Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: HGSS Dwa Słowa

Dodane przez Anni dnia 29-05-2018 20:30
#2

Rozdział I - 2

Wychodząc we wtorek wieczorem do domu, Hermiona miała wrażenie, jakby był już conajmniej piątek. Nie dlatego, że czuła nadchodzący weeked, nie! Co najwyżej o nim marzyła. Najprościej w świecie padała ze zmęczenia. Panu Rockmanowi wypadł jakiś nagły wyjazd w środę i kazał jej przygotować pełno raportów, przejrzeć sprawy, którymi miała się zająć podczas jego nieobecności (cztery godzinne narady, na których miała być równocześnie asystentką jak i prowadzącą). Do tego powiedział jej wyraźnie, żeby nie korzystała z pomocy Berniego. Nie miała pojęcia czemu, ale posłuchała. Zresztą nie miała innego wyjścia. Jej szef był bardzo wymagający i nie zaakceptowałby, gdyby postąpiła wbrew jego poleceniom.
Wchodząc do salonu przez kominek prawie wpadła na Krzywołapa. Czemu on zawsze musi mi włazić pod nogi... któregoś dnia się o niego zabiję - pomyślała i rzuciła swoją torbę na kanapę.
Ron siedział przy stole, który przysunął pod ścianę. Obłożył się pergaminami, książkami, atramentem i piórami, na podłodze leżała jego torba. Czytał w skupieniu i na jej powitanie pokiwał tylko głową. Nie miała jak podejść, żeby go pocałować, więc westchnęła i poszła do kuchni.
On pewnie też nie lubi jak mu się przeszkadza w nauce - przypomniała sobie jej batalie z innymi Gryfonami, którzy nie pozwalali jej się skupić w Pokoju Wspólnym. Muszą ich nieźle męczyć, skoro cały czas się uczy. Ciekawe, czy Harry też tak zakuwa na Grimmauld Place. Swoją drogą oboje są chyba najlepszymi na roku, bo przecież cały weekend Ron spędził u Harry'ego na ćwiczeniach praktycznych... Uśmiechnęła się pod nosem wyobrażając sobie, że mogli zaangażować do pomocy Stworka i polować na niego po całym domu. Po Bitwie o Hogwart Harry podziękował skrzatowi za pomoc, pogratulował odwagi i wyjaśnił, że w ten sposób Storek przyczynił się do zrealizowania polecenia pana Regulusa. Chodziło o zniszczenie Czarnego Pana i Stworek bohatersko przyczynił się do tego walcząc przy boku innych w Hogwarcie. Mowa była może trochę zbyt pompatyczna, ale Stworek rozpłakał się dokładnie jak wtedy, kiedy dostał od Harry'ego medalion Regulusa. Chłopak wyjaśnił mu też, czemu nie mogli wrócić na strudel z wątróbką, a potem poprosił skrzata o opowiedzenie co działo się po ich odejściu. Hermiona rozpływała się z radości na widok szczęścia w olbrzymich oczach Stworka. Układ między Stworkiem a Harrym i Ginny polepszył się jeszcze bardziej, szczególnie, że Ginny, chcąc dostać się do Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, bardzo interesowały jego historie. Skoro Stworek potrafił zdradzić Syriusza i pójść do 'Panny Cyzi' bo była dla niego miła, teraz z pewnością zaprzedał duszę 'Pannie Inny'.
Krzątając się w kuchni i starając się nie hałasować przygotowała kolację. Przygotowanie posiłków zawsze ją śmieszyło, bo w połowie używała magii, a w połowie 'technik mugolskich'. Hermiona już od dawna doszła do wniosku, że nie zawsze magia jest lepsza, czasami rozwiązania mugolskie są o wiele prostsze. Wolała opiekacz do tostów, bo tak przynajmniej pieczywo się jej nie przypalało, ale zmywanie naczyń było zdecydowanie lepsze w magicznej wersji. Z tego powodu w kuchni i w salonie, od strony ulicy, w oknach zawsze były zaciągnięte zasłony, bo widok noży, siekających mięso albo talerzy, które myły się same, wzbudziłby pewnie nadmierne zainteresowanie wśród sąsiadów z budynku naprzeciw.
Wszyscy przykleiliby się do okien i dom pewnie przewaliłby się na naszą stronę... Czy to nie tak można poszerzyć sobie horyzonty? I może właśnie z tego powodu wieża w Pizie była krzywa? - zaczarowała gulasz, żeby mieszał się sam na mugolskiej kuchence gazowej.
- Ron, kolacja gotowa - powiedziała nieśmiało zaglądając do salonu.
Ron miał trochę nieprzytomny wyraz twarzy. Biedak...
- Zjem później. Ale ty wyglądasz na głodną, więc nie czekaj na mnie.
- Dobrze. Zostawię ci pokrojony chleb i gulasz w garnku. Jakby wystygł, możesz zagrzać go w mikrofalówce - Ron nie opanował praktycznie żadnych zaklęć gospodarskich, więc mikrofalówka była bezcenna.
- Dobra, dzięki - burknął i pogrążył się w książce.
Krzywołap oczywiście plątał się dziewczynie pod nogami. Hermiona usiadła na krzesle przy malutkim stoliku w kuchni i zaczęła jeść, dzieląc się trochę z kotem.
- Żebraku! Gdyby ktoś cię tak zobaczył, to powiedziałby, że my cię tu głodzimy! - wyszeptała, żeby nie przeszkadzać Ronowi. - Żresz jak świnia, poważnie! - podała kotu kolejny kawałek i zajęła się swoim talerzem.
Po paru chwilach...
- Aah!!! Przestań mnie drapać po nodzie!! - aż podskoczyła, popychając talerz, który stuknął w szklankę i trochę herbaty rozlało się na stół.
- Do jasnej cholery, czy już w spokoju uczyć się tu nie można?!! - dobiegł ją głos z salonu i rąbnięcie czymś twardym w stół.
Hermiona była zmęczona, zdenerwowana i nagle ją to rozzłościło. To ona robi wszystko, żeby mu nie przeszkadzać, a on, przy pierwszej okazji, krzyczy?! Kiedy na początku jej pracy przychodziła ledwo żywa i marzyła tylko o tym, żeby paść i spać, Ron zachowywał się jak słoń w składzie porcelany...
Wstała od stołu i podeszła do drzwi do salonu.
- Ron, przestań zachowywać się jak rozgrymaszony Minister Magii! Chciałabym ci przypomnieć, że ja też tu mieszkam i mam takie samo prawo jeść, chodzić i rozmawiać jak ty.
Ron zamarł na chwilę i wytrzeszczył na nią oczy.
- Nie mówię, że masz nie jeść! Ale należy mi się odrobina spokoju! Muszę się uczyć!
- No a co ja robię od jakiegoś czasu?! Nie zauważyłeś, że robię wszystko co tylko można, żebyś miał spokój i ciszę?! Że zgadzam się na to, że w weekendy uczysz się u Harry'ego, bo tak dla ciebie najlepiej?!
- Nie ty mi będziesz wypominać, że prawie się nie widujemy! Kto przesiaduje bez przerwy w pracy?!
- Co ma piernik do wiatraka... Nie narzekam, że się nie widujemy, tylko właśnie próbuję ci pokazać, jak liczy się dla mnie twoja szkoła... - mimo złości Hermiona poczuła się trochę zdezorientowana.
- Mogłaś rzucić Muffliato! - chłopak zerwał się na równe nogi.
- Próbowałam być cicho! Ale nie sądziłam, że Krzywołap mnie podrapie! Skoro ci tak przeszkadzam, to czemu ty nie rzuciłeś Quiesus?!
- Powinienem rzucić Silencio i miałbym z tobą święty spokój!
- Ron, istnieje różnica między otoczeniem się cisza, a odebraniu głosu komuś innemu!
- Nie będziesz mnie pouczać!! Musisz zawsze się tak mądrzyć?! Mam to wszystko w dupie! Będę robił co mi się podoba! - Ron złapał różdżkę i machnął nią w kierunku Hermiony. Wyleciały z niej czerwone iskry i dziewczyna odruchowo odskoczyła na bok.
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Ron poszedł szybkim krokiem do malutkiego pokoiku, który nazywali pokojem gościnnym. Zatrzymał się w progu i nie obracając się rzucił 'Idę spać'r17; po czym wszedł i trzasnął za sobą drzwiami.
- Chcesz spać ... sam...? - wyszeptała zszokowana Hermiona.
Łzy napłynęły jej do oczu, ale postanowiła nie płakać. Otarła je lekko rękawem, przygryzła usta i westchnęła ciężko, starając się opanować.
Co się dzieje... Boże, co się dzieje... Coś jest chyba nie w porządku... - usiadła na krześle i oparła głowę na rękach. Ze mną? Z Ronem? Z nami? Ale czemu...?!
Po chwili bezmyślnego patrzenia na szafki zaczęła myśleć o ostatnich tygodniach... miesiącach...
Może faktycznie wszystko zaczeło się pogarszać, kiedy zaczęłam za poźno wracać do domu? To on musiał robić zakupy... i zajmować się Krzywołapem... Czy tak zachowują się wszystkie pracujące żony?
Odechciało się jej jeść. Podniosła się wolno i jak w transie poszła zgarnąć resztkę mięsa do garnka, owinęła pokrojony chleb w ścierkę i schowała go do szafki. Potem poszła do łazienki, nadal zamyślona.
Może on ma rację i trochę przesadzam z pracą? Ale przecież to nie moja wina, że mam tyle do zrobienia... zaprzeczył jej jakiś głosik w głowie. Kiedy zaczęło się psuć? Parę tygodni, parę miesięcy temu? Przeze mnie?
Myjąc się pod prysznicem starała się przypomnieć ostatnie parę mięsięcy.Szukała winy po swojej stronie, ale ten sam cichy głosik mówił jej, że to nie do końca jest tak.
Właśnie, że zwolniłaś od paru miesięcy. Właśnie dlatego, że to on zaczął być przeciążony nauką i trzeba się było zająć domem...
W końcu wyszła spod prysznica, machnęła różdżką osuszając szybę, przebrała się w jedwabną koszulkę nocną, umyła zęby i poszła do pokoju. Kładąc się, obróciła się odruchowo na lewy bok, tak, żeby móc wtulić się w Rona, ale tym razem łóżko po jego stronie było zimne i puste. Wzięła więc w ramiona jego poduszkę i wtulając w nią twarz nabrała powietrza. Poczuła jego zapach i trochę się uspokoiła. Jutro wszystko wróci do normy pomyślała jeszcze i, zmęczona, mimo wszystko zasnęła.

Niestety 'jutro' nic nie wróciło do normy. Kiedy wstała, Rona już nie było. W łazience leżały porozwalane jego ubrania z wczoraj, więc podniosła je i wrzuciła do kosza na brudną bieliznę. Szyba pod prysznicem była cała mokra. Zrezygnowana mruknęła Siccation Adidam i kropelki wody znikły natychmiast.


Piątek, 10.04

Hermiona otrzepała swoją pelerynę wyskakując z kominka w Atrium. Była już prawie połowa kwietnia, ale rano było jeszcze zimno, więc ciągle ją nosiła, choćby tylko w drodze do jej biura.
Zrobiła tylko jeden krok robiąc miejsce następnej osobie, która mogła w każdej chwili wyjść za nią i aż przystanęła zdumiona. W powietrzu śmigało pełno mniejszych i większych ptaków. Robiły pełno zamieszania, pikując z góry na czarodziejów, którzy rozpierzchali się gwałtownie na boki. Niektóre kąpały się w Fontannie Magicznego Braterstwa by po chwili otrzepać skrzydła i wzbić się w powietrze. Parę ptaków wbiło się boleśnie w piersi i brzuchy wychodzących z kominków. Świergot mieszał się z wrzaskami czarodziejów ze Służb Porządkowych, którzy próbowali zawrócić przybywających do pracy urzędników. I z krzykami tychże ostatnich.
Przechodzący obok niej starszy czarodziej o smagłej cerze, szpakowatych gęstych włosach i równie szpakowatej bródce odskoczył nagle na bok, pośliznął się na ubrudzonej odchodami drewnianej posadzce i klapnął efektownie na tyłek. Upadając upuścił teczkę i parę pergaminów wyleciało na ziemię. Kolejne stado ptaków z głośnym furkotem przeleciało zaraz obok i rolki pergaminów odturlały się aż pod ścianę.
Hermiona podbiegła do siedzącego na ziemi mężczyzny.
- Proszę mnie chwycić za ramię - pochyliła się i spróbowała mu pomóc się podnieść.
Starszy pan spojrzał na nią z wdzięcznością, złapał mocno i jakoś udało mu się stanąć na nogach.
- Dziękuję... - powiedział, patrząc na nią parę sekund dłużej, ale natychmiast zaczął rozglądać się za pergaminami, które właśnie zaczęły drzeć na strzępy dwa duże, zielono upierzone ptaki. - Sio! Zostawcie to! - krzyknął.
Ale zanim zdążył postąpić w ich kierunku, Hermiona machnęła różdżką wołając 'Accio pergamin!' i rolki posłusznie śmignęły w jej kierunku, płosząc ptaszyska.
Dziewczyna oddała je starszemu panu, który uśmiechnął się, szybko schował do teczki i zapiął ją starannie.
- Panna Granger, jak mniemam - ukłonił się patrząc na nią z zainteresowaniem.
- No cóż... tak - odparła zaskoczona. - Skąd pan wie? - po czym natychmiast się poprawiła. - A z kim mam przyjemność?
- Charles Patil - podał jej rękę. - Jestem dziadkiem Parvati i Padmy...
W tym momencie ktoś wreszcie wpadł na pomysł użyć Sonorus, bo ponad ogólnym hałasem rozległ się trochę niepewny głos.
- Proszę państwa, mamy mały... wypadek... Ministerstwo zostało... W Ministerstwie jest pełno ptaków. W tej chwili podjecie pracy jest absolutnie niemożliwe, więc prosimy nie próbować dostać się na poszczególne Poziomy... Wszyscy będą musieli opuścić budynek. Prosimy udać się do toalet, skąd zostaną uruchomione dodatkowe połączenia na zewnątrz...
Nie można było powiedzieć, żeby to przemówienie jakoś specjalnie uspokoiło zamieszanie panujące w holu, ale po chwili czarodzieje skierowali się, nadal chaotycznie, w kierunku toalet. Hermiona też tam ruszyła, odruchowo przypominając sobie, kiedy pierwszy i ostatni raz musiała z nich 'korzystać' Prawie dwa lata temu, gdy wyruszyli z Harrym i Ronem do Ministerstwa w poszukiwaniu horkruksa.
- Ale bajzel - powiedział ktoś obok, przechodząc dość szybko.
Dziewczyna obejrzała się na starszego pana, który był tuż za nią. Zwolniła, żeby zrównał się z nią. Ten natychmiast podjął przerwaną rozmowę.
- Wnuczki całe lata opowiadały mi o pani i pokazywały pełno zdjęć. Już nie mówiąc o tym, że po zakończeniu wojny było ich pełno w Proroku Codziennym.
- I tak natychmiast mnie pan poznał? - zapytała z niedowierzeniem.
- Uratowała pani życie moim wnuczkom. Nie wie pani nawet, jak jestem jej za to wdzięczny...
Hermiona potrząsnęła głową uśmiechając się radośnie.
- Proszę nie przesadzać... W tym zamieszaniu może to one uratowały mnie? - I żeby zmienić wątek zagadnęła go. - I pan tu pracuje?
- Można powiedzieć, że jeszcze tak. Niebawem odchodzę na emeryturę.
- W jakim Departamecie?
- Transportu Magicznego. Wie pani, świstokliki, miotły, teleportacja... Ja zajmuję się świstoklikami.
Rozmawiając doszli do toalet. Przed wejściem stała już duża grupa czarodziejów, więc stanęli w kolejce. Pan Patil ukłonił się Hermionie jeszcze raz.
- Proszę mi wybaczyć, pójdę się przywitać... - i podszedł do stojącego trochę dalej innego starszego pana.
Dziewczyna spojrzała w ich kierunku, skinęła głową odpowiadając na nieme powitanie, po czym obróciła się z powrotem.
- Mówię ci, gorzej niż wtedy, kiedy jeszcze używaliśmy sów! - usłyszała rozmowy innych.
- Pewnie, zasrały wszystko. Całą wodę w Fontannie trzeba będzie wymieniać!
- Zasrane, upierzone, nie wiem jak oni to posprzątają...
- Mam nadzieję, że powiększą te toalety, bo inaczej nigdy się stad nie wydostaniemy...
- A mi naprawdę chce się sikać...
Hermiona parsknęła śmiechem na tą ostatnią wypowiedź i natychmiast postanowiła się opanować. Nagle ktoś przedarł się przez tłum i podszedł do niej.
- Pan Rockman! Dzień dobry! - zawołała na widok starszego, nobliwie wyglądającego czarodzieja, który stanął przed nią.
- Dzień dobry, Hermiono - odparł ten. - Ale się narobiło... Posłuchaj mnie, moja droga. W biurze na górze jest jeszcze gorzej. Nie wiem, kiedy to sprzątną. Nie wracaj po południu do pracy. Weź sobie wolne. Tyle się napracowałaś, że zasłużyłaś na odpoczynek.
- Bardzo dziękuję, panie Rockman! To bardzo miło z pana strony!
- Ależ to drobiazg! Miłego dnia i do zobaczenia w poniedziałek.
- Nawzajem! Do widzenia.
Poczuła się nagle dziwnie radosna. Wspaniały dzień! Ktoś miał genialny pomysł z tymi ptakami...! Będę mieć dłuższy weekend... Może uda mi się wpaść do rodziców... która jest, już w pół do dziewiątej?! Jeśli szybko stąd wyjdę, to zdążę przed otwarciem gabinetu. Potem zrobię zakupy, jakiś świetny obiad... Straciła trochę animuszu na wspomnienie ostatnich, nielicznych rozmów z Ronem, ale potem na nowo zalała ją fala nadziei. To właśnie jest szansa na naprawienie sytuacji! Dobry obiad, będę w domu... będziemy mogli wreszcie pobyć trochę razem...
Snując plany na to co ugotuje i jak się ubierze, żeby ładnie wyglądać, ciesząc się na ten wieczór, Hermiona była tak pogrążona w myślach, że nie zwróciła nawet uwagi na to, jak wyszła z budynku.
Do gabinetu dentystycznego nie było daleko, ale gdy doszła na miejsce, była już prawie dziewiąta. Niestety nie miała za wiele czasu na pogaduszki z rodzicami, którzy już przebierali się w fartuchy i przygotowywali na przyjęcie pierwszych pacjentów. Obiecała wpaść do nich w niedzielę i poszła robić zakupy. Połaziła sobie po sklepach z ciuchami i kupiła ładną sukienkę. Zawsze miała ze sobą mugolskie pieniądze, więc mogła sobie zaszaleć. W innym sklepie znalazła buty na obcasie, pasujące jak ulał do sukienki, więc też je kupiła.
Jedzenie postanowiła kupić dopiero pod domem, żeby nie musieć chodzić za daleko z ciężkimi siatkami.
Opamiętała się, kiedy zobaczyła, że zaczynają zamykać niektóre sklepy. To już południe?! To śmigamy do domu!
Niektórzy mijający ją ludzie rzucali zaciekawione spojrzenia na jej pelerynę, ale ponieważ cała reszta ubioru nie bardzo różniła się od mugolskiego, nie wzbudzało to sensacji. Tylko raz jakiś chłopiec, stojący na przejściu dla pieszych, złapał swoją mamę za rękę i zapytał patrząc na Hermionę: 'Mamo, czy tu kręcą filmem?'
- Nie mówi się 'kręcą filmem' ale 'kręcą film', Freddy - napomniała go kobieta obracając się i ukazując Hermionie ładnie zaokrąglony brzuszek.
Dziewczyna uśmiechnęła się pogodnie do malca i mamy i mrugnęła okiem.
- Jesteście w ukrytej kamerze...!
I roześmiała na głos widząc, jak kobieta rozgląda się dookoła. Spojrzała jeszcze raz na jej wystający brzuch i ruszyła do przodu.
Może za parę lat... kiedy Ron skończy Szkołę Aurorów i dostanie fajną pracę będziemy i my mogli o tym pomyśleć... choć wcześniej chyba przydałoby się pobrać...
Po przejściu paru ulic wsiadła do mugolskiego metra i szybko dojechała do domu. W otwartym jeszcze sklepie kupiła chleb, warzywa, mleko i mięso i poszła już prosto do bloku, w którym mieszkali.
Stając przed drzwiami rozejrzała się szybko na boki i wyciągnęła różdżkę. Nie miała pojęcia, gdzie w torebce są jej klucze, a Alohomora działała bezbłędnie i na zwykłe, niemagiczne zamki do drzwi.
Weszła i postawiła na ziemi torbę i siatki. Obróciła się, żeby zamknąć za sobą drzwi i jej wzrok padł na coś kolorowego, leżącego na podłodze koło kanapy. Coś jasnobłękitnego...
Nie miała żadnych ubrań w tym kolorze, Ron też nie. Hmmm? Zamknąwszy drzwi podeszła i podniosła to coś, co okazało się być jedwabną chustą.
Nadal nie rozumiejąc wyprostowała się i w tym momencie usłyszała jakiś zduszony jęk dobiegający z ... sypialni? Kolejny, jeszcze głośniejszy. Czując, że coś jej umyka, ominęła kanapę i natknęła się na leżące na ziemi spodnie. Znajome, męskie spodnie...
Ktoś jęknął jeszcze raz i w tym momencie Hermiona zrozumiała. Nagła świadomość poraziła ją i uderzyła tępo gdzieś w brzuch wyciskając powietrze z płóc. Serce zaczęło jej nagle walić w piersi jak oszalałe, w gardle poczuła rosnącą gulę i aż zaczęła się dławić próbując ją przełknąć. W chwili przerażenia mignęło jej w głowie, żeby może nie iść dalej. Jeśli nie pójdzie, to nie zobaczy i wtedy to nie będzie prawda... Ale nie, musiała zobaczyć! Musiała wiedzieć!
Drżącą ręką dotknęła delikatnie klamki i otworzyła drzwi...
W łóżku... w ICH łóżku! leżała całkowicie naga kobieta, której nie znała. Długie blond włosy rozsypały się po poduszce. Pomiędzy jej rozchylonymi nogami leżał Ron. Miał na sobie jeszcze rozpiętą koszulę i skarpetki, ale nic poza tym. Oboje mieli zamknięte oczy i miarowe jęczenie blondynki i stękanie Rona zupełnie zagłuszyło otwieranie drzwi.
Hermionie zakręciło się w głowie. Przerażenie, horror, złość zmieszały się w niej tak gwałtownie, że zapomniała, że ma oddychać. Po parunastu sekundach poczuła, że się dusi i nabrała powietrza ze zdławionym krzykiem.
To sprawiło, że para w łóżku raptownie otworzyła oczy i spojrzała w jej kierunku.
Hermiona nie zwracała uwagi na blondynkę. Szeroko otwartymi oczami patrzyła prosto na Rona, który aż otworzył usta i tak zamarł.
Nie miała pojęcia ile czasu tak trwali. Sekundy, minuty...? Trzęsącą się strasznie dłonią zakryła sobie usta i wypuściła powietrze, co jakby otrzeźwiło Rona. Uklęknął na piętach, odsłaniając zarówno swoją dumnie naprężoną męskość, jak i całe ciało blondynki, która odruchowo uniosła nogę, żeby się zakryć.
- Her.. miona... - wyjąkał. Hermiona złapała się framugi drzwi, żeby nie upaść. - Ja... ci... wszystko...
Dopowiedziała sobie w myślach brakujące słowo i w tym momencie zalała ją furia.
- Ty dupku... - nie poznała zupełnie swojego zdławionego głosu. - Wytłumaczysz mi?!
Ron w panice owinął się połami koszuli, a blondynka daremnie próbowała przykryć piersi dłońmi.
- Nie chcę cię nigdy więcej widzieć, rozumiesz?! - krzyknęła Hermiona i poczuła, jak z krzykiem odchodzi część jej paniki. - Spieprzaj stąd i nigdy więcej nie wracaj!
To ją tak osłabiło, że na nowo pokój zatańczył jej przed oczami. Obrzuciła pijanym spojrzeniem blondynkę i zataczając się wybiegła z domu.
Miała w głowie jedną myśl. Uciec stąd. Prawie upadła na poręcz na klatce i przyszło jej do głowy jedno jedyne miejsce, gdzie mogła uciec. Miejsce, w którym półtora roku temu Ron ich zostawił. Nie patrząc zupełnie, czy dookoła nie ma sąsiadów obróciła się na pięcie deportując się.



Wtorek, 14.04

Rockman wezwał do siebie Hermionę tuż po powrocie z lunchu. Kiedy weszła do niego do gabinetu, uśmiechnął się po ojcowsku i pokazał jej gestem, żeby zamknęła drzwi, po czym wstał i usiadł na jednym z foteli przy stoliku stojącym koło okna.
- Siadaj, moja miła - zachęcił ją i sięgając po gorący czajniczek z herbatą nalał trochę do małej, filigranowej filiżanki. - O ile pamiętam, to słodzisz jedną kostkę, tak?
- Dziękuję bardzo, panie Rockman - zażenowana, usiadła na brzegu fotela. Jej szef nalewał jej herbaty!!!
Rockman odczekał chwilę upijając herbatę drobnymi łyczkami. Pozwolił jej delektować się napojem udając, że przygląda się obrazom na ścianie. Chciał zasiać w niej niepewność i wiedział, że doskonale mu idzie. Dopiero po chwili spojrzał na nią i odstawił herbatę.
- Hermiono, chciałbym porozmawiać z tobą na temat twojej pracy... - powiedział poważnie.
Dziewczyna trochę zesztywniała. Ręce lekko jej drżały i jej filiżanka zastukała dźwięcznie o spodeczek.
- Tak, proszę pana?
- Pracujesz dla mnie od... prawie ośmiu miesięcy. W tym czasie dawałem ci wiele rzeczy do zrobienia. Niektóre mniej skomplikowane, niektóre bardziej. Większością z nich... można powiedzieć, że nie należało się dzielić - odchrząknął. Jej ciemnobrązowe oczy były szeroko otwarte i utkwione w jego oczach. - Chciałbym wiedzieć, czy mój sposób zarządzania personelem ci odpowiada. Czy to co mówię jest jasne, czy nie jestem zbyt wymagający...
Zamilkł i dopiero po chwili Hermiona zrozumiała, że czeka na jej odpowiedź. Przygryzła lekko dolną wargę spłoszona. Musiała coś zawalić, coś źle zrobić. Być może był niezadowolony ze sposobu w jaki go zastępowała...
- Bardzo lubię z panem pracować, panie Rockman. Naprawdę. Czy... czy jest coś co źle zrobiłam.... że pan mnie wezwał?
- Ależ nie, oczywiście, że nie! Chcę tylko wiedzieć, co sądzisz o pracy ze mną. Widzisz, jeśli nie będę słuchał mojego personelu, próbował was zrozumieć i dostosować sposobu w jaki współpracujemy, z pewnością będę się mijał z waszymi oczekiwaniami. I w ten sposób nie będę osiągał rezultatów jakie ode mnie oczekuje Minister Shacklebolt.
On jest genialny! Po prostu genialny! I pomyśleć, że trafiłam właśnie do niego bez picia Feliksa...!
- Troszkę się bałam, że ostatnio pana zawiodłam - uśmiechnęła się zakłopotana. - Ale jeśli wszystko panu pasuje to dobrze.
- Cieszę się, ale zadałem ci parę pytań. Prosiłbym o odpowiedź.
- Na ogół wszystko jest dla mnie jasne. Jeśli nie, to wie pan doskonale, że zawsze pytam...
- Och tak, moi koledzy nazywają to dręczeniem pytaniami - zaśmiał się kiwając głową. Tak faktycznie to niektórzy nazywali ją Panną NIE-ZAWSZE-Wiem-To-Wszystko.
Uśmiechnęła się lekko.
- Lepiej pytać niż źle zrobić... Tak sądzę. Wracając do pańskich pytań, bardzo odpowiada mi pański styl. Jest pan wymagający, ale też bardzo... opiekuńczy - podniosła znacząco filiżankę z herbatą uśmiechając się jeszcze mocniej.
Oj, trzeba ją trochę przyhamować, bo za bardzo się rozluźniła...
- Przez przypadek nie jestem... za bardzo wymagający...? Wiem, że chodzę o mnie takie słuchy...
Hermiona spięła się na nowo. Bardzo dobrze, o to właśnie chodziło... pomyślał z zadowoleniem Rockman.
- Panie Rockman, nigdy nie przyszłoby mi do głowy rozmawiać na pański temat! Czasem faktycznie... mam dużo pracy, ale sprawia mi to satysfakcję, więc... nie widzę problemu.
Kiwnął głową.
- Wspaniale. Mam dla ciebie propozycję. Chciałbym, żebyś została szefową Projekt Restrukturyzacji Zaopatrzenia Placowek Edukacji Czarodziejskiej.
Widział jakie zrobił na niej wrażenie. Nabrała powietrza, otworzyła oczy jeszcze szerzej i nie wiedziała co powiedzieć. O to właśnie chodziło. Na pewno mi nie odmówi. Rockman często stosował tą strategię. Lubił uchodzić za dobrego, ale trochę przerażającego wujka. Nie pozwalał swojemu personelowi za bardzo się z nim spoufalić, ale jednocześnie chciał, żeby go uwielbiali. Wtedy mógł zawalić ich każdą ilością roboty, nie musiał uciekać się do darcia na nich, kiedy popełniali błąd i mógł im wmówić wszystko co chciał. Oglądając reakcję panny Granger widział dokładnie to, co chciał zobaczyć. Radość i pewność, że nie wolno jej powiedzieć NIE.
- Ppanie Rockman... To ... oczywiście wspaniała propozycja, ale... ale co z Berniem?! Przecież to on zajmuje się tym projektem...
Pokiwał głową z lekkim niesmakiem.
- Od dawna mam pewien problem z Berniem. Dlatego właśnie chciałem, żebyś nie prosiła go o pomoc. Na ostatniej konferencji z ICW okazało się, że nasze dane są błędne. Musiałem się sporo tłumaczyć Ministrowi, który otrzymał dość nieprzychylną ocenę naszego Departamentu. Dlatego zacząłem sprawdzać niektóre z nich i prawie wszystkie były złe. Nie mogę pozwolić na taki stan rzeczy. Bernie zostanie przeniesiony do Wydziału Zaludnienia, tam jest jakaś dziewczyna w ciąży i trzeba będzie ją zastąpić. Już rozmawiałem z Darrelem - uniósł władczo rękę, by nie pozwolić jej na żaden komentarz. W rzeczywistości Bernie został już odprawiony, ale w grzeczny sposób, żeby nie robił zamieszania. Tego jednak nikt nie miał wiedzieć.
- Uprzedzam, że praca przy projekcie nie jest lekka. I nie będę tolerował żadnych, powtarzam, żadnych uchybień. Wiem, że ciężko jest przejąć po kimś pracę i mieć taką presję, ale Minister ma prawo być z nas zadowolony. Będzie ci trudno, ale wierzę, że dasz sobie radę.
Usiadł głębiej w fotelu dając jej w ten sposób znać, że ma prawo już się odezwać.
- Ja... jestem bardzo zaszczycona... i wdzięczna za taką propozycję... I, proszę mi wybaczyć, że prawie panu przerwałam, ale chciałam powiedzieć, że to bardzo ... wspaniałomyślne z pana strony, że zatroszczył się pan o Berniego.
Grzeczna dziewczynka... żebyś wiedziała, jak za jakiś czas zatroszczymy się o ciebie... przemknęło mu przez myśl, ale na głos powiedział:
- Cieszę się, że to doceniasz. Staram się troszczyć o was wszystkich. Wspaniale. Bardzo ci dziękuję. Wszystkie pergaminy Berniego dostaniesz jutro. Postaraj się skończyć dziś co masz do zrobienia jako asystentka, bo jutro rano przyjdzie ktoś na twoje miejsce i będziesz musiała ją szybko wciągnąć. Wieczorem zdasz mi raport z tego jak idzie przejmowanie Projektu. Teraz możesz odejść - dodał wspaniałomyślnie.
Jego asystentka... była asystentka podniosła się z fotela. Uścisnął jej rękę. Był co najmniej zadowolony. Panna Granger cały czas reagowała jak w szkole. Posłuszna profesorom, posłuszna swojemu szefowi. Trzeba było z tego korzystać póki można. Tym bardziej, że długo to nie potrwa.
Westchnął lekko. Naprawdę była dobra. Cóż, trudno, nie ma ludzi niezastapionych...


Hermiona była oszołomiona. Bardzo się cieszyła na tą propozycję. Nie bała się ilości pracy - jeśli do tej pory Bernie dawał sobie z tym radę, to jej pójdzie to śpiewająco. Obawiała się tylko trochę tego, że faktycznie będzie kontrolowana z jakości jej pracy, a w obecnym stanie... Cóż, można było powiedzieć, że z powodu rozejścia się z Ronem nie była w mistrzowskiej formie. W ciągu dnia dużo pracowała, ale kiedy wracała do pustego domu, oczekiwany odpoczynek i sen nie przychodziły. Następnego dnia wstawała jeszcze bardziej zmęczona i było jej jeszcze trudniej skoncentrować się na tym co robiła.
Siadając za swoim... jeszcze swoim biurkiem pomyślała, że właśnie może nadarzała się okazja, żeby ten zaklęty krąg zmęczenia się skończył. Trafiło jej się właśnie coś pozytywnego, co powinno zetrzeć efekt piątkowego odkrycia... Zapomnij o tym dupku i zajmij się tym co ci się właśnie trafiło...
Jak to mówiła jej mama, raz na wozie, raz pod wozem. Ona właśnie znalazła się na górze i postanowiła pławić się w radości.
Doprawdy, nie miała pojęcia, że będzie się tym cieszyła tylko jeden, jedyny dzień...


Środa, 15.04

Ponieważ nie było już w domu Rona, więc mogła wstać bardzo wcześnie i przyjść do pracy już na piątą rano, żeby skończyć przygotowywać dokumenty dla nowej asystentki. Wszystkie pergaminy były teraz poukładane tematycznie na biurku. Wzorem mugolskich post-itów, w magiczny sposób przyczepiła do nich niewielkie, kolorowe karteczki z opisami. Przy pilniejszych sprawach, kiedy zbliżał się termin oddania jakiegoś raportu czy pisma, karteczka zaczynała wibrować.
Kiedy odkładała ostatnią, długą na pięć stóp rolkę pergaminu, było już trochę po ósmej i do biura wszedł Rockman prowadząc pod rękę jakąś jasnowłosą czarownicą. Hermiona nerwowo reagowała na blondynki, szczególnie te o błękitnych oczach, ale natychmiast stwierdziła, że to nie ta sama, którą zastała w jej łóżku w towarzystwie jej chłopaka. BYŁEGO chłopaka! poprawiła się natychmiast.
- Dzień dobry, Hermiono - Rockman posłał jej bardzo ojcowskie spojrzenie. - Oto Aylin Black, która przejmie twoje stanowisko. Aylin, poznaj Hermionę Granger.
Aylin była wysoką blondynką. Ubrana była w różową szatę, która przypominała Hermionie Umbridge. Blond włosy zwiazała w duży, elegancki kok na czubku głowy. Zamiast podać na powitanie rękę, złapała się za usta i zawołała.
- Hermiona Granger? TA Hermiona Granger?!
Hermiona natychmiast pomyślała A ile jest Hermion Granger..?!, ale potaknęła grzecznie i wycięgnęła do niej rękę. Aylin podała jej swoją i kiedy Hermiona cofnęła dłoń, od spodu zobaczyła parę śladów różowej szminki. Opanowała chęć otarcia jej o szatę.
- Bardzo mi miło, Aylin. I dzień dobry, panie Rockman.
- Przekazując wszystkie sprawy Aylin zacznij od analizy połączenia pestek Myristica i pyłem ze sjenitu. Będzie mi to potrzebne na jedenastą.
Hermiona uśmiechnęła się. Była z siebie dumna. Gruba rolka pergaminu leżała na samym brzegu z czerwoną karteczką, która wibrowała już cicho.
- Oczywiście, panie Rockman - sięgnęła po nią i podała ją Aylin. - Tak właśnie myślałam!
Rockman sprawiał wrażenie, jakby zderzył się z pędzącym olbrzymem. Napomknął tylko raz, tydzień temu, że dziś idzie do Św. Munga z Lisą Walker z sekcji Zaklęć spotkać się z tamtejszym działem badawczym, a ona to zapamiętała?! Szybko starł z twarzy wyraz zaskoczenia, podziękował skinieniem głowy, obrócił się i wyszedł.

Przekazywanie stanowiska szło jak po grudzie. Aylin była z pewnością bardzo piękna, ale zdaniem Hermiony, jej uroda szła w parze z głupotą. Kobieta była mężatką i chwilami Hermiona miała ochotę zapytać, czy jej panieńskie nazwisko nie brzmi Crabbe albo Goyle.
Po wyjaśnieniu pięciu najważniejszych projektów okazało się, że Aylin zapomniała już, o co chodziło w dwóch pierwszych.
Głupsza niż ustawa przewiduje... Jak ona się tu dostała?! Skonfudowała kogoś czy jak?
Po lunchu przeszła do biura Berniego, gdzie otworzyła szafę, która wyglądała na niewielką, ale chyba potraktowano ją zaklęciem zwiększającym, bo w środku mógłby schować się hipogryf. Przeglądając pierwsze z brzegu pergaminy zapragnęła nagle mieć Zmieniacz Czasu.
Herbata nalana tuż po obiedzie stygła już parę razy. Za każdym razem, kiedy Hermiona przypominała sobie, że chce jej się pić, mruczała Aestus, żeby ją ogrzać, po czym postanawiała poczekać chwilkę aż ostygnie... Wieczorem rozbolała ją głowa.
Po przekopaniu się przez zawartość szafy przyszła kolej na sprawdzenie co jest w szufladach biurka. Hermiona usiadła na podłodze w kącie między ścianą i biurkiem. Gwałtowny ruch wywołał ostry ból głowy, więc starając się go opanować oparła się o ścianę. Usłyszała jakieś głosy więc otworzyła oczy, zaskoczna, bo nie pamiętała, żeby je zamykała. Już chciała się podnieść, kiedy...
- No i jak ma się twoja mała szlama? Złapała przynętę?
- Żebyś wiedział jak ochoczo! Nie każdemu trafia się awans po paru mięsiącach pracy... Przejrzała wszystkie akta Berniego i to ja chyba wykończyło - głos pana Rockmana brzmiał o wiele mniej ojcowsko.
Hermiona zamarła. CO???!!...
- Żeby jej szlag nie trafił za szybko, Tyler...
- To byłoby przedwczesne, Peter. Nie bój się, gwarantuję ci, że dożyje do końca naszej małej zabawy.
- Poszła już?
O Boże....
Rozległ się nagły stukot, szuranie i Hermiona w panice ścisnęła różdżkę i rzuciła na siebie niewerbalnie zaklęcie kameleona. Uczucie stróżek lodowatej wody spływającej z głowy po całym jej ciele minęło akurat w momencie, gdy usłyszała zbliżające się kroki. Spojrzała na siebie i zobaczyła tylko szary dywan i drewnianą klepkę.
Ktoś, zapewne Rockman, wszedł do jej biura. Lampy gazowe paliły się łagodnym blaskiem. Hermiona dorzuciła jeszcze na siebie Silencio i powolutku skuliła się. Mężczyzna podszedł aż do okna i faktycznie, to był Rockman. Rozejrzał się wolno po całym biurze, popatrzył poprzez nią na biurko i jakby się zawahał przy odsuniętym krześle. Hermiona bała się na niego patrzeć, ale też bała się zamknąć oczy, więc tylko przymknęła je i spoglądała na niego spod rzęs. Na wszelki wypadek wstrzymała oddech, żeby zupełnie się nie ruszać.
Po chwili Rockman obrócił się i wrócił do swojego gabinetu.
- Wcale się nie dziwię. Wyglądała kiepsko, kiedy dwie godziny temu kończyliśmy.
Dwie godziny temu?!!
- Będzie trzeba opieprzyć sprzątaczki. Drzwi otwarte, lampy nie zgaszone... Będziemy płacić galeony!!
Zdecydowanie wolę skrzaty domowe. Te przynajmniej by się ukarały. Nie sądzę, żeby sprzątaczki to zrobiły.
Chwilę panowała cisza, coś zaszurało i znów przemówił ten drugi mężczyzna.
- Davy rozmawiał z Jimmem i podsunął mu pomysł pomocy Hogwardu w Projekcie PWZM. Uwierzysz, że sam wpadł na pomysł rozmowy ze Snapem?!
Rozległ się rubaszny śmiech.
- Co teraz?
- Musimy działać szybko. Jeśli Snape faktycznie był po stronie Czarnego Pana, to nam w tym pomoże.
- A co z półkrwi?
- Ta sama zasada. Choć najważniejsze jest pozbyć się szlam. Za parę lat muszą zniknąć z naszego świata zupełnie.
- Rozmawiałem już z Nigelem na temat zaklęć i eliksirów abortio i antykoncepcyjnych.
- To jest absolutny priorytet. Ale będziesz musiał jakoś wpłynąć na Dicsa...
- W ostateczności zostaje nam Imperius.
- Wpierw musimy się pozbyć paru szefów departamentów i wydziałów.
- Nie mamy nikogo w DPPC
- Smith się tym zajmie.
- Scott wpadnie do mnie jutro. Lepiej byłoby, żeby następną naradę zorganizował on. Może wyglądać podejrzanie, jak wszyscy będziemy widywać się tylko w Norris Manoir. A przecież nie możemy się spotykać w mugolskim świecie...
- Masz rację, mój drogi. Dobrze, późno już. Czas się zbierać. Ucałuj ode mnie naszą drogą Aylin. Ach, właśnie, co o niej myślisz?
- Jest głupia jak but z lewej nogi.
- Kazałem jej trochę grać.
- No to ma niezłe zdolności aktorskie..., ale chyba o to chodziło, prawda?
- Pamiętaj, Granger ma wytrzymać do końca! Nie ważne, w jakim stanie.
- Powiedziałem ci już, żebyś się nie martwił. Ja też już idę, tylko tu trochę uprzątnę. Poczekasz na mnie przy Fontannie?
Rozległo się cichutkie skrzypienie otwieranych, a następnie zamykanych drzwi. Potem stukoty przesuwanych rolek pergaminów, szelest szaty wlokącej się po parkiecie... zgasły lampy, drzwi otworzyły się po raz kolejny, zamknęły i zaległa cisza.
Hermiona siedziała w stanie bliskim histerii. Nie zrozumiała do końca podsłuchanej rozmowy, ale wyraźnie czuła, że było źle, bardzo źle!
Merlinie, pan Rockman?! To naprawdę był on?! O mój Boże... ! Jak to możliwe....! Przecież zawsze był taki dobry, taki opiekuńczy....! No jasne, że się o ciebie troszczył! Po to, żebyś przeżyła do końca tego czegoś...! A ten drugi? Kim był ten drugi? Peter... Peter... Ach, Peter Norris, bo mówili o Norris Manoir! Był też jakiś Stone i Smith... Boże, i mówili o Snapie! Coś od niego chcą... O co chodziło z tymi zaklęciami...? Co oni w ogóle chcą od szlam i półkrwi...? Co oni chcą od ciebie!!???!!!

Opanowało ją dzikie, szalone pragnienie ucieczki, ale zanim poderwała się, przeszył ją nagły strach i przykuł z powrotem do podłogi.
Nie ruszaj się! Jeszcze nie! A co, jeśli pan Rockman tylko udawał, że wyszedł?! Albo Norris?! Co, jeśli któryś z nich czeka obok, żeby sprawdzić czy naprawdę ciebie nie ma?! Nie ruszaj się, nie oddychaj, nie patrz!
Musiała czekać. Jeszcze trochę. Żeby być pewną, że tam obok nikt się na nią nie czai, że nikt nie wróci... inaczej nie dotrwa do końca...!
Czas wlókł się, odmierzany uderzeniami serca, które trzepotało się rozpaczliwie w jej piersi, niczym schwytany w potrzasku ptak. Zasłyszane słowa dzwoniły w jej umyśle, obijając się o siebie, wirując jak oszalałe coraz szybciej i gwałtowniej, ale przerażenie i szok zdusiły w niej krzyk.
Czekaj jeszcze trochę. Póki czekasz, nikt cię nie widzi i jesteś bezpieczna. Nikt cię nie zabije. Nie ruszaj się. Nie oddychaj. Nie myśl.
Mijały minuty i z wolna zaczęła widzieć podłogę w bladym świetle księżyca wpadającym przez okno. Zaczęła dostrzegać kształty mebli i ścianę. Z wolna serce zaczęło się uspokajać i mogła nabrać głębiej powietrza.
Nie miała pojęcia, ile tak siedziała. Dopiero po bardzo długim czasie odważyła się poruszyć. Na trzęsących się rękach delikatnie przeniosła się na czworaka i nadal mając na sobie zaklęcie kameleona i Silencio, wolno wysunęła głowę zza biurka wypatrując ukrytych nóg, rąbka peleryny czy wysłu****ąc cudzego oddechu. Nic. Nie ma nikogo. Dopiero po chwili odważyła się wstać. Na palcach, przy ścianie, ruszyła w kierunku drzwi i wtedy przypomniała sobie, że przecież ma ze sobą torbę.
Rozejrzała się dookoła i nagle zrozumiała, czemu Rockman zastygł nieruchomo przy jej biurku. Jej torba leżała na odsuniętym krześle...
O cholera jasna...

Kiedy wyskoczyła z kominka w swoim salonie, było tuż po pierwszej w nocy. Chwiejnie poszła do kuchni zrobić sobie herbaty, a potem ciężko osunęła się na kanapę. Krzywołap przyszedł natychmiast i położył się jej na kolanach. Zaczęła go odruchowo głaskać i kot się rozmruczał. To faktycznie niezła terapia...
Musiała przemyśleć całą sprawę.
Wychodząc z biura miała jakiś przebłysk zdrowego rozsądku, bo zostawiła torbę na krześle. Choć podejrzewała, że nie chodziło tu o zdrowy rozsądek, ale o palące pragnienie ucieczki, które po prostu eksplodowało w niej, gdy uwierzyła w końcu, że nikt na nią nie czekał.
No więc będzie udawać, że zapomniała zabrać torbę. Musi przyjść trochę później, żeby parę osób zwróciło na to uwagę. Wytłumaczy się długą naradą z Rockmanem. Ale jednocześnie nie wolno jej się spóźnić. Nie spóźniła się nigdy w życiu i jutro nic nie mogło różnić się od normalności.
Musi być zadowolona i radosna. Po paru ostatnich dniach może wygladąć na zmęczoną, ale nie przerażoną!!! Żadnych nerwowych reakcji. Nie było jej tam, nic nie słyszała, nadal uwielbia swojego szefa i jest najszczęśliwszą czarownicą na świecie. Jakby jej źle szło, może wyjaśnić to zerwaniem z Ronem.
To był plan na jutro. Plan na trochę dalszą przyszłość był trochę bardziej skomplikowany.
Potrzebuję kogoś do pomocy. Sama nie dam sobie rady... To może być jedna, góra dwie osoby. Ale kto...
Ron odpadał w przedbiegach. Nie wiedząc, co powiedział swoim rodzicom, nie wiedziała jak ułożą się jej stosunki z Wesleyami - więc z żalem skreśliła, przynajmniej wstępnie, pana Wesleya. Percy podobnie. Poza tym nigdy nie wiadomo jak zareaguje, ze swoim świrem na tle przełożonych.... Jej rodziców wogóle nie było co brać pod uwagę.
Harry... Może. Wiedziała, że może zawsze na niego liczyć, ale on zwracał na siebie zbytnią uwagę. Poza tym, co tu dużo mówić, nie miał za wiele doświadczenia. Ona zresztą też! Rok szukania horkruksów sporo ich nauczył, ale sama musiała przyznać, że mieli więcej szczęścia niż rozumu. Potrzebowała kogoś, kto miał doświadcznie. Cholera, przydałby się tu taki James Bond westchnęła z żalem i nagle zamarła.
W czasie procesu Snape'a nie raz porównywała jego rolę do słynnego agenta z jednego z jej ulubionych seriali. Był podwójnym agentem przez dwadzieścia lat i udało mu się oszukać samego Voldemorta... Miał doświadczenie, wiedzę, zdolności i na pewno instynkt! Znał pewnie część z tych ludzi, o których mówili Rockman i Norris! No i przecież coś od niego chcieli! Oni mogli mieć wątpliwości po czyjej stronie stał, ale ona nie miała żadnych! Snape! Potrzebuje do pomocy Snape'a!
I tu nagle uszło z niej powietrze, jak z przekłutego balonu. No właśnie, to był Snape. Profesor, który przez sześć lat gnębił ją i doprowadzał do łez i szewskiej pasji. Nie sądziła, żeby teraz nagle stał się milutki i grzeczny jak baranek, zaofiarował swoją pomoc i znów ryzykował życiem...
Parę chwil biła się z myślami, rozdarta między przekonaniem, że Snape był najlepszą osobą, która mogłaby jej pomóc i strachem przed proszeniem go o cokolwiek. W końcu zdecydowała. Spróbuje mimo wszystko, w najgorszym razie Snape jej odmówi i tyle. Przecież jej nie ugryzie. Zrobi to jak najszybciej. W tą sobotę. Po jego odmowie pójdzie do Harry'ego.
Zostało jej jeszcze najgorsze - przypomnieć sobie całą podsłuchaną rozmowę i próbować zrozumieć o co chodzi. To jednak odłożyła na bok. Musiała trochę odpocząć, inaczej jutrzejszy dzień będzie koszmarem.
Położyła się do łóżka, skuliła owijając kołdrą i przez długie godziny nie mogła zasnąć. Przez głowę przemykały mniej lub bardziej przekonujące argumenty dla Snaper17;a i mieszały się ze strzępkami rozmowy Rockmana i Norrisa i wizjami jej śmierci podsuwanymi przez rozgorączkowaną wyobraźnię.
W końcu wymęczony organizm poddał się i zapadła w bardzo niespokojny, nerwowy sen.

Miała wrażenie, że dopiero co zamknęła oczy, kiedy włączyło się radio w jej mugolskim budziku. Wchodząc do biura dosłownie wpadła na Rockmana, co bardzo odpowiadało jej planom. Obdarzyła go wdzięcznym uśmiechem. Chcesz gry aktorskiej... to będziesz ją miał!
W południe wybrała się na Pokątną. Nie było w tym nic dziwnego, pełno ludzi szło tam na lunch, szczególnie, że pogoda zrobiła się przepiękna. Ale zamiast jeść, Hermiona poszła na Czarodziejską Pocztę Główną.
Nigdy jeszcze tu nie przychodziła, więc wchodząc do wielkiego pomieszczenia rozejrzała się z zainteresowaniem.
Na wprost wejścia, wzdłuż całej ściany ciągnął się szeroki kontuar z okienkami, do których stało w kolejce parę czarodziejów i czarownic. Podchodząc bliżej, zorientowała się, że tak naprawdę ścianę stanowiły mniejsze i większe klatki, w których siedziały przeróżne sowy. W pierwszej po lewej, największej, siedziało sporo zwykłych Płomykówek. Obok były dwie mniejsze, jedna na dole, druga na górze - w jednej było dużo niebieskich, zielonych i białych, w drugiej zobaczyła czerwone. Koło klatki stała kratka z napisem 'Eliksir przyspieszenia - dwie krople na funta', w której tkwiło kilka fiolek.
Trzepot skrzydeł, furkoty i skrzeczenie ptaków mieszało się z rozmowami ludzi i zwykłym dla takich miejsc zamieszaniem.
Wzdłuż okien stało kilka stolików z krzesłami dla interesantów o rachitycznych nóżkach. Szyld nad pierwszym głosił: Reducto - pomoc przy zmniejszaniu przesyłek. Siedział przy nim znudzony czarodziej w ciemnoniebieskiej szacie w nieforemne białe placki. Nie przymierzając, wyglądał podobnie jak podłoga w Ministerstwie parę dni temu.

Na ścianie naprzeciwko było pełno reklam napisanych magicznym atramentem w różnych kolorach:
- Dwustronna sowa - zawsze gotowa!*
Już od 10 syklów. (za pierwszą godzinę oczekiwania, każda następna - 15 syklów)
* Możliwe tylko do 48 godzin


- Boisz się, że twoja sowa zostanie napadnięta? Ubezpiecz ją! Cennik na życzenie.

- Sowy do Europy: Francja, Belgia, Holandia.
(Od 1000 mil obowiązkowa sowa zamienna. Sprawdź listę Sowiarni Przestanowych! Ceny do sprawdzenia na Czarodziejskiej Poczcie Głównej w Londynie i w naszych placówkach w Liverpoole, Dublinie, Glasgow i Hogsmeade.

- Czarna sowa NIE przynosi pecha! - ptak na zdjęciu wyglądał trochę przerażająco, łypiąc wielkimi bursztynowymi oczami i co jakiś czas rozpinając skrzydła do lotu.

- Chcesz mieć pewność, że twoja sowa dotarła do celu? Skorzystaj z naszej najnowszej usługi - sowy powrotnej! Po dostarczeniu przesyłki wróci do ciebie z potwierdzeniem dostawy. Oplata PO otrzymaniu potwierdzenia!

Hermionę zainteresowała zwłaszcza sowa dwustronna. Przez cały ranek męczyła się nad tym, jak Snape ma przesłać wiadomość JEJ. To było niewątpliwie rozwiązanie problemu!
Kończąc obsługiwać kogoś przed nią, starsza czarownica obróciła się w stronę klatek.
- Jedna niebieska zwykła do Brighton! - zawołała, a kiedy żadna z sów nie zareagowała, dorzuciła. - Jedna niebieska mówię! Jak się nie ruszycie, to nie dam wam myszy!
Jedna z sów wyfrunęła jej na rękę, wzięła w dziób kopertę i odfrunęła przez wielkie okno w dachu. Czarownica obróciła się na powrót do interesantów.
- Och, dzień dobry, panno Granger - uśmiechnęła się promiennie.
- Dzień dobry - odparła Hermiona. I to by było na tyle, jeśli chodzi o anonimowość...
- Chciałabym wysłać sowę do Hogwartu. Dwustronną, jak najszybciej.
- Odpowiedź ma być dostarczona do pani osobiście?
- Tak. A można sprecyzować miejsce dostarczenia odpowiedzi?
- Oczywiście. To jest wliczone w cenę.
- Wspaniale - Hermiona sięgnęła do torby i wyjęła grubą portmonetkę, w której trzymała mugolskie i czarodziejskie pieniądze.
- Chce pani nasz formularz? - spytała czarownica nie widząc żadnego listu. - Mały, duży?
- Mały poproszę.
Hermiona stuknęła różdżką i na niewielkim kawałku pergaminu natychmiast pojawiły się słowa wiadomości, którą chciała wysłać do Snape'a. Zdecydowała się schować swoją dumę do kieszeni i napisać do niego bardzo grzeczny list, żeby nie posłał jej w cztery diabły jeszcze PRZED spotkaniem.


Panie Dyrektorze Snape,

Chciałabym bardzo prosić o krótkie, prywatne spotkanie w ważnej sprawie. Jeśli możliwe, w najbliższą sobotę.
Prosiłabym o zachowanie dyskrecji.
Bardzo gorąco dziękuję,
Z wyrazami szacunku,
Hermiona Granger

P.S. Sowa jest powrotna, będzie czekała na Pańską odpowiedź. Jeszcze raz Panu dziękuję.

- Jedna czerwona osobista dwustonna! Bardzo pilna do Hogwartu! - Czarownica wyciągnęła rękę i natychmiast wylądowała na niej piękna, czerwona sowa. Podając jej fiolkę z eliksirem, poinstruowała ją. - Cztery krople. Gdzie dostarczyć odpowiedź? - nawet nie spojrzała na Hermionę.
- 98, Chalton Street, mieszkanie numer 15...
- Ma być naprawdę szybko, pannie Granger się spieszy! - wyrzuciła rękę do góry i sowa wystrzeliła natychmiast do okna w dachu..
Szlag...! Jasne, weź i ogłoś to w Proroku!
- Galeon, dwanaście syklów i osiem knutów. Dopłaci pani bezpośrednio sowie po dostarczeniu odpowiedzi.
- Dziękuję bardzo....



Sobota, 18.04

Prosto po śniadaniu Snape wrócił do gabinetu dyrektora. Powiadomił już Filcha, że koło dziesiątej powinna pojawić się Granger, tak więc teraz mógł spokojnie zająć się swoją pracą. Ale zamiast tego zaczął się zastanawiać, po co Hermiona Granger prosiła go o spotkanie.
Chciała, żeby odpłacił się jej za uratowanie życia? Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby nie jej pomysł podania mu łez feniksa, już by nie żył. To zaleczyło rany zadane mu przez Nagini. Potem mogli już zająć się nim Uzdrowiciele w Św. Mungu. Za uratowanie życia i dobrego imienia - dodał, bo pamiętał dobrze, że była jednym ze świadków obrony na jego procesie. A może chodzi jej o naukę? Ale nie, niemożliwe, żeby chciała wrócić do szkoły. Mogłaby chcieć skończyć szkołę w poprzednim roku, ale teraz? Przecież miała już pracę, dopiero co dostała awans, nie odsunęłaby tego na bok po to, żeby zdać OWUTEMY..
Przeszedł do swoich komnat i podszedł do okna, żeby popatrzeć na błonia. Słońce, z rzadka tylko przesłonięte małymi chmurkami, oświetlało ciepło trawę, drzewa i gromadę uczniów, którzy wylegli na dwór. Nawet przez zamknięte okno słychać było ich wesołe okrzyki. Dalej w tle widać było Zakazany Las. Jakaś spóźniona sowa przeleciała niezbyt daleko od okna i zniknęła za rogiem zamku, lecąc pewnie do sowiarni.
Snape zmusił się do powrotu do gabinetu i usiadł za biurkiem.
- Nie chcesz mi powiedzieć, że będziesz pracował, Severusie - usłyszał głos Dumbledora.
Spojrzał na jego portret i wzruszył ramionami.
- Czyżbyś ty nie pracował w soboty? Zawsze miałem wrażenie, że byłeś ustawicznie zajęty.
- Wiem, ale ja miałem na głowie jeszcze ciebie, Toma Riddla, Harry'ego i cały Zakon - poprzedni dyrektor poprawił sobie szaty. - Ty masz tylko szkołę.
Snape prawie zgrzytnął ze złości zębami.
- Zrobiłeś swoje, więc teraz daj mi spokój. Może inni czarodzieje, na innych portretach w zamku, będą mieli większą ochotę do słuchania twoich komentarzy.
- Widzę, że jesteś w bardzo dobrym humorze. Czyżby to bliska wizyta panny Granger tak na ciebie wpłynęła?
Skąd ten przeklęty starzec o tym wie?
- Byłbym ci niezmiernie zobowiązany, gdybyś się nie wtrącał w naszą rozmowę. - Snape nie dostrzegł żadnego znaku potwierdzenia, więc dodał. - Nalegam!
- Obiecuje, Severusie. Będę udawał, że śpię!
Snape kiwną głową myślśc równocześnie Lepiej, żebyś naprawdę spał!

Tuż przed dziesiątą usłyszał pukanie do drzwi. Zawołał głośno 'Proszę' i drzwi otwarły się i ukazał się w nich Filch. Pod nogami kręciła się Pani Norris.
- Panie dyrektorze, przyszła panna Granger...
- Niech wejdzie.
Filch cofnął się o krok i przepuścił przed sobą młodą kobietę, która weszła do środka mówiąc cicho, nie wiadomo czy do Snape'a czy do Filcha, 'Dziękuję bardzo'.
Snape spojrzał na nią i aż odłożył pióro. Nie śledził specjalnie w Proroku wiadomości o Złotej Trójcy, ale wiedział, że życie układało się jej jak po maśle. Po zakończeniu wojny została okrzyknięta Bohaterką Wojenną i odznaczona Orderem Merlina Pierwszej Klasy. Tak jak on zresztą, tylko, że on miał prawie dwadzieścia lat więcej. Odnalazła swoich rodziców. Była wreszcie z Wesleyem, czego spodziewał się już od początku ich piątego roku. Pracowała w Ministerstwie i widać szło jej doskonale, bo dopiero co dostała awans. W jej wieku zostać szefową prestiżowego projektu... co tam, nikt jeszcze nie osiągnął tak wiele w tak młodym wieku! Powinna wyglądać kwitnąco, jak ktoś kto ma świat u stóp. A tymczasem wyglądała, jakby ten świat zawalił się jej na głowę. Cienie pod oczami, blada, napięta twarz, zaciśnięte usta i sprawiająca wrażenie, że ledwo trzyma się na nogach. Wyglądało na to, że musiała to być jakaś naprawdę ważna sprawa...
Hermiona podeszła wolno do biurka patrząc na Snape'a. Jej wrażenie było zgoła odmienne. Snape wyglądał o wiele lepiej, niż kiedy widziała go ostatnim razem. Nie był tak strasznie blady, choć daleko było do powiedzenia, że był opalony. Wydawał się być wypoczęty i rozluźniony. Długie, ciut za ramiona włosy nie wisiały mu tłustymi strąkami, ale wyglądały zupełnie normalnie. Wyraźnie było widać, że życie zmieniło się na lepsze.
Oboje przyglądali się sobie przez parę chwil, jak dwoje ludzi, którzy kiedyś się znali i stracili z oczu na jakiś czas. Dłużej niż zwykle patrzy się na siebie nawzajem, ale nie trąciło to jeszcze impertynencją.
- Dzień dobry, panie profesorze... - Hermiona zatrzymała się przed biurkiem Snape'a i podała mu rękę. - Panie dyrektorze - poprawiła się.
Wstał i odpowiedział na powitanie lekkim uściskiem dłoni.
- Witam, panno Granger. Proszę usiąść - wskazał jej wygodne krzesło. - Czemu mam zawdzięczać pani wizytę?
- Po pierwsze bardzo dziękuję, że zechciał mnie pan przyjąć - usiadła na samym brzegu, składając ręce na podołku i splatając nerwowo palce. Rozglądając się zawadziła wzrokiem o portret Dumbledora, który dotrzymywał obietnicy i spał w najlepsze. - Po drugie gratuluję nominacji... to znaczy... - westchnęła zakłopotana - tej z zeszłego roku... I Orderu Merlina.
Skinął głową opierając się o fotel i zakładając ręce. Chyba nie będzie się tak jąkać cały czas...
- Dziękuję. I nawzajem.
Pokiwała głową i zawahała się, jakby nie wiedziała co powiedzieć. Zza biurka widział, że musiała sobie wyginać palce.
- Z tego, co pisał Prorok, wynika, że otrzymała pani ostatnio nowe stanowisko - Snape postanowił jej pomóc. Przede wszystkim dlatego, że nie chciał spędzić z nią w gabinecie całej reszty swojego życia czekając, aż wyduka, co ma do wydukania. - To... bardzo obiecujące.
Hermiona podniosła głowę, przygryzła dolną wargę, spojrzała mu w oczy nerwowo i westchnęła jeszcze raz.
- No właśnie nie... to jest zupełnie inaczej. Mam... mam z tym pewien problem...
Chyba się przesłyszał! Nie przyszła chyba tu opowiadać mu o problemach swojego życia?!
- Panno Granger, umówmy się, że nie mam do pani dyspozycji całego dnia - powiedział trochę zjadliwie. - Jeśli chce pani o czymś porozmawiać, to proszę bardzo. W przeciwnym razie...
Przynajmniej pod tym względem nie zmienił się za bardzo, cholerny nietoperz... przemknęło jej przez myśl, ale zdawała sobie sprawę, że ma rację. Nie przyszła tu wzdychać i podziwiać ścian.
- Nie bardzo wiem jak zacząć... Może po prostu opowiem panu, co się stało...
Masz pięć minut, kobieto. Snape skinął głową z ni to aprobata, ni dezaprobatą. Hermiona zaczęła mu opowiadać. Po dziesięciu zorientował się, że siedzi pochylony w jej stronę i słucha uważnie.
- ... nie wiem, kto dokładnie w to wszystko jest zamieszany, prócz tych, o których słyszałam. Mogę się tylko domyślać, że jest ich więcej - zakończyła patrząc na niego i szukając jakiejś reakcji.
To co mówiła potwierdziło jego mgliste przypuszczenia, że Douglas przyszedł po coś innego, niż tylko prosić go o pomoc w ich Projekcie PWZM. Już w czasie jego wizyty miał wrażenie, że coś tu nie pasuje, ale dopiero teraz zobaczył ogrom tego wszystkiego. I coś mu mówiło, że to zaledwie czubek góry lodowej.
Ale nie zamierzał się w to wplątywać. Mógł co najwyżej dać jej parę rad.
- Ładnie tobą zagrali. Nie wydawało ci się dziwne, że ten... Bernie zrobił tyle błędów?
- Absolutnie nie! Bernie... pracuje trochę na odwal się. Już parę razy wyłapałam jego błędy w różnych raportach, więc je poprawiałam przed daniem ostatecznej wersji Rockmanowi. Ale nie chciałam mu nic mówić bo... on pracuje tam już od dawna i nie chciałam, żeby myślał, że uważam się za ... mądrzejszą niż on...
Za Pannę Wiem-To-Wszystko... dorzucił w myślach Snape.
- Jesteś pewna, że nikt cię nie widział tamtej nocy?
- Nawet nie drgnęłam. Nie mogli mnie ani zobaczyć ani usłyszeć...
- Nie mówię tylko o tej podsłuchanej rozmowie. Kiedy wychodziłaś później z Ministerstwa...
Hermiona próbowała sobie przypomnieć ten wieczór.
- Nie zdjęłam z siebie kameleona. Nikogo nie było już na moim piętrze.. ani w windzie... a potem w Atrium... było pusto... i poszłam do pierwszego kominka. Mam połączenie Fiuu z domem - dodała.
- Uważaj, mogą sprawdzić kto, skąd i dokąd się przemieszcza. Nie wiem, jak długo wstecz. Ale póki o nic cię nie podejrzewają, nie powinni grzebać w rejestrach...
Zbladła jak kreda.
O cholera, o cholera jasna... Ta cholerna torba...
- Mogą ... w REJESTRACH? Merlinie, nie sądziłam, że mają jakieś REJESTRY...
- Dam ci radę. Od tej chwili musisz stać się równie paranoiczna jak był Moody.
Snape zauważył jej bladość, ale zignorował to.
- Dziwne godziny pracy... aż tyle masz do zrobienia?
- Och tak... Narada naradę pogania. Na każdej dostaję coś nowego. Kiedy kończy się ostatnia, mam tyle czasu, żeby pójść do łazienki zanim nie muszę iść zaprezentować co UDAŁO mi się zrobić z tego co mi dali na pierwszej.
- Może on to robi specjalnie... żeby cię zająć.
- Żebym nie miała czasu zająć się niczym innym?
- Dokładnie... Swoją drogą, co na to pan Wesley?
Z tego co wiedział, Wesley załapał się z Potterem na Program Szkolenia Aurorów, mógłby dowiedzieć się więcej o Rejestrach, którymi zajmował się personel Wydziału Bezpieczeństwa i jakoś jej pomóc. Jej reakcja zaskoczyła go. Coś błysnęło w jej oczach, nagle spięła się i nabrała gwałtownie powietrza.
- Nie przyszłam tu rozmawiać o panu Wesleyu!
- Granger, jeśli nie zaczniesz się zachowywać, to będziesz mogła zamknąć drzwi z drugiej strony - warknął na nią natychmiast.
- Przepraszam... po prostu nie... - pokręciła głową, plącząc się. I dokończyła mokrym? głosem. - Nie ma sensu o tym rozmawiać. Już nie - dorzuciła cichym szeptem, ale Snape miał wyjątkowy słuch, więc nie uszło to jego uwagi.
Uznał, że dowiedział się wystarczająco dużo. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmówki o jej prywatnym życiu. Czas było dać jej do zrozumienia, że rozmowa się kończy. Poza tym wiedział, że stary drań na portrecie tylko udaje, że śpi i będzie musiał wysłuchać potem jego długiej przemowy na ten temat.
- No cóż... to bardzo ciekawe... Ale nie bardzo rozumiem czemu przyszłaś z tym do mnie.
- Po pierwsze, oni też przyjdą do pana. Chcieliby, żeby pan do nich dołączył, ale... nie są pewni po której jest pan stronie - jej głos zadrżał lekko przy ostatnich słowach, ale nie spuściła wzroku. - Rockman mówił, że to będzie niby rozmowa o współpracy Hogwartu przy PPWZM...
- Dokładnie wczoraj przyjąłem Jimma Douglasa w tej sprawie. Powiedziałem, że nie zamierzam w żaden sposób się angażować.
- Po drugie... myślałam... sądziłam, że będzie to pana interesowało, bo....
Snape uniósł jedną brew.
- Bo... co?
- Przecież oni mówią o supremacji czarodziejów czystej krwi! A pan spędził pół życia walcząc właśnie z takimi nonsensami...! - powiedziała gwałtownie Hermiona i zamarła, czekając na jego reakcję.
- Dobrze powiedziane, panno Granger. Spędziłem pół życia i wystarczy.
Dziewczyna miała wrażenie, że ktoś uwiesił jej kolejny kamień u szyi. Ale nie chciała się poddać, nie bez walki.
- Przecież to niewiele różni się od idei Śmierciożerców! Od Vold... Sam pan wie kogo! Nie może pan tak po prostu...
- Dość! Powiem ci czego TY nie możesz. Nie możesz przychodzić tu i mówić mi, co powinienem, a czego nie powinienem robić. Nie możesz oczekiwać, że z powodu zwariowanych pomysłów jakiegoś zwariowanego czarodzieja zaangażuję się w jakąś zwariowaną akcję ratunkową, którą z pewnością już wymyśliłaś. Dotarło to do ciebie, czy mam powtórzyć?
Hermiona poczuła się tak, jakby ktoś ją uderzył w twarz. Co prawda przygotowywała się na ewentualność, że Snape nie będzie zainteresowany tematem, ale właśnie dotarło do niej, że jednak bardzo na niego liczyła. I właśnie widziała, jak jej nadzieja umarła.
- Przepraszam - wyszeptała i przygryzła dolną wargę. - Prze... praszam bardzo... W takim razie chciałam... tylko poprosić pana... o pomoc.
Snape nie drgnął, czekał, aż wykrztusi o co jej chodzi.
- Nie ma pan przez przypadek... eliksiru wielosokowego?
- Po co ci eliksir?
Na nowo odważyła się spojrzeć mu w oczy. Była zupełnie wytrącona z równowagi, ale gdzieś tam kryło się zdecydowanie. Musiała już sobie obmyśleć jakiś plan i teraz po prostu starała się go zrealizować. Cholerna, gryfońska odwaga...
- Chcę przeszukać gabinet Rockmana, może znajdę coś więcej...
- Możesz znów rzucić zaklęcie kameleona, możesz pożyczyć niewidkę od Pottera... Po co ci eliksir? - powtórzył.
- Bo ostatnio w Ministerstwie ludzie ciągle zostają później w pracy... i gdyby tak ktoś zobaczył lewitujące pergaminy, to by go to zastanowiło. Albo otwierające się same drzwi. Więc myślałam, żeby przebrać się za sprzątaczkę... Ciągle jakieś widuję, jak ścierają kurze, opróżniają śmietniki... nikogo to nie dziwi. Poza tym wszyscy wszędzie mnie poznają, nawet sowy do pana nie mogłam wysłać bez komentarzy na Czarodziejskiej Poczcie Głównej.
Cóż, wyjaśnienie ujdzie w tłoku...
- Więc zamierzasz się w to wplątać?
Hermiona wzruszyła ramionami i poprawiła na krześle.
- Można powiedzieć, że nawet jakbym nie chciała, to nie mam innego wyjścia... Z tego co mówili, to jak im się uda, to mnie zabiją.
Snape ukrył grymas. Wiedział jak to jest żyć z wyrokiem śmierci.
- Czemu sobie sama nie uwarzysz? Przecież potrafisz...
Hermiona wytrzymała jego spojrzenie wiedząc, że oboje myślą w tej chwili o tym samym - o nieszczęsnej skórce boomslanga.
- Potrafię, ale na to nie mam czasu...
Snape przesunął długim, wąskim palcem po wargach zastanawiając się chwilę. Jeśli da jej eliksir, tym samym dla tamtych stanie się uczestnikiem tego całego jej planu, jakikolwiek by nie był. Jednocześnie cały czas brzmiały mu w uszach jej słowa 'jak im się uda, to mnie zabiją'. Nie mógł tak po prostu jej odprawić. W końcu kiwnął głową.
- Wielosokowy mam, mogę ci trochę dać. Ale musisz być bardzo ostrożna...
- Wiem, panie profesorze - powiedziała z lekkim ożywieniem. - Już o tym myślałam. Pewnie zwracają uwagę na to co robię, więc już wymyśliłam sobie powód mojej wizyty w Hogwarcie. Żeby nie mogli się do pana przyczepić. Powiem, że chciałabym zdać w przyszłym roku OWUTEMY, ale nie uczęszczając do szkoły, tylko po prostu idąc na egzaminy. I przyszłam dziś przedyskutować warunki...
- Dobry pomysł - przyznał Snape z cieniem uznania w głosie.
Ona wcale nie jest taka głupia. W zasadzie to nigdy nie była GŁUPIA, nie jeśli chodzi o poziom inteligencji. Jej głupota polegała na tym, że zadawała się z Potterem i Wesleyem.
Hermiona aż rozchyliła usta ze zdziwienia. Czego jak czego, ale pochwały po Snapie się nie spodziewała.
- Przejdziemy do lochów i dam ci fiolkę z eliksirem. Przy okazji przydałoby się, gdybyś zobaczyła się z profesor McGonagall. Dla twoich... przyjaciół byłoby podejrzane, gdybyś nie poszła zobaczyć Opiekunki swojego domu i przedyskutować z nią twojego pomysłu.
- Ale tak naprawdę... to znaczy chce pan, żebym powiedziała profesor McGongall o OWUTEMACH?!
- Chyba jednak przeceniłem twoją inteligencję - sapnął Snape wstając zza biurka - Czy ja mówię, że masz z nią rozmawiać o OWUTEMACH? Masz się z nią zobaczyć. Nic nie mów po co tu przyszłaś, sam się tym zajmę. Czy to już wszystko o czym chciałaś porozmawiać?
Hermiona uznała to za zaproszenie do opuszczenia gabinetu. Podnosząc się ze swojego krzesła rzuciła jeszcze okiem na śpiącego Dumbledora i potrząsnęła głową. W sumie nie było aż tak źle...
Snape pokazał jej gestem, że ma wyjść pierwsza, po czym machnął różdżką bez słowa i wyrósł przed nim jego patronus - piękna, błyszcząca łania, która zachwyciła dziewczynę.
- Minerwo, bądź w twoim gabinecie, panna Granger chce się z tobą przywitać - powiedział wyraźnie i wykonał różdżką krótki gest. Łania natychmiast pogalopowała długim korytarzem i po chwili znikła za rogiem.
- Ona jest przepiękna... - wyrwało się Hermionie.
Ale nie dostała żadnej odpowiedzi. Jej profesor obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku lochów idąc tak szybko, że ledwo za nim nadążała. Jego długa szata powiewała gwałtownie, ale w tej chwili nie miała ochoty nazwać go 'nietoperzem'. W końcu da jej przecież eliksir...
Po drodze nie spotkali żadnego ucznia. Hermiona pół szła, pół biegła i wzruszenie aż ściskało jej gardło. To było niesamowite, wrócić tu choćby na chwilę. Do tego miejsca, które kiedyś traktowała jak dom. Bo to był jej dom, przez sześć długich lat. Nagle złe wspomnienia znikły i pamiętała tylko te cudowne chwile, które spędziła tu że swoimi przyjaciółmi... z Harrym i Ronem...
Na wspomnienie o Ronie wzruszenie gwałtownie jej przeszło. Może i dobrze, bo właśnie weszli do lochów i Snape pokazał jej, żeby została w miejscu, podszedł szybko do jakiejś szafki i nagle dwie buteleczki poleciały mu prosto w ręce. Sięgając po nie pomyślała, że głupio wyglądałaby z rozanieloną miną.
- Dziękuję bardzo, panie profes... panie dyrektorze.
- Jakoś nie miałem okazji być twoim dyrektorem, więc nie musisz się poprawiać. Profesor wystarczy. Ta większa to wielosokowy, ta mniejsza to eliksir na uspokojenie. Przyda ci się... Jeszcze chwila, a będziesz przypominać inferiusa - skrzywił się. Nie chodziło mu o jej zdrowie czy urodę, ale przede wszystkim o to, że wyglądem mogła wzbudzić podejrzenia. Ktoś, kto robił taką oszałmiającą karierę powinien wyglądać zdecydowanie lepiej. - Chcę przestrzec cię jeszcze raz. Znam mniej więcej środowisko Rockmana czy Norrisa. Musisz być bardzo ostrożna. Jeśli się czegoś dowiesz... daj mi znać. A teraz możesz iść do profesor McGonagall.
- Jeszcze raz bardzo panu dziękuję. Obiecuję, będę bardzo ostrożna. Nie chcę pana narażać. Ale tak jak mówiłam, wiem, że czy tak, czy inaczej będą chcieli mnie zabić...
- Jeśli panią złapią, panno Granger, W KOŃCU będzie pani błagała, żeby panią zabili... I nie myślę tylko o Crucio. Życzę miłego dnia - powiedział ponuro Snape.
Wyciągnął do niej rękę na pożegnanie i zauważył jak trzęsie się jej dłoń. Uścisnął ją i odszedł.

CDN...

Edytowane przez Anni dnia 29-05-2018 20:34