczycielki złagodniał. Można by nawet stwierdzić, że przeszedł przez nią cień uśmiechu.
- Tak, było. Ale złamaliście przy tym ze dwadzieścia szkolnych reguł.
- Och, proszę, pani profesor! - zapiszczał Peter. - Nie wydalajcie nas ze szkoły!
- Nie zamierzam was wyrzucać, Pettigrew - westchnęła McGonagall, siadając w swoim fotelu. - Ale daję wam miesięczny szlaban. Panu Lupinowi także.

- Lupin? - zapytał Syriusz. - On nic nie zrobił! On...
- Wasz współlokator, Darryl Avery poinformował mnie o 5 bukłakach soku dyniowego schowanych za jego łóżkiem.
Syriusz wytrzeszczył oczy. Mały, parszywy gnojek...
- Remus w niczym nam nie pomagał - wtrącił się James. - Nawet nie wiedział o naszym pomyśle.
- Tak - dodał Syriusz. - Był zbyt zaniepokojony swoją chorą mamą, nie chcieliśmy go zamęczać jeszcze tym.
Uśmiech profesor McGonagall zdawał się poszerzyć na sekundę, jednak od razu zniknął z jej twarzy. - Panie Black, na nic takie ukrywanie przyjaciela.
- My je tam schowaliśmy - powiedział odważnie Syriusz. - On nawet nie wiedział, że tam były. On...
Syriuszowi zabrakło wymówek. McGonagall jednak szybko weszła mu w słowo. Kazała im czyścić podłogi toalet na drugim piętrze przez dwa tygodnie.
- Aha, i jeszcze jedno panie Black - zaczęła nauczycielka, każąc mu zająć miejsce przy swoim biurku. Chłopak jęknął i usiadł na wyznaczonym miejscu. James i Peter zamknęli za sobą cicho drzwi.

- Panie Black, znam historię pańskiej rodziny - powiedziała, biorąc pióro i skrobiąc coś na pergaminie. - I byłam pod wrażeniem, widząc jak wysokie ma pan stopnie w nauce. Cóż, byłabym szczerze dumna... Gdybyś wybrał... Mądrzejszą drogę, niż twój ojciec. Możesz iść.

Syriusz zamrugał kilkakrotnie, po czym zasunął za sobą krzesło i wyszedł na korytarz.

Dodane przez Seszen202 dnia 06-10-2013 17:04
#10

Super! Naprawdę świetny pomysł!

Dodane przez Enchantte dnia 08-10-2013 17:18
#11

Wybaczcie, że tak późno, ale dopiero wczoraj wróciłam do swojego domu i do tego miałam sporo nauki. Chciałam jeszcze wieczorem coś dodać, ale ni Henryka nie dałam rady. Wracam dziś z nowym rozdziałem, dla tych, co czytali poprzedniego ficka może się wydawać znajomy, enjoy ;).

ROZDZIAŁ 7

Ilustracja ze strony 394


Święta były coraz bliżej, przez co Syriusz coraz bardziej nie mógł doczekać się wizyty w domu Potterów. James wysłał do swoich rodziców list z prośbą, na co otrzymał odpowiedź, że będzie im miło jeśli Syriusz będzie u nich gościł na dwa tygodnie.

Black był w siódmym niebie na samą myśl o tym, że nie musi zostawać sam na święta w Hogwarcie. Remus siedział z nimi przy stole, kiedy dwójka jego przyjaciół rozmawiała gorliwie na temat planów na święta.
- Możemy ulepić bałwana i zaczarować go tak, żeby tańczył! - powiedział James. - Na choince zawsze jest pełno ozdób. Sprite robi niektóre własnoręcznie. W Wigilię siedzimy przy kominku i opowiadamy sobie różne historie. Mamy pieczone kasztany. I dużo innego jedzenia! Potem Mikołaj... To znaczy mama i tata, przynoszą prezenty pod choinkę, i rano je odpakowujemy. Założę się, że będzie tam również prezent dla ciebie, Syriuszu. Jesteś naszym gościem.

Syriusz się rozpromienił. Prawdziwe Boże Narodzenie, bez skąpych Lestrange'ów, pozostałych Blacków, zrzędzącego Stworka, śmierdzących perfum ciotki.
Remus spojrzał na list i uśmiechnął się lekko.
- Wygląda na to, że będziecie się wspaniale bawić - powiedział. - I tego wam życzę.
Twarz Jamesa nieco pociemniała. - Wiesz, Remusie, bylibyśmy szczęśliwsi, gdybyś mógł je spędzić razem z nami. Właściwie to możesz dzielić z Syriuszem pokój, a ja mogę spać na kanapie, albo...
- Nie mogę, ale dziękuję za propozycję - powiedział cicho Remus i wrócił do swojego śniadania. - I... Och, wiecie dobrze. Moja mama, i w ogóle...
Syriusz powstrzymał jęk i starał się wyglądać sympatycznie. James poklepał go po plecach. - Cóż, miejmy nadzieję, że będzie czuła się lepiej.

Remus uśmiechnął się. Gdyby to była prawda. Spędzi Wigilię w swoim pokoju, ewentualnie zamknięty w świętym Mungu. Jego rodzice nie mają dość pieniędzy, by kupować prezenty. Ale wciąż czuł ciepło w sercu na samą myśl o tym, że James zaproponował mu miejsce w jego domu. Myśl o nim i o Syriuszu sprawiała, że się uśmiechał.
- Dziękuję - powiedział raz jeszcze, i wrócił do jedzenia.

***

Świąteczna uczta była krótka i słodka dla czwórki. Byli stale obserwowani przez profesor McGonagall, przez co Syriusz nie mógł się do końca cieszyć posiłkiem. Wyglądało to tak, jakby wszyscy nauczyciele czekali na to, aż wskoczy na środek stołu i zacznie tańczyć, a z głowy wyrosną mu diabelskie rogi. Wszyscy wiedzieli, że on był przywódcą Halloweenowego żartu. Wszyscy myśleli, że nie zasługuje na Gryffindor. Ach, jeszcze się zdziwią. Jeszcze im pokaże.
- Nie sądzę że nam ufają, stary - szepnął James, wskazując palcem na McGonagall.
Ich ostatnią lekcją przed świętami była godzina z Kleinem. To był ostatni dzień pierwszego półrocza, co oznaczało, że trzeba będzie wrócić do strony 394. Twarz potwora spojrzała na Syriusza, który zamknął od razu oczy. Tyle czasu jej unikał, a teraz musiał do niej wrócić.
- Więc - zaczął profesor Klein, patrząc na ilustrację. - Jeden z najbardziej niebezpiecznych humanoidów, jaki chodzi po tej ziemi.

Krzesło odsunęło się w tył. Nauczyciel uśmiechnął się lekko i wstał.
- Każdego miesiąca, podczas pełni księżyca, ofiary klątwy sieją spustoszenie na świecie. Najgorsze jest to, że istoty te w pełni kontrolują to, co robią - mówiąc to zerknął gdzieś na tyły klasy. - Co jest sprzeczne z tym, co mówią nam inne teorie.
Zaczął pisać coś na tablicy.
- Tak jak powiedziałem, jestem emerytowanym aurorem i mam doświadczenie. Czy ktoś z was widzi siebie w przyszłości w tej roli?
Remus powoli uniósł rękę do góry, na co Klein prychnął. - Przykro mi Lupin, ale jakby to powiedzieć, raczej nie spełniasz odpowiednich wymagań. Ktoś jeszcze?
Syriusz podniósł rękę, na co Klein skinął głową. - Dobrze. Wiecie, pewnego razu zajmowałem się sprawą pewnej dziewczynki, którą ugryzł wilkołak. Jest teraz zupełnie sama, nie ma przyjaciół. Znalazłem ją w środku pewnego miasta, leżała i płakała. Pobiegłem prędko do pobliskiego lasu. Stał tam, niemalże taki sam jak ten w waszych podręcznikach. Nie zastanawiałem się długo, unicestwiłem potwora. Na moim koncie mam trzydzieści osiem bestii. Panie i panowie, wilkołaki nazywają siebie ludźmi. To bzdury. To niebezpieczne stworzenia, nieważne, co usłyszycie od innych.

Usiadł z powrotem na krześle.
- Mogą się wam wydawać miłe i spokojne, ale pamiętajcie. Gdy przyjdzie pełnia - uniósł książkę i wskazał palcem straszną ilustrację. - Właśnie tak wyglądają. Potwory. Tak, panie Lupin?
Remus opuścił rękę i wymamrotał coś pod nosem.
- Słucham? Nie słyszę cię.
- Nie wszystko to jest prawdą, proszę pana - powiedział cicho Remus. - Mój ojciec robił badania dotyczące wilkołaków, i... To są normalni ludzie, proszę pana. Oni nie...
- No cóż, tak jak powiedziałem, istnieje wiele teorii na ten temat - przerwał mu nauczyciel, zamykając z trzaskiem ksiażkę. - Ale jest jedna prawda. Widziałem te bestie w ich środowisku naturalnym. Zabijałem je gołymi rękoma. Wiem, do czego są zdolne - odwrócił się do klasy. - Ludzie mogą próbować się z nimi zbratać. Oswajać je. Znaleźć luki w prawie, nauczać je - spojrzał na Remusa. - Ale nadal są zwierzętami. Nadal są wilkołakami. Nadal są bestiami z ilustracji.

Remus poczuł łzy cisnące mu się do oczu. Nie mógł płakać. Nie teraz.
Klein uśmiechnął się.
- A co do twojego ojca, to słyszałem o jego kontaktach z Fenrirem Greybackiem, przez co nie nazwałbym go wiarygodnym źródłem - powiedział, po czym usiadł na krześle, założył nogę na nogę i polecił: - Proszę przeczytać ten rozdział. Na jutro chcę widzieć wypracowanie. Pięć głównych cech wilkołaków. A dla ciebie, Lupin, dziesięć. Nie powinieneś mieć problemów.
Remus wytrzeszczył lekko oczy. Peter odwrócił się w jego stronę. Lupin był czerwony jak burak, wyglądał, jakby zaraz miał się udusić. Pettigrew przeniósł z powrotem wzrok do swojego podręcznika i zaczął czytać.

***

- Wesołych świąt, Peter - powiedział James, przeciskając się z Syriuszem przez spiralne schody. - Wesołych świąt, Remusie.
- Wesołych świąt - odpowiedziała im pozostała dwójka.
W korytarzu czekali już na nich państwo Potter.
- Ach, witaj, młody Potterze - powiedział Prawie Bezgłowy Nick, zatrzymując ich w głównym holu. - O, Syriusz, cóż za niespodzianka. Nie odwiedzasz domu na święta?
- Nie, jadę do domu Jamesa - odparł Syriusz, skacząc z podniecenia. Chciał już iść.
- Ach, dobrze. Dobrej zabawy! - odpowiedział Nick, i przeleciał dalej wzdłuż korytarza.
- Chodź, Syriuszu - powiedziała pani Potter, łapiąc Syriusza za ramiona i prowadząc go przez zalany zimowym słońcem dziedziniec Hogwartu. - Mamy miejsce w następnym pociągu do Londynu, ale najpierw ojciec Jamesa musi porozmawiać z dyrektorem. Gdy wrócimy do domu pokażemy ci nieco okolicę. Będzie na nas czekać jagnięcina. Pasuje ci? Lubisz baranka?
- Oczywiście - powiedział Syriusz, ledwo składając ze sobą sylaby.

Przeszli schodami w dół, ścieżką prowadzącą do Hogsmeade.
- Będziesz musiał poznać naszą skrzatkę domową, Sprite - powiedział James. - Jest chyba tak stara jak profesor McGonagall. A ty masz skrzata domowego?
- Tak, Stworka - prychnął Syriusz. - Nienawidzi mnie.
- Cóż, Sprite nie jest zepsuta. Od razu cię pokocha. Uwielbia swoją pracę. Taka raz zaproponował jej rękawicę, ale prędko odmówiła. Oczywiście, nadal ją nosi, ale tylko do gotowania i pieczenia. Hej, tato, pamiętasz jak podarowałeś Sprite tą starą rękawicę?
Pan Potter zachichotał, kiwnął głową i poszedł dalej.
- Poznasz też wujka Charliego. To brat taty. Dostaniesz pokój gościnny. Mama harowała dzień i nocy żeby doprowadzić go do ładu, prawda, mamo?
- O tak, mój drogi - zwróciła się do Syriusza. - Jesteśmy podekscytowani tym, że możemy cię gościć. Im nas więcej, tym weselej. Ten pokój należał do Wendy, starszej kuzynki Jamesa, która właściwie była dla niego jak siostra, bo mieszkała cały czas z nami. Teraz mało kiedy nas odwiedza, jest zajęta pracą w Maroku. Jednak kiedy już u nas siedzi, to śpi w swoim starym pokoju. Dlatego ściany są różowe. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

- To dobrze - odparł Syriusz, nie bardzo słysząc co mówi do niego pani Potter. Był zbyt podekscytowany. W końcu będzie miał prawdziwe święta.

***

Remus wyszedł z pociągu i od razu zauważył swoich rodziców, czekających na niego na peronie. Uśmiechnął się i pobiegł w ich stronę z otwartymi ramionami. Matka chwyciła go w ręce i obróciła się z nim wokół osi.
- Och, kochanie, urosłeś! - powiedziała, mierząc go wzrokiem od góry do dołu. - Przynajmniej o cala.
Remus wiedział, że kłamie. Nadal był karzełkiem. Wyglądał na około osiem lat. Jego ojciec poklepał go po plecach i wziął od niego bagaż. - Jak Halloween? Lepsze, niż się spodziewałeś?
- Tak - powiedział Remus. Nie kłamał. Uśmiechnął się na samą myśl o Syriuszu wyplątującym go z kłopotów. Miał teraz prawdziwych przyjaciół. I nie mógł tego zaprzepaścić.

Dodane przez Enchantte dnia 09-10-2013 16:59
#12

Srututu, zapraszam na kolejną część, i dodatkowo zapraszam do oceny ficka :).

ROZDZIAŁ 8

Dom Potterów


Tata Jamesa zatrzymał samochód przed domem oddalonym od londyńskiego zgiełku i gwaru. Był on rozmiarów domu Syriusza, jednak wyglądał dużo przytulniej. Był biały, z niebieskimi wstawkami, a przed nim rosły zielone krzewy. James wyszedł z samochodu i przytrzymał drzwi otwarte dla Syriusza, który wszedł na chodnik skacząc z podniecenia.
- Zwykle używamy proszku Fiuu, ale mama chciała się pochwalić nowymi krzewami, a tata kombikiem. Nie pytaj mnie, dlaczego. Mugolskie środki transportu są czasochłonne. I wszystko mnie od nich boli - mruknął James, rozcierając ręką ramię.

Syriusz podążył za Potterami do drzwi, które od razu się otwarły. Pojawiły się w nich największe oczy, jakie Black kiedykolwiek widział. Skrzatka domowa miała na lewej ręce starą, znoszoną rękawicę. Pisnęła, kiedy zobaczyła Jamesa i objęła go od razu, gdy przekroczył próg.
- Och, panicz James! - zapiszczała, a jej drobne ręce zacisnęły się wokół łydki chłopca. - Sprite jest taka szczęśliwa, że cię widzi!
- Hej, Sprite - odparł James, klepiąc ją po plecach. Następnie zmierzwił włosy i spojrzał na Syriusza. - To jest Syriusz Black, mój przyjaciel ze szkoły. Będzie mieszkał w pokoju Wendy.
Oczy Sprite zrobiły się jeszcze większe, co wydawało się być fizycznie niemożliwe, po czym uczepiła się szyi Syriusza i przyciągnęła go do siebie. - Och, panicz Syriusz! Cóż za wspaniała chwila, jak mi miło, że mogę panicza poznać! Napije się panicz czegoś? A może jest panicz spragniony?
- Nie, dziękuję - odpowiedział Syriusz, nieco zaskoczony. Nie był przyzwyczajony do skrzatów domowych zachowujących się w ten sposób. Stworek zawsze na coś narzekał lub przeklinał, a jego celem życiowym było dołączenie do swoich poprzedników na ścianie wzdłuż schodów.

- Pan i pani Potter, jak podróż z Hogwartu? - zapytała Sprite, biorąc od nich płaszcze i wieszając na haczykach. - Długa? Zmęczeni? Państwo są głodni, Sprite już...
- Nie, wszystko w porządku, Sprite - powiedział pan Potter, a następnie zerknął na Syriusza.
- Chodź, kochanie, pokażę ci twój pokój. Ta walizka wygląda na ciężką - odezwała się pani Potter.
- Och, Sprite będzie dumna, jeśli wniesie walizkę panicza Syriusza na górę! Niech pani Potter pozwoli Sprite pomóc! - pisnęła Sprite, próbując podnieść bagaż. Niestety na nic, walizka była większa od niej.
- Stój, wezmę to - wtrącił się James, łapiąc za uchwyt kufra i wchodząc po schodach na górę. Sprite nie chciała jej puścić, i została wniesiona razem z bagażem.
Syriusz wszedł do swojego pokoju za Jamesem i zamrugał. Opis pani Potter był nieco złagodzony.

Wszystko, począwszy od ścian, kończąc na zasłonkach, było w kolorze fluorescencyjnego różu. Różowy był wszędzie. James zaczerwienił się lekko, wiedząc, co chodzi po głowie jego przyjacielowi.
- Wybacz, Syriusz. Była opcja tego pokoju lub kanapa wujka Charliego. A wujek Charlie to nienajlepszy współlokator.
- Tak, pan Charlie sprawia dużo hałasu w nocy - potwierdziła Sprite, chodząc w kółko po pokoju. - To przerażające, paniczu Black.
- Kolacja jest za godzinę - powiedział James, wychodząc z pokoju ze skrzatką przyczepioną do nogi. - Do zobaczenia na dole.
Syriusz machnął im i udał się do rozpakowywania swoich rzeczy.

Zastanawiał się, co teraz robią jego wspaniali rodzice. Prawdopodobnie przyjechała ciocia Elladora i jej trzy córki. Narcyza zjeżdżała do domu na święta, tego był pewien. Andromeda i Bellatrix musiały do niej dołączyć. Nienawidził Narcyzy i Bellatrix. Kuzynką mógł nazwać tylko Andromedę. Zazwyczaj przebywali razem i wspierali się moralnie. Czasami dołączał do nich wujek Alphard. Regulus siadał na kolanach ciotki Elladory. Ten widok zawsze przyprawiał Syriusza o mdłości.

Chłopak podszedł do różowej szafy żeby powiesić na nim płaszcze. Ściągnął z dwóch wieszaków cztery sukienki i przewrócił oczami. Dziewczyny. Wszędzie coś po sobie zostawią.
Następnie usiadł na łóżko i westchnął głęboko. Wiedział, co było głównym powodem tego, że jego rodzice nie pozwolili mu jechać do domu na święta. Ciotka Elladora nie zareagowała by spokojnie wiedząc, że ma siedzieć przy jednym stole z przyjacielem mugolaków i jednocześnie Gryfonem.
Godzinę później zszedł na dół przywitać się z wujkiem Charliem i zjeść kolację. Jagnięcina wyglądała naprawdę smakowicie, i już miał nałożyć sobie trochę na talerz, kiedy poczuł, jak James kopie go pod stołem.
- Czekaj - szepnął.
Pani Potter złożyła ręce i powiedziała: - Pomódlmy się w myślach i podziękujmy za posiłek.
Syriusz zamrugał. Pomódlmy się?

Westchnął, złożył dłonie i przymknął oczy. Jagnięcina. Czuł to, leżała tuż przed nim. Mógł jej spróbować. A nie, nie mógł. Dlaczego oni to robią? Czemu nie mogą po prostu zająć się jedzeniem? To była najnudniejsza rzecz, jaką robił do tej pory. Nie narzekał na gościnność Potterów, jednak musiał przyznać, że byli równie staroświeccy co portret w gabinecie McGonagall, który beształ każdego, kto mu się chociażby nie ukłonił.
- Więc, Syriuszu - odezwał się pan Potter, wbijając widelec w mięso. - Jak pierwszy semestr w Hogwarcie?
- Bardzo dobrze - odparł Syriusz, znów zaskoczony, że musi rozmawiać, zamiast zacząć jeść. - Mamy w szkole przyjaciela, który sprowadza nas na dobrą drogę.
- Remus, pamiętasz tato? - powiedział James. - Chłopiec z chorą mamą.
- Och tak, pamiętam. Straszna rzecz przytrafiła się temu biednemu dzieciakowi. Pamiętam, jak zmarła moja matka... Charlie miał wtedy zaledwie cztery lata.
Charlie chrząknął i nałożył sobie sporą porcję jagnięciny.
- Twoi rodzice się za tobą nie stęsknią, Syriuszu? - zapytała pani Potter.
- Wątpię - mruknął Syriusz, wkładając widelec z ciepłą porcją jagnięciny do ust.
- Spotkałeś jeszcze madame Darsing, James? - zapytał pan Potter swojego syna, widząc, że Syriusz wziął się za posiłek.
- Och, tak, ona jest super! Powiedziała, że mam startować do drużyny w przyszłym roku, bo pierwszorocznych nie przyjmują - odparł James podekscytowany. - Da mi prywatne lekcje, kiedy wrócę.
- Jesteś świetny. Pamiętasz twarz Smarka, kiedy zobaczył jak latasz?
- Nie wiem, właściwie to go nie widziałem - zamyślił się James. - Byłem zbyt wysoko.
- Wyglądał jakby ktoś podsunął mu pod nos zgniliznę - zarechotał Syriusz. - Zżerała go zazdrość.
- Kto to Smark? - zapytała pani Potter.
- Taki chłopak z wiecznie tłustymi włosami, Ślizgon. Jakie jest jego prawdziwe nazwisko? Snape?
- Tak, myślę, że to Snape.
- Tak, Snape. Severus Snape.

Śmiali się i rozmawiali tak przez całą noc, aż w końcu Syriusz opadł na różowe łóżko i z szerokim uśmiechem na twarzy zasnął. Dawno nie czuł się tak szczęśliwy.

Dodane przez Ginny Zabini dnia 03-01-2014 15:09
#13

Świetne, uwielbiam wszelkie historie o Huncwotach. Czekam na kolejne rozdziały.

Dodane przez Electro24 dnia 16-05-2014 15:47
#14

Świetne, fantastycznie piszesz :)
Tak trzymać ;)

Dodane przez BellaCaream dnia 01-10-2014 17:03
#15

Fajne,bardzo fajne.Łatwo i przyjemnie się czyta... :>

Dodane przez Laurela dnia 08-02-2015 21:28
#16

Kocham:smilewinkgrin:

Dodane przez kamalabu dnia 01-03-2015 13:28
#17

Bardzo fajnie napisane :)

Dodane przez Enchantte dnia 13-08-2015 09:14
#18

Halo halo, jest tu ktoś jeszcze? ^^ pomijając to jak bardzo jest mi głupio... Jeśli kogoś nadal interesuje moje opowiadanie, to zapraszam na http://wiecznie-zywi.blogspot.com! Póki coopublikowałam jedynie prolog, jednak mam już gotowe kolejne 30 rozdziałów i mam zamiar zacząć je publikować w najbliższym czasie, tylko szukam czytelników ;)