Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Historia Ryana i Carolaine

Dodane przez Carolaine_Black dnia 06-01-2017 19:58
#4

[quote]Kiren napisał/a:
Mam jeden komętarz dlaczego 11-latek ma 18-nasto calową różdżkę? 18 cal to ok. 45 cm troszeczkę za dużo jak na osobę która nigdy tak naprawdę nie czarowała.

Przeczytałam na pewnej godnej zaufania według mnie stronie, że im dłuższa różdżka tym większy potencjał magiczny czarodzieja (limit to chyba 20, ale nie dam sobie ręki odciąć), a osobiście uważam, że Ryan ma bardzo duży potencjał magiczny i tak jakoś wyszło. Przyznam, że nie do końca to przemyślałam, ale nie chcę tego już zmieniać.

[quote]N napisał/a:
Dlaczego te dzieci nie myślą, jak dzieci i sprawiają wrażenie dorosłych? Czemu wszyscy są sierotami lub pół sierotami? To już serio nie jest fajne, bohaterka Lola, niczym Harry Potter skrzywdzona przez los, sama na świecie, smutne... I skąd się tam wzięła nauczycielka wróżbiarstwa i czemu zostawiła DZIECKO samo sobie w knajpie? Tak samo jakim cudem DZIECKO założyło sobie konto w BANKU w wieku 9 lat? No tak to jest, jak się robi ze wszystkich sieroty, ehhhh

Nie uważam, żeby Lola nie myślała jak dziecko, ponieważ ta postać sama w sobie jest dość dziecinna. Tylko z Ryanem mam problem, ponieważ mam wizję, jaka ta postać być powinna, ale nie do końca potrafię to dopasować do jego wieku. Postaram się nad tym popracować w kolejnych rozdziałach.

A profesor Trelawney. W książke jest napisane, że po młodych czarodzieji nie obeznanych ze światem czarodziejów przychodzą nauczyciele, żeby ich zaznajomić.



Rozdział 1
(Ryan, 1 września 1991)


1 września o godzinie 10 stałem przy mugolskiej drodze, ubrany w dżinsy i białą bluzę, z kufrem i klatką Elbi przy nogach, czekając na Błędnego Rycerza. Wiatr wiał i nie pozwalał wydostać się łzom z moich oczu, za co byłem mu bardzo wdzięczny.
Przed wyjściem Luna zrobiła mi iście teatralny pokaz nienawiści. Moje zapewnienia, że będę codziennie pisać i że niedługo wrócę nic nie dały. Była wściekła, że zostawiam ją samą. Nie dziwiło mnie to.
Po chwili przyjechał jaskrawofioletowy autobus. Pryszczaty nastolatek o wystających uszach wysiadł, aby pomóc mi wtaszczyć kufer do środka. Zająłem miejsce z przodu, starając się nie patrzeć na pozostałych pasażerów. Czułem, że rozpoczyna się nowy rozdział w moim życiu i wiedziałem, że będzie dużo lepszy niż poprzedni.


(Lola, 1 września 1991)


Miesiąc spędzony w Dziurawym Kotle był najlepszą rzeczą, jaka dotąd mnie w życiu spotkała. Codziennie rano jadłam tam śniadanie, potem brałam Tego i szłam do magicznej menażerii pomagać właścicielce. Czyściłam kojce, karmiłam zwierzęta i dużo się przy tym uczyłam. Popołudniu wybierałam się na codzienny spacer po Pokątnej (zdążyłam tam poznać każdy zakamarek), a wieczór spędzałam w łóżku, czytając dobrą książkę i/lub pamiętnik mojej mamy.
Zauważyłam, że odkąd mogłam sobie pozwolić na wydawanie pieniędzy, robiłam to bardzo chętnie. Zmieniłam stare, za duże ubrania na spódniczki i sukienki. Strojenie się codziennie rano było jedną z moich ulubionych czynności, a odbicie w lustrze z dnia na dzień podobało mi się coraz bardziej.
Zaczęłam też porządnie jeść. Polubiłam owsiankę i wszelkiego typu sałatki, lecz stroniłam od mięsa. Po miesiącu zdrowego odżywiania czułam, że przytyłam co najmniej 4 kilo i cieszyłam się z tego. Po dostarczaniu odpowiedniej liczby witamin poprawił się również stan mojej skóry, włosów (z szarych i zniszczonych stały się jasnobrązowe i gęste) i paznokci.
Kiedy obudziłam się rano pierwszego września czułam, że kończy się coś pięknego, lecz zaczyna coś jeszcze lepszego. Ubrałam się w białą koszulą, czarną spódnicę oraz czarną szatę czarodzieja. Na palec włożyłam srebrno-żółty pierścionek. Poszłam na chwilę na Pokątną obiecać pani Swallow, że na następne wakacje również się u niej pojawię, po czym szybko spakowałam rzeczy swoje oraz Tego i zeszłam do Dziurawego Kotła. Nie wiedziałam, jak mogłabym dostać się na dworzec, więc Tom wezwał dla mnie Błędnego Rycerza. Uściskałam go na pożegnanie i wyszłam na ulicę Londynu.
Oprócz mnie w autobusie siedziało jeszcze paru uczniów. Wszyscy z rodzinami oprócz wysokiego blondyna, który siedział sam z przodu. Przypatrywałam mu się przez chwilę, idąc przez przód autobusu. Podniósł na mnie wzrok. Oczy miał błękitne jak niebo. Przez chwilę mi się przyglądał, a potem nasze spojrzenia się spotkały. Na tą krótką chwilę straciłam czucie w nogach i musiałam złapać się barierki, żeby nie upaść. Usłyszałam w głowie huk, jakby ktoś przewracał ciężkie meble, a potem parę przekleństw i płacz. Wizja znikła tak szybko jak się pojawiła.
Takie wizje zdarzały mi się już wcześniej, ale dotąd nikomu o tym nie mówiłam. Chciałam usiąść obok chłopaka i z nim porozmawiać, ponieważ wydawał się być bardzo smutny, ale moje "wydaje mi się" mówiło mi, że powinnam się od niego trzymać jak najdalej, bo przyniesie mi tylko kłopoty, a tego nie potrzebowałam.
Przeszłam cały autobus i zajęłam miejsce z tyłu. Wokół mnie toczyło się wiele ożywionych rozmów. Dzieci zapoznawały się ze sobą i pytały rodziców o różne rzeczy, dotyczące szkoły. Po jakimś czasie zaczepiła mnie starsza Pani, odziana w zieloną szatę, siedząca naprzeciwko:
-Też jedziesz na pierwszy rok kochaniutka?-spytała.
-Tak-odparłam z uśmiechem.
-Neville też-powiedziała wskazując na pulchnego chłopca o okrągłej twarzy i jasnych włosach, siedzącego po jej prawej stronie. Wydawał się sympatyczny, ale zbyt roztrzepany.
-Miło mi. Jestem Carolaine Black-powiedziałam do niego.
Chłopiec nie podniósł na mnie wzorku i wciąż natarczywie wpatrywał się w swoje buty, ale jego babcia zesztywniała na jedną, krótką chwilę. Szybko się opamiętała i uśmiechnęła do mnie ciepło. Ja jednak to zauważyłam. I poczułam delikatne ukłucie w sercu.


(Ryan, 1 września 1991)


Zająłem miejsce w pustym przedziale pod oknem. Nie miałem siły patrzeć na czule żegnające się rodziny. Byłem pewny, że przejadę całą drogę sam lub w otoczeniu nieznajomych, niezwracających na mnie uwagi. Bardzo się myliłem.
Nie minęło pięć minut, kiedy do przedziału wszedł wyniośle Draco Malfoy razem z dwoma pulchnymi osiłkami o pustych spojrzeniach.
Delikatnie kiwnąłem mu głową, kiedy zajął miejsce naprzeciwko mnie.
-To Gregory Goyle i Vincent Crabbe-powiedział wskazując na goryli, którzy usadowili się obok niego i wbili we mnie swoje nieskalane myślą oczy-Znamy się od zawsze, są synami przyjaciół mojego ojca.
-Ryan Lovegood-przedstawiłem się, lecz nie wstałem, aby uścisnąć im dłoń.
Wielkoludy zaczęły rechotać słysząc moje nazwisko. Właśnie zastanawiałam się, czy wstać i udowodnić im, że jestem ostatnią osobą, z której powinny się śmiać, kiedy Draco ich uciszył:
-Cicho głąby-powiedział.-Ryan jest z nami.
Po czym uśmiechnął się do mnie głupotkowato.
Długo po tych wydarzeniach zastanawiałem się jeszcze, dlaczego Draco postanowił wciągnąć mnie do grona swoich przyjaciół. Wydawało mi się, że oprócz ślepo wpatrzonych w niego błaznów potrzebował również kogoś, do kogo mógłby otworzyć tę swoją parszywą gębę i usłyszeć poprawne i logiczne zdanie. Do tego byłem pewny, że budziłem w nim pewien respekt. Nie bałem się go. Nie korzyłem się przed nim, ale jednocześnie nie walczyłem o przywództwo, bo było mi to nie potrzebne. Dla takiego skurczybyka jak Malfoy byłem więc przyjacielem idealnym.
Po jakimś czasie podróży Draco postanowił, że dobrze byłoby przejść się po pociągu. Poszedłem z nimi, ponieważ nie miałem zbyt wielu ciekawych rzeczy do roboty. Chodziliśmy po przedziałach i zaczepialiśmy tych, kogo mogliśmy, czyli głównie pierwszaków. Weszliśmy do jednego, w którym siedziały dwie dziewczynki i trzech tęgich chłopców, którzy nazywali się Neville Longbottom, Ernie Macmillan i Justin Finch-Fletchley.
Niska dziewczynka o dużych zielonych oczach i brązowych, prostych włosach, którą widziałem rano w Błędnym Rycerzu przedstawiła się jako Carolaine Black, natomiast brązowowłosa anty-piękność, której struny głosowe najwyraźniej nie miały wyłączników jako Hermiona Granger. To ona powiedziała nam, że niedaleko w przedziale siedzi Harry Potter. Bardzo zainteresowała to Malfoya, który postanowił natychmiast go odnaleźć.
Idąc tam mijaliśmy mnóstwo podnieconych małolatów. Nie lubię podsłuchiwać i uważam to za niegrzecznie, ale o moje uszy wciąż obijało się jedno nazwisko: "Harry Potter".
W końcu weszliśmy do przedziału, w którym siedziało dwóch chłopaczków. Niziutki chuderlak o czarnych włosach, noszący okulary, którego czoło przecinała blizna w kształcie błyskawicy oraz piegowaty, pucołowaty rudzielec. Postanowiłem trzymać się z tyłu. Nie interesował mnie ten "sławny czarodziej" o posturze źle karmionego kurczaka. Lecz zauważyłem, że Malfoy wpatruje się w niego z dużym zainteresowaniem, całkowicie ignorując drugiego chłopaka.
-To prawda?-zapytał.-W całym pociągu mówię, że w tym przedziale jest Harry Potter. Więc to ty, tak?
-Tak-odparł kurczak, przypatrując się Gregoremu i Vincentowi.
-Och, to jest Crabbe, a to Goyle-powiedział Draco, zauważywszy jego spojrzenie.-Tam z tyłu stoi Ryan Loveegood, a ja nazywam się Malfoy, Draco Malfoy.
Rudzielec zakasłał głośno, próbując najwyraźniej zatuszować śmiech. Mięśnie mi się napięły. Jakkolwiek denerwujący był Malfoy nie powinien dawać śmiać się z siebie jakiemuś przybłędzie.
-Śmieszy cię moje imię, tak?-spytał Draco zwracając się piegusa.-W każdym razie ty nie musisz mi mówić, kim jesteś. Ojciec mi powiedział, że wszyscy Weasleyowie są rudzi, piegowaci i mają więcej dzieci niż ich na to stać.
Pomyślałem sobie, że to nie było jego najmądrzejsze posunięcie. Powoływanie się na tatusia. Ale blondyn najwyraźniej nie podzielał mojego zdania i zwrócił się ponownie do bliznowatego:
-Wkrótce przekonasz się, Potter, że pewne rodziny czarodziejów są o wiele lepsze od innych. Nie warto przyjaźnić się z tymi gorszymi. Mogę ci w tym pomóc.
Po czym wyciągnął rękę, ale brunet nie kwapił się, żeby ją uścisnąć.
-Dzięki, ale chyba sam potrafię ocenić, kto jest gorszy-powiedział chłodno.
Młodego Malfoya zbiło to delikatnie z tropu, ale szybko się otrząsnął.
-Na twoim miejscu bym uważał-wycedził.-Jak nie będziesz troszkę bardziej uprzejmy, może cię spotkać taki sam los jak twoich rodziców. Oni też nie wiedzieli, kto jest dobry, a kto zły. Zadajesz się z hołotą, jak Weasleyowie albo ten Hagrid, i możesz mieć kłopoty.
Rudy i bliznowaty szybko zerwali się z miejsc.
-Powtórz to-powiedział Weasley, a jego twarz przybrała kolor jego włosów.
Osobiście nie lubię wtrącać się w nie swoje sprawy, ale postanowiłem, że nie dam skompromitować się moim pseudo przyjaciołom.
-Panowie-powiedziałem chłodno, nie spuszczając oczu z Pottera.-Nic tu po nas. Wracajmy do naszego przedziału, skoro ci tutaj nie życzą sobie naszego towarzystwa. Sam powiedziałeś Draconie, że to hołota. My się z takową nie zadajemy, prawda?
I wyszedłem, a Draco i osiłki posłusznie poszli za mną.


(Lola, 1 września 1991)


Zanim dotarliśmy na peron Neville zdążył zgubić ropuchę jakieś cztery razy. Kiedy usadowiliśmy się w przedziale razem z pewnymi dwoma chłopakami i jedną brązowowłosą dziewczyną zauważył, że zgubił ją ponownie. Delikatnie mówiąc, byłam zirytowana. A wieczne gadanie pani pseudo wszystko wiedzącej Hermiony Granger wcale nie poprawiało mojego samopoczucia.
Kiedy Longbottom poprosił, żebyśmy poszli z nim poszukać Teodory i Hermiona zdeklarowała się, że pójdzie, ja stwierdziłam, że lepiej zostanę w przedziale.
Był to strzał w dziesiątkę, ponieważ okazało się, że pozostali chłopacy siedzący ze mną byli bardzo fajni. Ernie był jasnowłosym czarodziejem, wywodzącym się z rodziny, w której od dziewięciu pokoleń była czysta krew. Miał dość wyszukane maniery, ale miałam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości trochę spuści z tonu. Natomiast Justin był mugolakiem o czarnych włosach i wiecznie niezadowolonym wyrazie twarzy. Zanim otrzymał list z Hogwartu miał udać się do Eton, czyli jednej z najlepszych mugolskich szkół z internatem w Anglii.
Rozmawialiśmy w trójkę całą drogę. Opowiedziałam im nawet o moim pochodzeniu. Okazało się, że z Ernim jesteśmy dalekimi kuzynami. Moja prababka Melania Black była siostrą prababki Macmillana. Nie spanikowali, kiedy dowiedzieli się, czyją bratanicą jestem, ale to chyba dlatego, że Ernie sam miał powiązania z nazwiskiem Black, a Justin nigdy nie słyszał o moim wuju Syriuszu.
Przedstawiłam im Tego, lecz blondyn podszedł do niego bardzo sceptycznie. Był pewny, że nie pozwolą mi go zatrzymać w Hogwarcie, ponieważ nie było go na liście zwierząt, które możemy wziąć. Zmartwiła mnie ta myśl, ponieważ nie chciałam się rozstawać z Tym, ale starałam się tego nie okazywać i tylko w duchu modliłam się, żeby Ernie się mylił.
Nie wiedziałam, że upłynęła już cała podróż dopóki nie usłyszałam głosu, który przetoczył się przez korytarz:
-Za pięć minut będziemy w Hogwarcie. Proszę zostawić bagaże w pociągu, zostaną zabrane do szkoły osobno.
Pożegnałam się z Tym i wysiadłam z pociągu razem z Ernim i Justinem. Peron, na którym się znaleźliśmy był wąski i ciemny. W kierunku uczniów szedł najwyższy człowiek, jakiego w życiu widziałam. Był wzrostu dwóch normalnych ludzi i szerokości pięciu. Uplecenie warkocza z jego brody i włosów zajęłoby wytrwałej fryzjerce około trzech godzin. Jego stopy i dłonie były wielkości pokryw od kosza na śmierci. Miał na sobie płaszcz z wieloma kieszeniami. Mimo tak pokaźnej postury nie wyglądał groźnie. Trochę jak słoń, który jest wielki, ale potulny, do momentu, aż się go zdenerwuje.
-Kto to jest?-szepnęłam do Erniego.
-Rubeus Hagrid. Gajowy Hogwartu. Parę lat temu został z niego wyrzucony, ale pozwolili mu zostać i tam pracować.
-Za co?-spytałam zaskoczona, że ten potulny olbrzym mógł zrobić coś złego.
-Niewiadomo-odparł i ucięliśmy rozmowę, ponieważ wielkolud był już bardzo blisko nas.
-Pirszoroczni!-krzyczał.-Pirszoroczni tutaj! No dalej, za mną! Są jeszcze jacyś pirszoroczni? Patrzyć pod nogi! Pirszoroczni za mną!
Chcąc nie chcąc ruszyliśmy w trójkę za Hagridem po stromej, wąskiej ścieżce, prowadzącej przez las. Naliczyłam, że poślizgnęłam się na niej około sześciu razy, dwa razy przewracając się na Erniego, trzy na Jutina, raz na Nevilla, który szedł za mną i raz na ziemię.
-Zaraz zobaczycie Hogwart-krzyknął olbrzym.-Zaraz za tym zakrętem.
Po tych słowach rozniosło się głośne "Ooooch!". Nie miałam pewności, czy tylko ja wydałam taki dźwięk, czy wszyscy wokół mnie też, ale w tamtej chwili nie przywiązywałam do tego wielkiej wagi.
Ścieżka wyprowadziła nas na skraj wielkiego, czarnego jeziora. Po drugiej jego stronie, osadzony na górze stał zamek, ogromny stary zamek, z wieloma wieżyczkami, basztami i rozjarzonymi oknami.
-Po czterech do łodzi, ani jednego więcej!-ryknął wielkolud.
Usiadłam wraz z Justinem, Ernim i pewną jasnowłosą dziewczynką, która nie zaszczyciła nas nawet spojrzeniem.
Po chwili ruszyliśmy, przecinając łódkami gładką taflę jeziora. Patrzyłam się na zamek, starając się zapamiętać każdy szczegół. Po jakimś czasie stał się tak wielki, że nie byłam w stanie, nawet objąć go wzrokiem.
-Głowy w dół!-krzyknął Hagrid, kiedy pierwsza łódź dotarła do skalnej ściany.
Pochyliłam głowę, a moja łódka przepłynęła pod kurtyną bluszczu, która zasłaniała wielki otwór w skale. Płynęliśmy tunelem, który biegł najwyraźniej pod zamkiem. Po jakimś czasie dobiliśmy do skalistego wybrzeża.
Kiedy wyszliśmy z łódek, Hagrid zaczął sprawdzać, czy wszyscy z nich wysiedli. Na dnie jednej z nich znalazł ropuchę Nevilla (cóż za zaskoczenie).
Potem ruszyliśmy w górę w wydrążonym w skale korytarzem (cztery potknięcia), aż wyszliśmy na gładką, wilgotną trawę w cieniu zamku.
Wspięliśmy się po kamiennych stopniach i stłoczyliśmy wokół olbrzymiej, dębowej bramy.
-Wszyscy są?-spytał Hagrid.-Ty tam, masz swoją ropuchę?
Po czym zapukał trzykrotnie swoją, wielką pięścią.

Edytowane przez Carolaine_Black dnia 06-01-2017 20:39