Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Na brodę Merlina! (Sharon665 vs raven) [zakończony]

Dodane przez raven dnia 07-09-2014 00:36
#2

Tekst I


Na brodę Merlina!

- Nasz dzielny rycerz biegnie w stronę przeciwnika, bierze zamach i trafia swoim mieczem prosto w serce swojego rywala! - Na niemalże pustej polanie słychać było jedynie głos nastoletniego chłopca i świst miecza przecinającego kukłę wypchaną sianem. Walter przychodził tutaj, gdy czuł, że wzbiera w nim złość, lub gdy po prostu nie miał innego zajęcia. Niestety musiał utrzymywać to w tajemnicy - jego rodzina uważała rycerskie pojedynki za typowo mugolskie zajęcie i zabraniała mu parać się tym. Jednak jego uwielbienie dla tej sztuki walki było większe niż strach przed rodzicami.

***

Rodzice Waltera przeszli wraz z paroma gośćmi, którzy przebywali w ich chacie do osobnej izby, chcąc porozmawiać na osobności. Jednak ich ciekawski syn podążył za nimi, chcąc się dowiedzieć, co takiego chcą omówić w tajemnicy przed resztą rodziny, która teraz raczyła się trunkami alkoholowymi.

- Walter, zaczekaj! - W wykonaniu planu nastolatka przeszkodziła mu Anabelle, czternastolatka, która miała przyszłości zostać jego żoną. Ich małżeństwo miało zakończyć odwieczny spór pomiędzy zwaśnionymi rodami Kingsleyr17;ów i Wittakerów.

- Um... Witaj, Anabelle. Jak ci mija dzień u nas? - Chłopak jak zawsze poczuł się nieco niezręcznie w obecności dziewczyny. Przeczesał palcami włosy, by ukryć zakłopotanie, całkowicie zapominając o tiarze. W efekcie tego ruchu, jego nakrycie głowy spadło na ziemie. Przykucnął, by ją podnieść, a gdy uniósł wzrok zobaczył zgrabną rękę wyciągniętą w jego stronę, by pomóc mu wstać. Przyjął tę pomoc i skinął głową, na znak wdzięczności.

- Dziękuję, znakomicie - odpowiedziała dziewczyna, gdy opanowała chichot. - Tak sobie myślałam... Skoro jesteśmy sobie obiecani, to może spędzilibyśmy razem jedno popołudnie? Znam jedno urocze miejsce niedaleko wioski mugoli, moglibyśmy tam polecieć. Pragnę cię lepiej poznać. - O tym, jak bardzo chciała się z nim gdzie udać, świadczył błysk w jej oku.

- Jak sobie życzysz. Mogę poświęcić ci cały jutrzejszy dzień, jeśli masz na to ochotę. A teraz, jeśli mi wybaczysz, oddalę się na chwilę. - Walter uśmiechnął się ciepło do Anabelle i ucałował na pożegnanie jej dłoń.

Wyszedł przed budynek i podszedł do okna, przez które lepiej słyszał rozmowę za zamkniętymi drzwiami.

- Na brodę Merlina! Przecież wiecie, że nie możemy już dłużej czekać. Robimy to za tydzień. - Przyciszony głos należał do jego ojca.

- Ale czy oby na pewno nie ma innego wyjścia? - Jego ciotka zabrała głos w tej sprawie. Walter coraz bardziej wytężał słuch, z nadzieją, że wyłapie coś więcej z ich rozmów.

- Wiesz dobrze, Ignatio, że nie ma innego rozwiązania. Wychował nas dom Slytherina, powinniśmy postępować wedle jego zasad, zwłaszcza w obliczu niebezpieczeństwa. - Surowy ton głosu jego ojca wskazywał na to, że nie toleruje sprzeciwu. - I proszę cię, żebyś do nas dołączyła. Twój ostatni wynalazek bardzo by nam się przydał. Jak on się nazywał? Proszek Siuu?

- Użyczę wam mojego proszku Fiuu, ale nie obiecuję mojego udziału w tej akcji. Zwłaszcza, że zostałam wychowana zgodnie z zasadami panującymi w Ravenclawie. I nie nalegajcie. I tak czuję, że zbyt wiele robię w tej sprawie. - Ignatia Wildsmitch zwykle była skora do pomocy, dlatego chłopca zdziwiło to, że tym razem nie chciała się w pełni zaangażować w pomoc ojcu. Żałował, że nie udało mu się wcześniej tutaj przyjść, może wtedy wiedziałby coś więcej o tajemniczym planie swojego ojca. Dodatkowo zdziwiło go to, że omawiali to za zamkniętymi drzwiami. Jego rodzice zwykle nie miewali sekretów przed resztą rodziny.

- No to skoro już wszystko mamy uzgodnione, to możemy wrócić do reszty. Tylko pojedynczo i w odstępach, to już i tak jest wystarczająco podejrzane, że wszyscy na raz tutaj przyszliśmy - Matka chłopca, Cornelia, zwykle miała ciepły ton głosu, który ukoiłby każdą ranę na duszy. Każde dziecko na dźwięk jej głosu przestawało płakać i zaczynało się uśmiechać. Jednak teraz głos miała zimny, a nawet smutny. To tym bardziej zmusiło chłopca do zastanowienia.


***

Walter nie chciał pamiętać niczego, co by się wiązało z tamtym feralnym. Uderzał więc mieczem raz po raz w coraz to kolejne kukły, które chwilę przed jego przyjściem były jeszcze drzewami. Za swoją naiwność i wścibskość. Za cierpienie niewinnych. Za odwieczną wojnę między światami czarodziejów i mugoli. I w końcu, za grzechy jego rodziny.

***

Dni mijały, a każdego dnia Walter rozmyślał nad tajemnicą swoich rodziców. Nawet podczas spotkania z Anabelle, przez co mógł przypadkowo urazić Anabelle. Postanowił, że jak tylko cała sprawa się wyjaśni, to wynagrodzi swój brak uwagi na następnym spotkaniu. W czasie tych dni, starał się jeszcze kilka razy podsłuchać tajnych spotkań swojej rodziny, lecz za każdym razem na pomieszczenie było nałożone zaklęcie wyciszające.

Z każdym dniem jego rodzice coraz bardziej podejrzanie się zachowywali. Milczeli przy posiłkach, choć zwykle to był czas na rodzinne rozmowy. Unikali kontaktu wzrokowego z kimkolwiek, jakby się bali, że to może ich zdradzić.

I nadszedł wyczekiwany dzień. W domu Waltera czuć było napięcie. Jego rodzice kręcili się niespokojnie od pomieszczenia do pomieszczenia, a na każde pytanie chłopaka odpowiadali wymijająco. Gdy wysłali go po zioła, postanowił przyczaić się pod domem i zobaczyć, co dalej się stanie.

- Jak myślisz, Cornelio, czy możemy zaufać Ignatii i jej wynalazkowi? - Ojciec chłopaka był wyraźnie zaniepokojony faktem, że miał wejść do kominka z garstką proszku.

- Musimy jej zaufać, Persivalu. Przecież nie wycofamy się w ostatniej chwili, zwłaszcza, że to my wymyśliliśmy ten plan. - Głos matki znów był spokojny i kojący, choć i tak dało się w nim usłyszeć nutkę niepokoju.

Przez kilka następnych minut w izbie nie było słychać nic, prócz stukotu butów i posadzkę. Rozchodziły się one głuchym echem po pomieszczeniu. Sprawiały, że Walter dostał gęsiej skórki, a na jego czole pojawił się pot. Udzielał mu się nastrój rodziców - podenerwowanie i strach, zmieszane z ekscytacją.

- Już czas. - Wydawało się, że od czasu, kiedy ostatni raz ktoś się tam odezwał minęły wieki, kiedy w rzeczywistości minęło zaledwie parę chwil. Chwil pełnych wyczekiwania i emocji. Walter wychylił się trochę ze swojej kryjówki, by zajrzeć przez okno do środka. Widział, jak jego matka bierze garść proszku z glinianej misy, wrzuca go do kominka i niknie w zielonych płomieniach. Niestety, nie był w stanie dosłyszeć słów, które wypowiedziała.

- Na brodę Merlina. - Wypowiedział cicho do siebie te słowa. Słyszał kiedyś o proszku Fiuu, lecz nigdy nie widział, by ktoś go używał.

- Do Hanborough! - Szczęście się uśmiechnęło do Waltera. Persival wypowiedział miejsce, do którego się wybierają na tyle głośno, że chłopak bez problemu to zrozumiał i był pewien, że powinien zrobić to samo, co jego poprzednicy. Wskoczył więc przez okno do izby i podszedł niepewnie do glinianej misy. Proszek w niej nie miał niczego charakterystycznego r11; ot, trochę burego piasku. Jednak skoro to dzięki niemu jego rodzice przed chwilą zniknęli w kominku, postanowił temu zaufać. Wziął garść proszku w rękę i podszedł na chwiejnych nogach do kominka. Przeanalizował jeszcze raz poczynania jego rodziców, zastanawiając się, czy się jednak nie wycofać. Jednak po kilku głębszych oddechach, wrzucił proszek do kominka i wszedł w płomienie.

- Do Hanborough! - Chłopak poczuł dziwne szarpnięcie i chwilę później stał w innym pomieszczeniu, krztusząc się popiołem. Gdy się uspokoił, zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Wydawało mu się, że kiedyś tutaj był. Drewniane meble miały znajomy dla niego kształt, a zapach przypominał mu coś z jego dzieciństwa. Utwierdził się w tym przekonaniu, gdy zobaczył na ścianie obraz przedstawiający jego ciotkę - Ailith. Była osobą, która nie stroniła od podróży i przygód. Niestety, jej pasja pozbawiła ją życia - podczas jednej z wędrówek mugole odkryli jej pochodzenie. Nim zdążyła się zorientować zabrali jej różdżkę. Parę godzin później nie pozostało z niej nic, prócz sterty popiołu i wypalonego koła pośrodku wioski. Walter bardzo się przejął, gdy usłyszał, co ją spotkało. Miał z nią dobry kontakt, zwłaszcza, że różnica wieku między nimi była niewielka. Miał kiedyś nadzieję, że pewnego dnia uda się wraz z nią na jedną z jej wędrówek. Niestety, ten dzień miał już nigdy nie nadejść.

Z otępienia wyrwał chłopaka głos sprzed chaty. Zebrała się tam jego rodzina i znów coś omawiała.

- Wyruszamy za parę minut, jak tylko słońce zajdzie. Starajcie się zostać niezauważeni. I pamiętajcie o co walczymy. - Poza tymi paroma zdaniami wypowiedzianymi przez jego ojca, nikt się nie odzywał. Każdy wyglądał, jakby walczył z własnymi myślami. Bruzdy na ich czole ich postarzały, a przekrzywione tiary smutno zwisały na ich głowach.

***

Ręce Waltera dawały o sobie coraz bardziej znać. Jego miecz, Grzmot, nie należał do najlżejszych, a chłopak od paru godzin wyżywał się na kukłach. W pewnym momencie jego broń wypadła mu z ręki, a ten, próbując ją złapać, rozciął sobie dłoń. Z głębokiego rozcięcia pociekła krew. Ku jego zdziwieniu, przyniosło mu to ulgę. Na chwile porzucił myśli na temat jego rodziny. Wpatrywał się jak zahipnotyzowany w ciecz, która spływała teraz po jego nadgarstku i skraplała się na jego spodnie, pozostawiając rdzawo-czerwone plamy. Plamy, którymi splamiła się jego rodzina.

***

[i]- Incendio. - Walter raz po raz słyszał te zaklęcie. Coraz to kolejne chaty stawały w ogniu, a ludzie biegali wokół, nie wiedząc co się dzieje. Co odważniejsi śmiałkowie brali widły, chcąc poszukać źródła zamieszania, lecz i ich języki ognia szybko doganiały. A chłopak stał na uboczu, nie wiedząc co powinien robić w tej sytuacji. Nogi miał jak z waty, a w oczach miał łzy. Nie miał pojęcia, że jego rodzina jest zdolna do takich czynów. Że jest zdolna przelać tyle krwi, za jedną zbrodnię mugoli. Że jest tak żądna zemsty. I że bestialstwo to ich drugie imię. Nie zwracali uwagi na to, kogo atakują - każdy po kolei stawał się skwarkiem w przeciągu paru minut - czy to kobieta, czy dziecko, czy starzec.

Widząc kolejną osobę, która gorączkowo biegała, by ugasić jakoś ogień, który ją otoczył, by ostatecznie dołączyć do palących się zwłok na ziemi, postanowił coś z tym zrobić. Nie mógł wyczarować wody, bo zdradziłby tym to, że tutaj jest. Jedyne co mógł, to pomóc pojedynczym osobom wydostać się z tego pogorzeliska, by chociaż garstka tych ludzi przeżyła. Pobiegł ile sił w nogach do najbliższej chaty, by poszukać kogoś żyjącego. Zajrzał przez okno do środka i zobaczył tam małą dziewczynkę, na oko pięcioletnią.

- Podejdź do mnie, pomogę ci. - Walter chciał przekonać dziewczynkę, by sama do niego podeszła, lecz strach w jej oczach świadczył o tym, że wzięła go za jednego z podpalaczy. Nie widząc innego wyjścia, chłopak wskoczył przez okno do izby. W chwili, gdy wskoczył do pomieszczenia, z sufitu spadła paląca się belka, prosto na łóżko, na którym siedziała dziewczynka.

- Nie! - Jego krzyk był ostatnim, co słyszał. Wszystkie dźwięki zostały w jednej chwili wygaszone, ogień przestał parzyć, a dym go nie dusił. Patrzył tylko z szeroko otwartymi oczami jak kącik, w którym została uwięziona dziewczynka się podpala. Najpierw pościel, potem materac. Języki ognia były coraz bliżej tej małej istotki, której jeszcze chwilę temu chciał pomóc. Przerażony patrzył, jak dopełnia się dzieło jego rodziny.

I nastała ciemność, która przyniosła mu na chwilę ulgę. Nie widział już dalszych zdarzeń, nikt więcej nie zginął na jego oczach. Nie było krzyków, ani języków ognia pochłaniających coraz to kolejne chaty.

Gdy otworzył oczy, był znów w swojej izbie, leżał w łóżku. Przez chwilę miał nadzieję, że to wszystko było tylko złym snem, że jego rodzice nie dopuścili się takiej zbrodni. Ale niestety, nieliczne pęcherze na jego ciele mówiły same za siebie. Spojrzał na bok i zobaczył tam swojego ojca.

- Dlaczego? - Z trudem wychrypiał te słowo. Patrzył tylko szeroko otwartymi oczyma na osobę, którą kiedyś uważał za wzór do naśladowania, z nadzieją, że wyczyta on z jego spojrzenia wszystkie emocje, które teraz odczuwał -złość, zażenowanie, rozżalenie i strach.

- Kiedyś to zrozumiesz, a teraz odpoczywaj. - Nie taką odpowiedź chciał usłyszeć. Miał nadzieję, że jego ojciec poda mu choć jeden sensowny powód, który by usprawiedliwiał jego występek, a on tylko odpowiedział wymijająco. Walter chciał mu teraz wykrzyczeć w twarz, co o nim myśli, jednak nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Zamiast tego zamrugał, by odgonić łzy i odwrócił głowę do ściany. Nie miał zamiaru patrzeć dłużej na człowieka, który ma na swoim sumieniu tyle niewinnych dusz. Po chwili usłyszał, jak jego ojciec wychodzi.

- To wszystko było w odwecie za zabicie Ailith. - Wystraszył się, gdy usłyszał ten głos. Nie zauważył wcześniej tutaj swojej matki. Jednak nie dał po sobie poznać, że rozmowa na ten temat go jakkolwiek interesuje.


***

Mimo tego, że od tamtego wydarzenia minęło już parę tygodni, Walter wciąż czuł wielki uraz do swojej rodziny. Nie mógł się doczekać rozpoczęcia roku szkolnego, by wreszcie móc opuścić miejsce, które kiedyś uważał za swój dom. Teraz widział w nim tylko budynek zamieszkiwany przez osoby, które teraz są mu całkowicie obce. Chłopak unikał spotkań z rodzicami, w zasadzie widział się z nimi tylko w trakcie posiłków. Jednak oni nie mieli mu tego za złe r11; rozumieli, że przeżył wielki szok i mieli nadzieję, że to tylko kwestia tygodni i kiedyś im ostatecznie wybaczy.

A on nie miał zamiaru tego robić. Patrzył tylko jak krew z jego ręki spływa, kropla po kropli, niczym święta woda, która miała oczyścić ludzi z grzechu.