Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: HGSS Dwa Słowa

Dodane przez Anni dnia 29-05-2018 20:37
#6

Rozdział I - 6

Sobota, 02.05

Hermiona miała nadzieję podpatrzeć, jak pracownicy Jinks & Hayde będą zakładać zabezpieczenia. Niestety, dwóch bardzo postawnych czarodziejów nie pozwoliło jej na to. Żaden z nich nie wyjaśniał czemu, więc mogła się tylko domyśleć, że nie chcieli zdradzać tajemnic firmy.
Słonka, mogłabym was nauczyć tych waszych zaklęć i jeszcze paru innych - pomyślała wychodząc jednak posłusznie z domu. Miała wrócić za godzinę po instrukcje, więc poszła na zakupy.
Kiedy wróciła, mężczyźni już zbierali swoje rzeczy - jakieś księgi, buteleczki z eliksirami i całą torbę różnych wstęg.
- Właśnie skończyliśmy - powiedział młodszy z nich. - Jacky, chodź i wyjaśnij pani na czym to wszystko polega...
Jacky był trochę starszy, ale wyglądał na dość zainteresowanego dziewczyną. Natychmiast zaczął jej wyjaśniać w detalach, jak wyglądała od teraz ochrona jej mieszkania.
- Tu jest aktualne hasło do aportacji i drugie, do Sieciu Fiuu. Z tyłu ma pani zaklęcia, które należy użyć do zmiany, bo naturalnie te hasła są tylko tymczasowe. I doskonale je znam - mrugnął do niej okiem i uśmiechnął się uwodzicielsko. - Przyznam się, że nie protestowałbym, gdyby ich pani nie zmieniła...
- No cóż, mam nadzieję, że nie będzie pan protestował jak je zmienię - odparła na to z kpiącym uśmieszkiem.
Jacky musiał potraktować to jako wyzwanie, a nie spławienie go, bo nie dał za wygraną.
- Będę protestował, tylko proszę o tym nie mówić mojemu szefowi... Wracając do zabezpieczeń. Może pani zmieniać hasła co miesiąc za darmo. Jeśli potrzebuje pani zrobić to częściej, proszę użyć tego samego zaklęcia. Dostaniemy automatycznie raport i ktoś u nas nie omieszka policzyć pani za dodatkową zmianę...
Po czym zerknął na kolegę, który stał w kuchni i zniżył głos.
- Jeśli potrzeba, to bardzo chętnie znajdę inne zaklęcie, które może pani użyć. Nikt się nie zorientuje... wystarczy tylko do mnie napisać.
- Bardzo panu dziękuję, ale nie sądzę, żebym musiała zmieniać hasła aż tak często - kpiący uśmieszek nie zadziałał, więc tym razem powiedziała to suchym, rzeczowym tonem.
- Jakby pani zmieniła zdanie... proszę się nie wahać. I nie mówię tylko o hasłach.
Hermiona spojrzała na niego z lekką dezaprobatą.
- Jacky, to bardzo miłe z pana strony, ale ani dodatkowe hasła ani nic innego nie wchodzi w grę. Mam coś podpisać?
Jacky, z pokonaną miną podał jej przeraźliwie długi, chyba na pięć stóp, kawał pergaminu. Rzuciła pobieżnie okiem, wzięła od niego pióro i podpisała na dole.
Panowie podziękowali jej i wyszli. Hermiona natychmiast zmieniła zaklęcia, po czym stuknęła w oczko pierścionka i szepnęła Ostendus.
Patrząc jak pojawia się przed nią magiczny pergamin zastanowiła się co chce napisać. Wczorajszego wieczora pod koniec Rytuału Snape był bardzo... snape'owaty. Jadowite komentarze, suche pożegnanie... Wiedziała, że nie może sobie pozwolić na zbyt wiele, ale też nie zamierzała się poddać, jeśli chodzi o 'oswajania go'.
- Witam, panie profesorze. Jinks & Hayde założyli dziś zabezpieczenia. Na wszelki wypadek podaję hasła. Do aportacji: Liczba przeznaczenia, do Sieci Fiuu: Druga Teoria.
Stuknęła w pergamin mówiąc Scribere i wszystko co pomyślała pojawiło się natychmiast na papierze.
Chwilę myślała, co jeszcze może dopisać, już bardziej prywatnego.
- Jeśli w pracy coś usłyszę, natychmiast dam panu znać. Mam nadzieję, że w u pana wszystko w porządku. Miłego weekendu, Hermiona Granger
Kolejne słowa pojawiły się na pergaminie, ale nie było żadnej odpowiedzi. Mogła się domyśleć, że Snape nie był w tej chwili sam i nie mógł jej odpowiedzieć. Istniała też inna opcja - może nie chciał jej odpowiedzieć.
Po chwili czekania wymruczała kolejne zaklęcia i pergamin zniknął w jej pierścionku.
Dopiero po południu poczuła lekkie ciepło na palcu. Odpowiedź była krótka i zwięzła.
- Dziękuję. Nawzajem.
Pokiwała głową. Będzie trzeba poszukać młotek i dłuto do rzeźbienia w kamieniu...


Wtorek, 5/05

Do wtorku nic się nie działo. Aylin udało się wreszcie zapomnieć o bardzo ważnej naradzie i Rockman dostał szewskiej pasji. Hermiona, słuchając jego tyrrady, czuła się jak w siódmym niebie. W końcu poszedł do siebie, trzaskając drzwiami.
Na gacie Merlina, czegoś takiego jeszcze nie widziałam... Sam się o to prosiłeś. Mówisz - masz.
Koło dziesiątej wpadł do niej Arthur Wesley. Drgnęła, kiedy wszedł do niej do biura, niepewna po co przyszedł i jak się będzie zachowywać. Ale obawy okazały się bezpodstawne.
- Dzień dobry, Hermiono! - Arthur podszedł do niej z szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry, panie Wesley...
Wstała i wyciągnęła do niego rękę, ale zignorował ją zupełnie, obszedł biurko i uścisnął mocno. Westchnęła z ulgi.
- Jak się masz, moja droga? Wyglądasz... troszkę mizernie... - odsunął się i spojrzał na nią z ojcowska.
- Dobrze. Troszkę zmęczona, ale to minie. Mam troszkę... więcej pracy - zaśmiała się nerwowo.
- Widzę, widzę... A w domu jak? - Arthur ściszył troszkę głos. - Słyszałem coś o jakimś włamaniu...
Świetnie! Bardzo dobrze! Znakomita okazja do przekazania im wiadomości!
- Och, nic takiego się nie stało. Ktoś wszedł przez kominek, ale w zasadzie nic nie zginęło. Tylko jeden mugolski obraz. No i była kupa sprzątania... Ale już się z tym uporałam. Rodzice poradzili mi jakąś mugolską firmę ochroniarką, ale te ich systemy alarmowe nie działają na magię... więc wynajęłam firmę Jinks & Hayde. Założyli pełno zabezpieczeń i teraz nikt już do mnie nie wejdzie...
- To bardzo dobrze. Musisz mi o tym opowiedzieć. O tych... systemach armowych. Co powiesz na wspólny lunch?
- Z przyjemnością! Tylko... - urwała nagle, niepewna gdzie pójdą jeść. Nie miała żadnej ochoty pojawić się w Norze.
- Chodźmy zjeść jakieś mugolskie jedzenie! Dawno już niczego takiego nie jadłem...
Widząc Aylin nadstawiającą ucha uśmiechnęła się radośnie.
- Świetnie! O której mam po pana przyjść?
- Spotkajmy się w Atrium o w pół do pierwszej.
Skinęła głową i Arthur wyszedł machając jej ręką na pożegnanie.
Jak widać, Radio-Kibel działa znakomicie... Hermiona uśmiechnęła się radośnie w duszy, używając swojego ulubionego określenia na plotki towarzyskie. Mam nadzieję, że dziś po południu wszyscy już będą wiedzieli o Jinksie & Hayde!
O w pół do pierwszej wyszła z windy i niemal wpadła na Arthura. Uśmiechnął się na jej widok i oboje ruszyli w kierunku toalet, którymi mogli wyjść do mugolskiego Londynu.
Kiedy podeszli do wejścia, stał tam już spory tłum. Przystanęli za ostatnim czarodziejem nie przerywając rozmowy.
- Tyle ludzi idzie do toalety na lunch - zauważyła wesoło dziewczyna.
- Nie ma to jak gówniane jedzenie... - wyrwało się Arthurowi. - Oj, przepraszam cię...
- Nie ma za co, bardzo dobre określenie!
Koło nich przeszło dwóch czarodziejów, całkowicie ich ignorując. Podeszli do drzwi do innej toalety, przed którą nikt nie stał i weszli do środka.
Kolejka posunęła się do przodu i dziewczyna postąpiła parę kroków. Arthur zrównał się z nią.
- Czasami zastanawiam się jak to jest możliwe, że z jednej strony nasza społeczność dąży do równouprawnienia, a z drugiej obowiązują cały czas te idiotyczne przywileje dla prominentów!
- Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem ...?
- My wszyscy czekamy w kolejce, a tymczasem niektórzy mogą korzystać z VIPowskich toalet...
- Nawet nie wiedziałam, że takie są... Mają tam złote sedesy czy perfumowaną wodę?
- Pojęcia nie mam, bo takie szaraczki jak my tam nie wejdziemy. Za to od jakiegoś czasu Norris łazi tam prawie codziennie...
Hermiona drgnęła gwałtownie. Znów ruszyli do przodu.
- Kto???
- Norris, ten cichociemny z Poziomu Drugiego... Może zabierać ze sobą gości i ostatnio w łaskach jest Lawford...
Czarodziej przed nimi wszedł do toalety. Dziewczyna zrozumiała nagle, że za żadną cenę nie może w tej chwili pojawić się w mugolskim Londynie. Gdyby oni zobaczyli, że ona ICH zobaczyła...
Złapała się za twarz. Arthur spojrzał na nią zaskoczony.
- Hermiono? Co się...
- Przepraszam bardzo, panie Wesley, ale... przypomniałam sobie, że mam ważną sprawę do skończenia w biurze... - wyglądała na przestraszoną i taka była.
- Nie możesz skończyć tego po lunchu?
- Bardzo mi przykro, ale nie...
Ktoś za nimi stuknął ją w ramię.
- Panienka idzie czy nie? Bo wolne już jest...
Hermiona potrząsnęła gwałtownie głową i odeszła na bok.
- Panie Wesley, naprawdę bardzo przepraszam... Możemy to przełożyć na kiedy indziej? Z przyjemnością pójdę z panem na lunch, ale dziś nie mogę ...
Arthur położył jej uspokajająco rękę na ramieniu. Jeśli to z jego powodu się tak denerwowała, to zupełnie niepotrzebnie. No chyba, że chodziło o pracę.
- Moja droga, nie przejmuj się. Nic się nie stało. Ale obiecaj mi, że tylko przekładamy to na inny dzień, dobrze?! Jak będziesz mieć trochę więcej czasu...
Hermiona kiwnęła pospiesznie głową i rzuciwszy parę słów na pożegnanie wróciła do Atrium.
Zamiast wsiąść do windy, żeby wrócić do swojego biura, wskoczyła do kominka i przeniosła się do swojego mieszkania.
Nie chodziło jej o ukrycie się tam, ale o to, żeby znaleźć się samej w bezpiecznym miejscu, żeby móc wysłać wiadomość do profesora Snape'a.
- Dziś dowiedziałam się, że Norris i Lawford chodzą często na lunch do mugolskiego Londynu.
Na odpowiedź nie musiała długo czekać.
- Czekaj na mnie o ósmej wieczorem przy wyjściu ze stacji Stonebridge Park.

Żeby dojechać do Stonebridge Park, trzeba było zmieniać dwa razy linie metra. Wychodząc na ulicę Hermiona natychmiast zobaczyła Snape'a. Stał pod drzewem chroniąc się przez mżawką. Koło niego zatrzymał się jakiś młody punk, obwieszony łańcuchami, z różowym irokezem na głowie, porwanych spodniach i czarnej skórzanej kurtce. Natychmiast zaczęła bać się o swojego profesora, co samo w sobie stanowiło już wyraźny dowód na to, że miała zszargane nerwy i była cały czas zestresowana. W normalnych okolicznościach powinna raczej współczuć punkowi.
Ale jej obawy okazały się bezpodstawne. Snape pochylił się lekko i coś powiedział i w stojącego przed nim chłopaka jakby piorun strzelił.
Podchodząc Hermiona uśmiechnęła się słabo.
- Dobry wieczór, panie profesorze.
- Witam, Granger.
Acha. Granger. Więc jesteśmy w złym humorze.
Przewróciła oczami i postarała się zebrać do kupy. Zanosiło się na ciężki wieczór.
- Co on od pana chciał?
- Cokolwiek by nie chciał, nie ma to żadnego związku z tym o czym musimy porozmawiać, więc proponuję ograniczyć towarzyską konwersację i skupić się na naszych problemach - uciął natychmiast. - I nie mówię tylko o dzisiejszym wieczorze - miał ją upomnieć i proszę, znalazł wyśmienitą okazję.
Hermiona poczuła się jakby ją uderzył. Przygryzła usta i ruszyła za nim.
- Gdzie idziemy?
- Do parku.
- Przecież pada! Nie możemy pójść gdzieś do kawiarni albo co? - zaprotestowała.
Snape faktycznie nie był w zbyt rozrywkowym nastroju.
- Trzeba było wziąć parasolkę. Poza tym nie zamierzam spędzić tu za wiele czasu, więc pospiesz się - nie zwolnił kroku.
Hermiona miała wrażenie, że coś w niej pękło. Ty chamie zbolały!
- Nie przyszłam tu po to, żeby mógł się pan na mnie powyżywać!
- Granger!! - Snape zatrzymał się gwałtownie w miejscu i dziewczyna wpadła na niego. - Nie zapominaj do kogo... - warknął, ale nie dokończył.
Z szeroko otwartych oczu płynęły łzy i przyciskała rękę do ust, jakby przestraszona tym co powiedziała. Parę osób spojrzało na nich, jakiś młody chłopak przystanął obok. Snape zacisnął zęby. Tuż koło nich była kawiarnia, o której pewnie mówiła. Złapał ją za rękę i pociągnął do środka.
- Chodź. I uspokój się.
Kelner zaproponował im stolik niedaleko od wejścia. W zasadzie to lokal był całkiem niezły, doszedł do wniosku. Wyglądał trochę jak pociag - zamiast krzeseł były małe, wąskie, dwuosobowe kanapy ciągnące się wzdłuż okien. W ten sposób byli oddzieleni od innych. O podsłuchanie też nie miał się co martwić, bo muzyka była dość głośna.
Usiadł przy malutkim stoliku. Hermiona otarła twarz i mechanicznie ściągnęła z siebie płaszczyk, który założyła wychodząc z domu. Powiesiła go na wieszaku na ścianie przy oknie i usiadła w milczeniu. Snape spoglądał za okno, więc odezwała się pierwsza.
- Przepraszam. Nie powinnam... mówić takich rzeczy. Ale naprawdę nie musi pan na mnie krzyczeć...
Siedziała wbijając wzrok w stół. Przeprosiła go, ale zdecydował, że nie będzie ani dziękować, ani przepraszać za siebie. Znów poczułaby się za swobodnie.
- To nie jest zabawa - miał ochotę dodać jakąś kąśliwą uwagę o gryfońskiej odwadze, ale powstrzymał się. Jeśli dostanie histerii, to po pierwsze niczego się od niej nie dowie, a po drugie wywalą ich stąd.
- Wiem. Teraz. Kiedy zaplanowałam sobie przeszukanie ich gabinetów, to wiedziałam, że nie będzie to ani proste, ani... bezpieczne. Bałam się już jak byłam w gabinecie Rockmana, ale... to było nic w porównaniu do pójścia do Norrisa. Wcześniej wyobrażałam sobie, że będę przeglądać jego rzeczy, dokumenty... ale jak tam wchodziłam, to modliłam się tylko o to, żeby tam nic nie było - mówiła monotonnym głosem nieświadomie bawiąc się rogiem serwetki. - W porównaniu do Norrisa, pójście do Lawforda wydawało się takie proste, bezpieczne...
Snape obserwował ją, dając możliwość wyrzucenia tego z siebie. Wyraźnie tego potrzebowała. Niech to z siebie wyleje i będą mogli porozmawiać na właściwy temat.
- Nie można się bać bez końca. Na ogół kiedy przekroczy się pewną granicę strachu, potem już wszystko wydaje się łatwiejsze. Najtrudniejsze jest znalezienie w sobie na tyle siły, żeby móc do tej granicy dojść.
- Nie myślałam o tym. Nie wiem, czy nie stchórzyłabym i nie wróciła do domu prosto od Rockaman... ale w którymś momencie pomyślałam o panu i to mi pomogło...
- O mnie? - drgnął i uniósł brew, zaskoczony.
- Pomyślałam, że ... skoro ja bałam się tak strasznie musząc iść tam zaledwie jeden raz, to jak pan musiał się bać przez te wszystkie lata chodząc do Czarnego Pana...
Powinien jej powiedzieć, że on się nie bał. Powinien SKŁAMAĆ, że on się nie bał, bo doskonale pamiętał fale obezwładniającego strachu, które zalewały go za każdym razem, kiedy dostał wezwanie o jakiejś nietypowej porze albo bez żadnego sensownego powodu... Ale nie mógł. Jej zupełnie nieoczekiwane wyznanie po prostu go rozbroiło. Poczuł się tak, jak wtedy, gdy po tych cholernych spotkaniach wślizgiwał się do wanny z gorącą wodą, mógł wreszcie rozluźnić napięte mięśnie i spływało na niego rozluźnienie i spokój.
Obiecał sobie, że dziś wieczorem odetnie się, odsunie się od niej, żeby w jakiś sposób odebrać znaczenie temu co stało się w piątkowy wieczór. Nie chodziło o sam Rytuał, ale o to, że niemal przeraziło go to, że ktoś mógł się tak do niego zbliżyć. Nie był przyzwyczajony, żeby ktoś go dotykał, czy mówił takie słowa... Merlinie, on przecież wziął ją za rękę i wsunął jej na palec pierścionek!!!
Miał na nią warczeć i udowodnić, że nadal jest tym dumnym, groźnym, złym profesorem eliksirów. Chciał, żeby znów się go bała, bo miał wrażenie, że pozwolił jej... sobie! na zbyt wiele.
W tej chwili nie umiał powiedzieć, CZEMU miałaby się go bać. Przypominał sobie co czuł przez te wszystkie lata i widział młodą, nieszczęsną kobietę, która przechodziła właśnie przez ten sam koszmar. Po raz pierwszy w życiu nie miał walczyć w samotności, ktoś dzielił z nim sekrety, problemy i niebezpieczeństwa... A on, zamiast jej pomóc, próbował chronić swoją urażoną dumę?! Cholerny świat...
- Nie sądziłem, że... będę stanowił dla kogoś natchnienie... - to było jedyne co mu przyszło do głowy.
Na całe szczęście w tym momencie kelnerka przyniosła herbatę, mleczko i kilka kruchych ciasteczek na małym talerzyku. Chwilę ustawiała wszystko na stoliku, więc milczeli.
- Opowiedz mi dokładnie, co dziś widziałaś - powiedział, kiedy kobieta odeszła z pustą tacą.
Wyjaśniając i przy okazji wspominając o podsłuchanej przez Aylin rozmowie na temat włamania do niej i założeniu zabezpieczeń, Hermiona otworzyła torebkę z herbatą i włożyła saszetkę do gorącej wody, dosypała cukru i zaczęła otwierać pojemniczek z mleczkiem. Snape słuchał i robił to samo. Oboje byli zajęci i to zdecydowanie rozluźniło napiętą atmosferę.
- Tak sądziłem, że idą do mugoli na rozmowy. Łatwiej się tu schować i nie rzucają się w oczy.
- Niestety nie wiem czy wychodzą codziennie. Pan Wesley widział ich parę razy, ale może dlatego, że on wychodzi o tej samej porze co oni...
- Nie ważne. W żadnym wypadku nie zmieniaj godzin wychodzenia na lunch. Po prostu trzeba będzie czekać na nich każdego dnia, kiedyś się uda.
- Panie profesorze, nie wiem, czy będę mogła jakoś pomóc...
- Co masz na myśli?
- Często jadam w biurze albo w kantynie. Jak wychodzę, to często w towarzystwie znajomych, choć minęło już sporo czasu od ostatniego razu... Czasem idę na Pokątną. Nie chodzę do mugoli. Biorąc pod uwagę, że Norris i Lawford właśnie zaczęli tam chodzić, wyda się podejrzane jeśli i ja nagle wpadnę na ten sam pomysł.
-Istotnie, pewne zbiegi okoliczności są faktycznie niewskazane. Dobrze. Dam sobie radę sam. Wiem, jak wygląda Norris, więc go znajdę.
- Wie pan, gdzie w mugolskim Londynie jest wyjście z toalet?
Punkt dla ciebie, panno Granger...
- Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że ty wiesz.
Hermiona rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś do pisania. Przy barze zobaczyła długopis na sznureczku, do podpisywania paragonów. Podniosła się mówiąc 'proszę poczekać' i poszła spytać barmana, czy może go na chwilę wziąć.
- Słoneczko, taka jak ty może brać co tylko zechce - odparł chłopak
- Zabierz przy okazji i jego, będziemy mieli wreszcie wakacje... - dorzucił ze śmiechem jego kolega, robiąc do niej oko.
Siadając przy stoliku stuknęła niechcący jego nogę swoim kolanem. Snape drgnął i poprawił się na swojej kanapce. Hermiona wzięła serwetkę i zaczęła rysować i wyjaśniać, gdzie co jest.
- Przepraszam, ale artystką to ja nie jestem... - dorzuciła na koniec, kiedy Snape, przekrzywiając głowę, przypatrywał się planikowi.
- Z pewnością łatwiej byłoby, gdybym użył legilimencji, ale może być. Właśnie, swoją drogą, jak zareagowała twoja ciotka na wieść o tym, że ktoś ukradł ci jej obraz? - zainteresował się całkowicie wbrew sobie.
- Była bardzo zadowolona. Uznała, że złodziej miał gust, bo zabrał to, co najbardziej wartościowe - zaśmiała się, po czym spoważniała. - Gorzej, że obiecała mi namalować nowy obraz, o wiele większy...
- To się nazywa z deszczu pod rynnę - Snape upił wreszcie łyk herbaty. Była wyśmienita.
- Nie mógłby pan się włamać do niej i zabrać jej wszystkie pędzle...?
Oboje lekko się uśmiechnęli.
- Żarty na bok, panno Granger - pierwszy, jak zwykle, spoważniał Snape. - Widziałaś dziś Proroka?
- Nie. Miałam trochę więcej roboty... i nie miałam czasu na czytanie.
- TROCHĘ więcej roboty... Mam wrażenie, że ty ciągle masz trochę więcej roboty.
- Prócz dni, kiedy mam zdecydowanie więcej - dodała cierpko. - Wszystkie eliksiry muszą być gotowe w Św. Mu.... mu.... muuuu...
Para koło nich zaczęła zbierać się od stolika i chłopak zatrzymał się na chwilę czekając na swoją dziewczynę. Omiótł spojrzeniem jąkającą się Hermionę, ale jego dziewczyna podeszła do niego i pocałowała go i natychmiast stracił zainteresowanie czymkolwiek innym. Snape uniósł brew patrząc z lekką dezaprobatą.
- Napij się herbaty, to ci przejdzie...
Kiedy całująca się para odeszła trochę, Hermiona odstawiła szklankę.
- Co jest w Proroku?
- Parę zmian personalnych na niektórych stanowiskach w Ministerstwie. Bardzo niepokojących zmian, dodałbym. I nie, nie mam przy sobie gazety, przeczytaj jak tylko jakąś znajdziesz.
Dokończyli herbat, Snape popatrzył krzywym okiem na ciastko i zdecydował się go nie próbować. Z pewnością będzie mógł poprosić skrzaty o przepyszny, owocowy crumble, który jadł dziś na obiad.
- Przez kilka dni z rzędu spróbuję ich śledzić i podsłuchać. Do końca tygodnia powinniśmy wiedzieć coś więcej, żeby zaplanować kolejny krok.
- Czy mogę cokolwiek zrobić...? - Hermiona sięgnęła po swoją portmonetkę, otworzyła przegródkę i zamknęła, po czym otworzyła drugą, z mugolskimi pieniędzmi.
- Dam ci znać jeśli tylko będę czegoś potrzebować. Póki co staraj się odpocząć... Udaje ci się spać? Wyglądasz na wykończoną - wstał i poczekał na nia. Kiedy zachwiała się lekko, całkiem odruchowo złapał ją pod rękę, żeby nie upadła. - Właśnie o tym mówię...
Hermionie zakręciło się lekko w głowie, ale po chwili już jej przeszło. Odniosła wrażenie, że puścił ją z ulgą. Jej też ulżyło.
- Nie bardzo. Skończył mi się pański eliksir, a na mugolskie tabletki uspokajające potrzeba receptę... Wie pan, takie coś, co tutejsze panie Pomfrey przepisują pacjentom. Idzie się z tym do apteki...
- Wiem, co to jest recepta. Zdaje się, że wiesz, że... mój ojciec był mugolem - Snape dokończył zdanie o wiele ciszej, pochylając się lekko w jej kierunku.
Podeszli do baru, żeby zapłacić. Barman rzucił przeciągłe spojrzenie mężczyźnie przed sobą i uśmiechnął się do dziewczyny. Ta nagle wróciła szybko do stolika, złapała długopis i wróciła mu go oddać.
- No, a już myślałem, że go ze sobą zabierzesz.
- Świetny, dziękuję bardzo.
- Polecam się na przyszłość. Do widzenia państwu...
Wyszli przed kawiarnię. Pora była się pożegnać.
- W razie czego pisz. I odpocznij. Jeszcze dziś wyślę ci moją sowę z eliksirem na uspokojenie, powinna dolecieć do jutra rana.
- Dziękuję, panie profesorze. I powodzenia. Jakby się pan czegoś dowiedział...
- To dam ci znać.
- Do widzenia.
Snape spojrzał ostatni raz na wymizerowaną twarz młodej czarownicy, skinął jej głową i odszedł nie czekając na jej odpowiedź. Hermiona stała przez chwilę spoglądając za nim. Po chwili jego wysoka sylwetka znikła wśród innych przechodniów. Obróciła się i poszła w kierunku metra. Czas było wracać do domu.


Wtorek, 12.05

Oboje byli chyba równie sflustrowani. Snape już następnego dnia zobaczył Norrisa i Rockmana, ale nie udało mu się do nich zbliżyć. Każdego dnia przemieniał się w kogoś innego - był eleganckim gentelmenem, businessmanem i niepozornym staruszkiem. Ostatnim razem do wielosokowego najwidoczniej wrzucił włos kogoś znanego w mugolskim świecie, bo łaziły za nim stada rozchichotanych nastolatek i dorosłych kobiet. Nie mógł nawet marzyć o podsłuchiwaniu, kiedy Norris rzucił mu protekcjonalne spojrzenie z sąsiedniego stolika.
Zanotował w myślach, że będzie musiał poprosić pannę Granger o zbieranie włosów, ona mogła znać trochę lepiej mugolskie osobistości.
Hermiona czuła się całkowicie bezsilna nie mogąc w żaden sposób pomóc i tylko czekać.
Wtorkowy Prorok przyniósł kolejną porcję złych wiadomości. Nowy szef Urzędu Magicznej Informacji oznaczał, że Norris z koleżkami położyli łapę na gazetach i radiu.
- Nie sądzę, żeby zaczęli czepiać się teorii w Transmutacji Współczesnej albo w Eliksirotwórstwie Praktycznym, ale od teraz na Prorok Codzienny i Prorok Wieczorny nie ma co liczyć... - mruknęła Hermiona, kiedy spotkali się w tym samym co ostatnio miejscu i poszli na spacer do parku.
- Ani na Czarodziejską Rozgłośnię Radiową - musiał się z nią zgodzić Snape, miło zaskoczony faktem, że znała czasopismo dla tych, którzy specjalizowali się w eliksirach.
Siedzieli na ławce patrząc na biegające po trawniku naprzeciw dzieci i pięknego, brązowego wyżła. Koło nich przechodzili ludzie nie zwracając na nich zupełnie żadnej uwagi. Na sąsiedniej ławce jakaś staruszka sypała kaszę gołębiom. Przy dźwiękach spadającej kaskadami wody w fontannie, gruchających gołębiach, krzykach dzieci i szumie samochodów dochodzącym z pobliskiej ulicy nikt nie mógł usłyszeć ich cichej rozmowy.
Równie poważnym ciosem była zmiana szefa Departamentu Transportu Magicznego. Całe szczęście, że z góry założyli, że każde skorzystanie z Sieci Fiuu czy teleportacja mogą być kontrolowane i Snape zaplanował sposoby na spotykanie się tak, żeby nie było można ich wykryć.
- Będziemy musieli uważać jeszcze bardziej niż zazwyczaj. W tej chwili pewnie nic nam nie grozi, ale jak tylko uda nam się coś odkryć i pokrzyżować ich plany, z pewnością zaczną szukać winnych.
Hermiona złapała piłkę, którą kopnął jakiś chłopiec i odrzuciła mu. Podziękował jej i odbiegł w podskokach. Kiedy to usłyszała, przeszedł ją dreszcz.
- W poniedziałek spróbuje pan na nowo?
- Oczywiście, że tak. Swoją droga, skoro chciałaś pomóc. Poszukaj mi jakichś włosów do eliksiru - Snape przypomniał sobie cholerny piątek.
- Oczywiście, że coś panu znajdę! - dziewczynę aż podniosło z radości. - Mam szukać jakichś konkretnych czy brać pierwsze z brzegu?
- Obojętnie. Znajdź trochę na jutro. Wyślę po nie moją sowę. Tylko ogranicz się do ludzkich, dobrze?
Hermiona nabrała gwałtownie powietrza patrząc na niego przez dłuższą chwilę i nie wiedząc, co powiedzieć. Snape wyglądał na zadowolonego z siebie, bo wytrzymywał jej spojrzenie.
- Ale przecież... Pani Pomfrey mówiła, że nikt nie będzie wiedział...
- I żebyś zrzuciła tą kocią sierść podawała ci zapewne do picia różne eliksiry, czyż nie? - powiedział jadowicie. - Jak sądzisz, kto je przygotowywał?
Nie mogła w to uwierzyć! Teraz wiedziała z całą pewnością, że wiedział o skórce boomslanga i, co gorsze, wiedział kto zrobił drakę na lekcji, żeby ona mogła wśliznąć się do jego magazynku. Wiedział i nie wywaliłl ani jej, ani Rona i Harry'ego...
- Mówił pan, że mam zapomnieć o tym co było w szkole - zarumieniła się lekko.
- Dobrze, faktycznie, mówiłem. Ale nie mogłem się powstrzymać. Nie chciałbym zamienić się w kota... ani w psa - dodał zaskoczony, bo akurat brązowy wyżeł podbiegł do niego.
Roztargniony pogłaskał go, a Hermiona czuła, że nie wierzy własnym oczom. Wpatrywała się w niego, jakby go pierwszy raz na oczy zobaczyła. Bo faktycznie, Snape, TEN Snape, głaszczący psa...
- Sądzę, że się teraz pożegnamy. Masz coś do zrobienia, czyż nie? - Snape wstał nagle i spojrzał na nią surowo.
Mimo wszystko się uśmiechnęła. Wyraźnie widziała, że czuł, że odsłonił się za bardzo i chciał po prostu zmienić temat. Zrozumiała, że w takich sytuacjach próbuje to zamaskować warczeniem i oschłym stylem bycia.
- Do widzenia, panie profesorze. Przygotuję LUDZKIE włosy na jutro. Mam całkiem przystojnego sąsiada...
- Granger... - warknął ostrzegawczo, ale widocznie niezbyt przekonująco.
Wesoło uśmiechnięta machnęła mu ręką i odeszła w kierunku zejścia do metra.


Znalezienie włosów nie przedstawiało żadnych problemów. Nie planowała chodzenia po sąsiadach, szukania żadnych na podłodze czy próbowania przywoływania, bo faktycznie mogła się pomylić i wziąć zwierzęce... albo włosy jakiejś kobiety! Siedząc w metrze aż roześmiała się głośno na myśl o jej profesorze przeobrażającym się w ponętną brunetkę. Chybaby ją wtedy zabił!
Na skrzyżowaniu koło jej domu był duży salon fryzjerski, czynny do późnych godzin wieczornych. Zawsze był tam tłok, zarówno w części żeńskiej, jak i męskiej. Było przed ósmą, wspaniała godzina!
Weszła do środka i zatrzymała się koło lady. Miła, młoda pani natychmiast porzuciła układanie szamponów i podeszła do niej.
- Dzień dobry. Pierwsza wizyta? - widać doskonale znała klientki, bo nawet się nie zawahała.
- Dzień dobry pani. Pierwsza... ale nie po ścięcie włosów - Hermiona odruchowo przesunęła ręką po długich do połowy pleców, zmierzwionych włosach. - Znajomi polecali mi państwa zakład, ponoć robicie świetne peruki...
- Ależ oczywiście! Ale nie przypuszczam, że to dla pani, nie przy pani wspaniałych włosach...
- Nie, to dla mojego ojca... Za parę miesięcy ma pięćdziesiąt osiem lat i ponieważ wyłysiał już zupełnie i wyraźnie go to żenuje, pomyślałam, żeby mu zafundować jakąś perukę...
Pani przyjrzała się Hermionie z zainteresowaniem. Widać nie spotykała się z takim pomysłem na prezent codziennie.
- Peruki są dość drogie. Najlepsze są robione na zlecenie, na podstawie odcisku głowy...
Chwilę wyjaśniała jakie są rodzaje peruk i dopiero po chwili zeszła na temat, na który czekała dziewczyna.
- Wie pani, on nie lubi oglądać próbek włosów z palet kolorystycznych, bo mówi, że nie są prawdziwe. Ale czy mogę wziąć parę z ziemi, tych które tu leżą?
Zaskoczona fryzjerka zgodziła się, choć tym razem pomysł wydał się jej conajmniej dziwny. Ale czego to ludzie nie wymyślą... poza tym jak chce u nich sprzątać z podłogi...
Hermiona podeszła do pustego krzesła, przy którym przed chwilą siedział jakiś mężczyzna o długich czarnych włosach. Zgarniając kosmyki wzięła też trochę jaśniejszych, od faceta siedzącego zaraz obok. Potem podeszła do jeszcze innego, od którego podniósł się starszy pan o mysich, krótkich włoskach. Pani przyniosła jej jakieś jasne pukle. Obrzuciwszy szybkim spojrzeniem właściciela, młodego, grubego faceta, Hermiona odłożyła je na bok. Do tych Snape będzie potrzebował powiększyć sobie trochę ubranie zanim się przebierze.
Dostała parę innych kosmyków z działu męskiego, podyskutowała jeszcze trochę z fryzjerką i poszła do domu.
Pooddzielała każdy zestaw włosów i zapakowała w zwykły papier aluminiowy. Do jasnych włosów dołączyła kawałek pergaminu z ostrzeżeniem, że właściciel był dość gruby. I niski. Łatwiej przeskoczyć niż obejść. Całkowite przeciwieństwo Snape'a. Szepnęła Reducto i zmniejszyła każdą paczuszkę, wrzuciła wszystko do skórzanego woreczka i położyła go na stole.
Na wspomnienie sowy Snape'a, pięknego, brązowo-białego puchacza z czarnymi końcówkami piór, o wielkich pomarańczowych oczach, przygotowała duży kawałek bekonu.

Czwartek, 15.05

Niestety włosy dostarczone przez Hermionę nie pomogły. Snape miał wspaniały słuch, ale Norris i Lawford usiedli, jak zwykle, w takim miejscu, że nie sposób było ich podsłuchać. Czasem docierały do niego jakieś strzępki słów, ale nic z tego nie wynikało.
Nie mieli żadnego punktu zaczepienia. Hermiona miała wrażenie, że Rockman przygląda jej się jakoś dziwnie. Starała się zachowywać normalnie, ale nie wiedząc co tamci wiedzą stresowała się jeszcze bardziej i uśmiechy na widok szefa przychodziły jej z coraz większym trudem.
Musieli się pilnować jeszcze bardziej od czasu, kiedy Prorok napisał o zmianie szefa Wydziału Transportu. Mogli tylko przypuszczać, że Norris na tym nie poprzestał, ale ponieważ kontrolował teraz również prasę, domyślali się, że o niektórych wydarzeniach mogą się nigdy nie dowiedzieć.

W czwartek po południu pierścionek zrobił się ciepły. Poszła szybko do łazienki z wielką nadzieją w sercu, ale kiedy tylko spojrzała na pergamin, nadzieja zdechła. Dziś ich nie było.
Dodatkowo Hermionę rozbolał ząb.
Szlag, szlag, nagły szlag! Niech ten pieprzony tydzień już się skończy!
Wyszła wcześniej z pracy i pojechała do rodziców. Bardzo dobrą stroną posiadania rodziców dentystów było to, że nie musiała czekać w żadnych kolejkach.


Perry skończył szlifować niewielką plombę w zębie córki i zaczął składać narzędzia. Przy okazji przyglądał się jej i doszedł do wniosku, że coś jest nie tak. Miała wymizerowaną twarz, była cała spięta i nerwowa, odpowiadała półsłówkami albo tylko wzruszała ramionami. Niechęć do rozmowy mógł jeszcze zrozumieć, jak kogoś boli ząb, na ogół nie jest zbyt gadatliwy, ale pozostałe zachowanie zupełnie do niej nie pasowało.
Miał co prawda w planach przygotowanie gabinetu na jutro, szczególnie, że zaczynał od resekcji szczęki, ale machnął na to ręką i postanowił wyjść natychmiast, żeby móc porozmawiać z Hermioną. Jazda w zupełnej ciszy upewniła go, że dobrze zrobił.
W domu odgrzał szybko lasagne z obiadu i usiedli przy wysokim stole w kuchni.
- Kochanie, nie będę się bawić w podchody. Co się dzieje?
Dziewczyna zamarła i po paru sekundach spojrzała na ojca. Już chciała powiedzieć, że nic takiego się nie dzieje, ale nie pozwolił jej.
- I nie próbuj wciskać mi kitu, że nic. Coś wyraźnie jest nie tak...
Hermiona przez chwilę dziubała lasagne, po czym odłożyła widelec na bok i westchnęła ciężko.
- Pamiętasz, jak wam mówiłam, że trochę się skomplikowało u mnie w pracy? - kiedy potaknął, kontynuowała. - No więc szczerze mówiąc, skomplikowało się bardzo - zamilkła.
- Bardzo - bardzo, czy tylko trochę bardzo? - ponaglił ją Perry, nie komentując tego, że przestała jeść.
- Bardzo - bardzo...
Po kolejnej przerwie Perry zaczął się niecierpliwić.
- Hermiono, chciałbym ci jakoś pomóc, ale jeśli nie powiesz, co się dzieje, nie wiem nawet, co mógłbym zrobić... Ja i mama...
- Tato... nie mogę ... nie wolno mi wchodzić w szczegóły. Nie chcę was narażać... Pamiętasz jak wam opowiadałam o Voldemorcie?
- Pamiętam, ale przecież mówiłaś, że go wykończyliście?!
- Jego tak. Ale... pojawił się ktoś inny, tyle, że z podobnymi pomysłami.
- Chcesz powiedzieć, że macie tam u siebie jakiegoś nowego... - nagle urwał. - Czy to on wymordował tą pięcioosobową rodzinę w Stirling?!
Hermiona schowała twarz w dłoniach. Nie mogła mu powiedzieć o co dokładnie chodziło, po pierwsze Snape jej zabronił, po drugie doskonale wiedziała, że gdyby powiedziała wszystko, przyprawiłaby rodziców o atak serca. A przynajmniej histerii. Zaczęła szukać słów, jak wyjaśnić bez wyjaśniania i przede wszystkim jak uspokoić ojca.
- Nie, to nie on... to znaczy tak, faktycznie to on to zrobił, ale nie jako on... Cholera - zaklęła, ale wyjątkowo nie spotkała się z protestem. - Tato, jedyne, co mogę ci powiedzieć, to to, że tym razem wygląda to trochę inaczej. Nie stanowię żadnego celu, nic mi nie grozi, bo ten ktoś nie ma pojęcia o tym, że ja wiem. Dowiedziałam się niektórych rzeczy zupełnie przez przypadek. Ale to są rzeczy, których nie mogę tak zostawić. Muszę... musimy coś zrobić, żeby go powstrzymać. My, bo nie jestem sama. Jest ktoś, kto ma bardzo dużo doświadczenia, ktoś bardzo inteligentny, kto mi pomaga. Czy też raczej ja jemu. To on będzie próbował go powstrzymać, ale muszę mu jakoś pomóc...
Jej ojciec również odłożył widelec. I słuchał dalej.
- Musimy wiedzieć więcej na temat tego, co tamten planuje. Usłyszałam coś raz, ale to nie wystarczy. Więc staramy się jakoś go podsłuchać, ale nic nam z tego nie wychodzi... Klapa. A bez tego nie ruszymy.
- I to cię tak męczy? Że nie możecie go podsłuchać? - spytał w napięciu.
- Dokładnie. Szlag mnie trafia z tego powodu. Szukam sposobu, żeby to zrobić tak, żeby nie narażać się na żadne niebezpieczeństwo i zarazem dowiedzieć się jak najwięcej.
Perry zamyślił się i przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu, patrząc się w talerze z ledwo tkniętym jedzeniem.
- Powiedz mi czy można założyć temu facetowi podsłuch? Tam gdzie pracuje, mieszka...?
- On nie jest sam, tato. Jest paru, którzy się z nim skumplowali...
- Nieważne. W takim razie im. Mówiłaś kiedyś, że w Hogwarcie żadne dyktafony, pluskwy czy kamery nie działają z powodu magii...
- Dokładnie... - coś w tonie jego głosu ożywiło Hermionę. - Ale oni nie spotykają się w szkole czy w Ministerstwie, ale w mugolskim świecie i w swoich domach...
- W mugolskim... naszym świecie to wszystko będzie działać. A u nich w domach?
- Pojęcia nie mam... Ale magii tam jest o wiele mniej, więc jest szansa...
Perry zaczął bawić się widelcem.Widział wyraźnie, że jego mała córeczka znów w coś się wplątała. W pierwszej chwili miał ochotę powiedzieć jej, żeby natychmiast przestała się wygłupiać, wycofała się z tego i dała sobie spokój. W drugiej zrozumiał, że mógłby sobie mówić. W trzeciej pomyślał, że on w jej sytuacji też by się nie poddał. Jedynym wyjściem wydawało się jej jakoś pomóc. Być może w ten sposób będzie w stanie ją jakoś chronić i kontrolować jej poczynania?
- Pamiętasz, jak ci opowiadałem o Jacku Parkerze?
- Tym, którego uratowałeś z zasadzki, kiedy byliście oboje w wojsku, gdzieś tam w Jugosławii?
- Dokładnie. Jack cały czas jest w wojsku. Dochrapał się stopnia podpułkownika i ma już w kieszeni nominację na pułkownika. Jest bliskim doradcą Sir Nicholasa Cartera, generała British Army.
Hermiona wpatrywała się w zaskoczeniu w ojca.
- I chcesz go poprosić o założenie podsłuchu komuś z Ministerstwa Magii??!
- Nie, chcę go poprosić o podrzucenie mi jakiejś zabawki, których pewnie mają pełno. Jeśli nie on ma, to wie kto będzie to miał.
Genialne!!!!!
- Tato... jesteś geniuszem! Naprawdę!!! Ale... co ty mu powiesz? Jak wytłumaczysz, że potrzebny ci podsłuch? - zmartwiła się trochę. Sytuacja w Europie i w Stanach była bardzo napięta. W Anglii od kilku lat nie było żadnych zamachów terrorystycznych, ale to nie znaczyło, że było spokojnie. Hermiona mogła się tylko domyślać, że jej ojciec będzie musiał dobrze wyjaśnić przyjacielowi o co chodzi.
- Już o to się nie martw. Coś wymyślę. Postaram się jakoś spotkać z Jackiem i pogadać. I jak tylko coś będę wiedział, to dam ci znać, dobrze?
Hermiona zerwała się z wysokiego krzesła i rzuciła uściskać ojca. Przytulił ją mocno i nie udało mu się powstrzymać od komentarzy. Zdawał sobie sprawę, że bardzo durnych i niepotrzebnych komentarzy, ale cóż...
- Ale musisz mi obiecać, że będziesz na siebie uważać, dobrze?
- Tato... nie wiem, czy już ci mówiłam, ale jesteś bóstwem!
- Jeszcze nic nie załatwiłem...
- Nieważne! Jak ci się uda, postawię ci pomnik! I jeszcze jedno... Nie mów nic mamie, dobrze? Po co ma się denerwować...
- Jasne, ja mogę denerwować się za nas dwoje...

Wtorek, 19/05

Kiedy Hermiona weszła przez kominek do domu, usłyszała jak dzwoni jej telefon. Rzuciła torbę na ziemię, podbiegła do niego i odebrała.
- Słucham?
- To ja, skarbie. Dzwonię i dzwonię, już myślałem, że nigdy nie odbierzesz - usłyszała głos swojego ojca.
- Przepraszam, tato. Jak zwykle urwanie głowy w robocie.
- Mam dla ciebie dobre nowiny...
Hermiona aż podskoczyła z radości.
- Świetnie! Masz to?!
- Mam, mam. Mogę ci to podrzucić jutro.
Chciała już! Teraz, zaraz! Ale było trochę późnawo...
- O której możesz? Jeśli trzeba, to nawet urwę się z pracy
Perry Granger przypominał sobie przez chwilę zaplanowane na jutro wizyty. W końcu powiedział.
- Koło dziewiętnastej najwcześniej. Może być?
Wszystko mogło być!


Było już po kolacji i Snape siedział, jak często bywało, w gabinecie u Minerwy McGonagall i omawiali przygotowania do SUMÓW i OWUTEMÓW. Tym razem w towarzystwie Flitwicka.
- Egzaminy praktyczne są tylko z Astronomii, Obrony przed Czarną Magią i Opieki nad Magicznymi Stworzeniami - mówiła właśnie Opiekunka Gryffindoru.
- Dopiero w przyszłym tygodniu dadzą nam listę egzaminatorów, a już w tym tygodniu mamy zarezerwować dla nich noclegi...
- Zawsze to samo. Wiem ilu ich zazwyczaj bywa, więc zajmę się tym - machnął lekceważąco malutki czarodziej.
- Dziękuję ci bardzo... - medalion nagle rozgrzał się tak, że prawie parzył.
Snape zamarł na chwilę. Flitwick nie zwrócił na to uwagi, ale Minerwa tak. Zobaczyła, jak siedzącemu na wprost niej młodszemu mężczyźnie rozszerzyły się oczy i ręka odruchowo powędrowała na wysokość piersi. Domyśliła się natychmiast, o co chodzi. Tylko czemu aż tak gwałtownie zareagował?!
Snape wstał nagle.
Merlinie... to musi być coś ważnego. Żeby tylko nic się jej nie stało...
- Przepraszam was na chwilę... - powiewając szatą podszedł szybko do kominka, wrzucił trochę proszku Fiuu i wymruczał 'Gabinet Dyrektora', po czym wszedł w płomienie i zniknął.
Żeby Dumbledore nie wpychał swojego długiego nosa w zupełnie nieswoje sprawy, przeszedł szybko do komnat i dopiero tam zdjął medalion i wyjął pergamin i pospiesznie szepnął 'Ostendus'. Kiedy ujrzał pojawiające się litery, czuł jakby kamień spadł mu z serca. Nie jeden, dwa.
- Mam coś, co nam pomoże. Spotkajmy się u mnie jutro o siódmej wieczorem.
Pomyślał, że będzie musiał nauczyć ją kontrolować emocje.
- Scribere.
- Spróbuję, ale mogę się spóźnić. Nie czekaj przed domem. Jaki jest numer twojego mieszkania?
- 15, ale trzeba zadzwonić domofonem.
- Dam sobie radę.
Po czym, żeby móc wrócić do Minerwy i Flitwicka i mieć spokój dodał.
- Muszę kończyć, mam naradę. Do jutra.
Chwilę wpatrywał się jeszcze w pergamin, ale żadne nowe litery już się nie pojawiły. Powinien się cieszyć, ale gdzieś w głębi poczuł się trochę dziwnie. Lekceważony? Nie, to nie było to...
Nie precyzując, o co chodzi, wrócił do gabinetu Minerwy, do planowania egzaminów.


Czwartek, 21/05

Snape stał oparty o ścianę budynku na wprost budynku, pod którym znajdowało się Ministerstwo i udawał, że przegląda Timesa. Miał na sobie elegancki czarny garnitur z białą koszulą i białym, wąskim krawatem. Nie padało, nie było zimno, więc płaszcz przerzucił przez lewą rękę. Nie miał pięćdziesięciu mugolskich strojów, ale mógł do woli zmieniać kolory, więc liczył na to, że nikomu nie wpadnie w oko.
Mugol, w którego się przemienił, miał dość gęste blond włosy, dodatkowo wydłużył je sobie trochę, żeby móc włożyć do ucha pluskwę. Nie, nie pluskwę. To coś innego. Pluskwa siedziała w kieszeni.
Miał bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony był zły. Severus Snape bawił się w mugolskiego szpiega! Używając ich przedziwnych urządzeń, których działania za nic nie mógł pojąć!
Z drugiej zgadzał się z Granger, że warto było spróbować. Ich metody nie sprawdzały się, a bez nich nie mogli nic zrobić.
'Co panu szkodzi... panie profesorze... jeśli się nie uda to trudno, ale jest szansa na to, że wreszcie ich złapiemy...' - mówiła mu wczoraj. Nalegała, prosiła, robiła duże oczy, jakby sądziła, że takie sztuczki na niego działają.
W końcu poddał się.
Przez sobą miał wyjście z toalet. Koło godziny dwunastej bardzo niemrawy ruch przybrał trochę na sile. Dopiero po prawie pół godzinie z obdrapanych drzwi wyszły dwie osoby, które go interesowały. Ruszył za nimi dyskretnie i lawirując między przechodniami szedł dłuższy czas większymi i mniejszymi uliczkami.
Merlinie, spacerów im się nagle zachciało...
Ledwo ominął jakąś kobietę z dziecięcym wózkiem, która zawołała za nim 'Uważaj jak chodzisz, ofiaro losu!' i po chwili wszedł do eleganckiej restauracji, wyraźnie dla zamożniejszych obywateli. Obaj panowie właśnie siadali w kącie, z dala od innych, wolnych stolików. Normalnie w takiej sytuacji dzień był już stracony, bo nie miał szansy nic usłyszeć.
Pozwolił się posadzić na drugim końcu dużej sali i zaczął zwracać uwagę na kelnerów. Kręciło się ich kilkoro. Ubrani byli w białe koszule i czarne kamizelki z czarnymi muszkami. Bardzo dobrze, będzie trzeba przemienić krawat na muszkę i zmienić kolor. No i podszyć pod jakiegoś, który jest zbudowany mniej więcej jak ja.
Nie chciał tracić wiele czasu, więc nie był wybredny. W ostateczności przemieniłby się nawet i w kobietę, ale wtedy musiałby się bawić w przebieranie. Na widok wychodzącej z kuchni potężnej kelnerki doszedł do wniosku, że ZDECYDOWANIE nie będzie wybredny!
Mężczyzna, który do niego podszedł, mógł się nadać. Był trochę niższy, ale równie szczupły. Niósł już w ręku tacę z filiżanką z czerwonymi śladami na brzegu. Podał Snapowi kartę dań i już zamierzał odejść, kiedy ten zawołał za nim.
- Przepraszam, mógłby mi pokazać pan, gdzie są toalety?
- Za rogiem w prawo, proszę pana...
- Nie przeszkadzałoby panu pomóc mi tam dojść...? Trochę mi słabo i...
Kelner skłonił się lekko.
- Ależ naturalnie, że nie. Proszę za mną.
Snape odłożył gazetę na stół i ruszył niepewnym krokiem. Kelner postawił tackę na stoliku obok i szedł wolno z boku, być może gotów go podtrzymać w razie potrzeby. Otworzył przed nim szeroko drzwi i gestem pokazał dwie kabiny w środku.
W tym momencie Snape zachwiał się i osunął na ścianę, wyciągając równocześnie różdżkę. Młody chłopak podskoczył do niego i nie miał nawet czasu zorientować się, co się dzieje.
- Sanarum menrium - szepnął Snape.
Zaklęcie nie oszałamiało całkowicie, po prostu zamraczało na krótki okres czasu. W uproszczeniu zamieniało chwilowo w bezmyślne warzywo. Złapał kelnera pod pachy i na wpół podprowadził, na wpół zaniósł do najbliższej kabiny. Zamknąwszy sedes i posadziwszy go na nim, wyrwał mu parę włosów - ten nawet nie zareagował. Wrzucił je do małej fiolki z eliksirem wielosokowym i kiedy wreszcie ten przybrał trochę mętny, białawy kolor, wypił go paroma łykami.
Po chwili w kabinie znajdowało się dwóch takich samych mężczyzn. Stojący machnął różdżką na swój krawat i na czarna muszkę.
- Nigrum, simile - ten natychmiast zmienił kolor na czarny i zawiązał się.
Wyszedłszy z kabiny mruknął jakby od niechcenia 'Colloportus', zamek przekręcił się i teraz na zewnątrz widać było czerwony pasek przy klamce. Sięgnął do kieszeni po małą plastykową torebkę, w której tkwił malutki, cieniutki, niemal przeźroczysty drucik, który Granger przykleiła do czegoś podobnego do czarodziejskiej taśmy samoprzylepnej. Przystanął przy najbliższym stoliku, przykleił to od środka koszyczka z solą, pieprzem i karafką z sosem vinaigrette i poszedł prosto do stolika Norrisa i Lawforda.
- Panowie wybaczą... podam świeżą sól - powiedział ugrzecznionym tonem i zamienił koszyczki.
- Proszę przy okazji przynieść nam świeże pieczywo - zażyczył sobie Lawford.
- Oczywiście, proszę pana, już przynoszę.
Wrócił szybko do toalety i upewniwszy się, że nikogo nie ma, otworzył drzwi i wśliznął się do kabiny. Z innej kieszeni wyjął fiolkę, z której pociągnął zdrowego łyka i po chwili wrócił do poprzedniej postaci.
- Obliviate... - pochylił się nad patrzącym nieprzytomnym wzrokiem mężczyzną. - Za chwilę oprzytomniejesz. Ostatnią rzeczą, jaką będziesz pamiętał to to, że po podaniu menu do stolika numer siedem poszedłeś do toalety. Acha, i masz przynieść chleb tym, co siedzą w rogu po lewej od wejścia.
Machnął różdżką i wyszedł błyskawicznie zamykając za sobą drzwi.
Zanim opuścił restaurację, wyjął z kieszeni pluskwę... nie, to coś drugiego. I włożył sobie to do ucha, zasłaniając je lekko włosami. Natychmiast usłyszał wyraźną rozmowę.
Wyszedł szybko na ulicę i usiadł na pobliskiej ławce, tyłem do restauracji. Będzie słyszał jak wychodzą.

Kelner otrząsnął się i otworzył oczy. Chwilę wpatrywał się w drzwi kabiny, a potem zaskoczony na zapięte spodnie. Niepewnie podniósł się patrząc przez ramię na opuszczoną klapę od toalety. Obudź się, debilu! Mało brakowało, a zsikałbyś się w gacie!

Snape wsłuchiwał się w rozmowę patrząc bez zainteresowania na przejeżdżające samochody. Towarzyska pogawędka go nie interesowała, ale kiedy temat uległ zmianie na o wiele bardziej interesujący, aż pochylił się do przodu, jakby to mogło pomóc mu się skupić.
Granger była po prostu genialna! Działało! Niestety na tym dobre wieści się kończyły.
Z konieczności został w Londynie do wieczora. Czekając, aż dziewczyna wróci z pracy, wstąpił do Klubu Twórców Eliksirów.



O siódmej wieczorem wrócił pod dom panny Granger i po paru nieudanych podejściach udało mu się zadzwonić do niej domofonem.
- Już otwieram! - zawołała wyraźnie przejęta i poszła otworzyć drzwi.
Kiedy Hermiona zobaczyła swojego profesora, aż opadła jej szczęka. Był już sobą, ale cały czas miał na sobie długi czarny, wełniany płaszcz, a pod nim mugolski garnitur. Widziała go już luźno ubranego, w jeansy i koszulę, teraz dla kontrastu zobaczyła wersję elegancką..
Merlinie, jak strój potrafi zmienić człowieka...! Wystarczy zamiast nietoperzych szat założyć garnitur i może pozować na rozkładówkę do magazynu mody...
- Długo tak mam stać? - zapytał cierpko Snape. - Coś nie tak ze strojem?
Przepuściła go starając się ochłonąć.
- Ależ nie, wszystko w porządku! Wygląda pan wspaniale! - to wyrwało się jej zdecydowanie niepotrzebnie, bo mijając ją, spojrzał prychając z kpiną, a ona się zaczerwieniła. Postanowiła się jakoś wytłumaczyć.
- Pamiętam, jak niektórzy czarodzieje próbowali przebierać się w mugolskie ubrania na Mistrzostwa Świata w Quidditchu... Niektórzy... to była zupełna porażka - uniosła oczy do góry.
- Już ci mówiłem, że jestem półkrwi. Mieszkaliśmy wśród mugoli i pamiętam trochę z dzieciństwa. Poza tym przy odrobinie inteligencji i dobrej woli bez trudu można dowiedzieć się, jak się ubrać. Bez odpowiedniego stroju na pewno nie wszedłbym dziś tam, gdzie musiałem wejść.
Zdjął płaszcz i zdecydował się przełożyć go przez krzesło, bo na kanapie było trochę rudych kłaków. Rozpiął parę guzików od koszuli i poluźnił krawat.
Hmmmm...
- Co udało się panu usłyszeć? - Hermiona postanowiła zająć myśli czymś sensownym.
- Dużo. Trochę to trwało, bo długo jedli. Mówiłaś, że to coś... ta pluskwa pamięta przez parę godzin co słyszała...
Snape próbował sobie przypomnieć jej wczorajsze wyjaśnienia. Widział, że starała się jak mogła przełożyć je na ICH język, jednak mimo najszczerszych chęci nie udało mu się wiele zapamiętać. Pamiętał za to, jak dziwnie czuł się, kiedy to panna Granger wystąpiła w roli nauczycielki, a on ucznia. W każdym razie miała więcej cierpliwości od niego.
- Nie ona. To coś, - podniosła malutką czarną kostkę - pamięta do dwudziestu godzin rozmowy. A to coś... można powiedzieć, że żyje przez dwadzieścia cztery godziny. Jak działa. To znaczy jak słyszy. Jak nic nie słyszy... powiedzmy jak śpi, to jeszcze dłużej.
- O ile pamiętam, to mówiłaś, że można to ożywić? Mam nadzieję, bo wygląda jak martwa... - Snape wyciągnął z kieszeni drucik w woreczku i skrzywił się z powątpiewaniem.
Hermiona zachichotała, ale pod jego spojrzeniem natychmiast spoważniała.
- Chce pan się czegoś napić? Z góry przyznaję, że u mnie prócz herbaty, kawy i soków owocowych nic więcej pan nie dostanie.
- Zrobię nam herbaty, ty się zajmij tym robalem...
Nie udało jej się opamiętać i znów parsknęła.
- Jeszcze raz, Granger i obejdziesz się bez picia...
Mogąc używać magii Snape poczuł się zdecydowanie lepiej. Nie starając się szukać w jej szafkach, gdzie co jest, po prostu przyzwał szklanki i herbatę. Nalał gorącej wody z różdżki i wrzucił saszetki, wylewitował je na stolik i sięgnąwszy po cukier wrócił do salonu.
Dziewczyna siedziała przed czymś na kształt leżącej bokiem, półotwartej książki. Część na górze rozświetlała się i pojawiały się na niej różne obrazki, zaś dolna wyglądała trochę jak tabliczka czekolady, którą ktoś nierówno odlał. Na kawałach czekolady były namalowane, zupełnie chaotycznie, literki. Snape zastanawiał się, czy ten, kto to wymyślił, znał alfabet.
Nie nauczą się porządnie jako dzieci i potem muszę się męczyć z tymi bałwanami...
No cóż, na całe szczęście nie wiedział, że Perry Granger miał równie niepochlebną opinię o nim. Już miał wychodzić od Hermiony, kiedy zobaczył przez okno jakiegoś faceta, który krzywił się dłubiąc przy domofonie. Przez chwilę obserwował go podejrzewając, że to zwykły wandal, ale wyglądał całkiem przyzwoicie. Bardzo się zdziwił, kiedy powiedziawszy do córki 'Słuchaj, pod domem stoi jakiś kretyn i bawi się domofonem', usłyszał rzeczowe 'To nie kretyn, to mój profesor'.
Na części na górze pojawiło się jasne, kolorowe zdjęcie jakiejś dużej łódki na wodzie o kolorze głębokiego błękitu. Słońce odbijało się na falach. Na łodzi stała dwójka ludzi - kobieta była bardzo podobna do Hermiony Granger, mężczyzna zdecydowanie mniej. Oboje byli opaleni i uśmiechnięci.
- To moi rodzice. Kiedy byli w Australii.
- Całkiem niezła łódka...
- Mieli parę, ale zostawili sobie właśnie tą, resztę sprzedali.
Snape nigdy nie czuł większej potrzeby dopytywania się o życie swoich uczniów, ale z drugiej strony wiedział, że to ona, przy pomocy magii, ich tam wysłała, zmodyfikowawszy uprzednio ich pamięć. To musiała być naprawdę potężna magia. I ciekawiło go jak to się jej udało.
Hermiona wyczytała w jego spojrzeniu nieme pytanie, więc czekając, aż wszystkie programy otworzą się, zaczęła opowiadać.
- Wmówiłam im, że ich marzeniem było zwiedzić Australię. Ponieważ nie mogłam ich wysłać tam z niczym i nie chciałam, żeby żyli w nędzy... wyjęłam trochę pieniędzy z mojego ... mojej skrytki w mugolskim banku i użyłam Geminio... Tylko musiałam uważać na numery seryjne, które są na papierowych pieniądzach. Ponieważ Uzdrowiciele zostawili im całość wspomnień z tamtego roku, rodzice opowiedzieli mi, że po przybyciu kupili sobie dwie łodzie i zaczęli je wynajmować turystom. Mój tato lubi grać, więc grał i wygrał całkiem niezłe pieniądze. Wtedy kupili sobie duży dom i dodatkowy jacht. I kiedy Aurorzy ich znaleźli i odzyskali pamięć, sprzedali dom i te mniejsze łodzie i zostawili sobie właśnie ten. W tej chwili ich przyjaciel cały czas wynajmuje go turystom, więc nawet jeśli ich gabinet by nie wystarczał... W każdym razie... w sumie dobrze się to skończyło...
Wyglądała na smutną, wpatrując się w nieruchome zdjęcie. A on starał sobie wyobrazić jak ciężko musiało być jej podjąć taką decyzję. Nie wiedząc, czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczy i nawet jeśli, to czy uda się przywrócić im pamięć... Musiała ich naprawdę bardzo kochać, skoro potrafiła wyrzec się części własnego życia, byle tylko zapewnić im bezpieczeństwo i szczęście...
Delikatnie dotknął jej ramienia.
- To była wspaniała decyzja. I jedna z najlepszych rzeczy, które im się w życiu przytrafiły.
Hermiona zamarła ze zdziwienia z otwartymi ustami i Snape doszedł do wniosku, że najwyższa pora wrócić do podsłuchanej rozmowy. Innymi słowy do roboty.
- A teraz zajmij się wreszcie tą twoją pluskwą, bo chciałbym jeszcze dziś wrócić do Hogwartu.
Uruchomienie zapisu z pluskwy nie stanowiło problemu. Na dole ekranu Hermiona zobaczyła, że nagranie trwa ponad godzinę. Aż jęknęła.
- Oni cały czas gadali o naszej sprawie? - rzut okiem na zegarek powiedział jej, że w takim razie skończą o dziewiątej, a Snape musi przecież jeszcze wrócić do szkoły.
- Na początku nie, przez jakiś kwadrans rozmawiali o żonach i dzieciakach. Końcówki też nie ma sensu słuchać. A co, możesz jej kazać mówić tylko o spisku?
- Coś w tym stylu - kliknęła na suwak na dole przeskakując od razu na trzynastą minutę. Przy wtórze szczękania noży i widelców rozległy się głosy Norrisa i Lawforda.
[.. la takie wysokie obcasy, że była wyższa ode mnie, wyobrażasz to sobie?]
[ Moja też takie lubi. Zdaje się, że to jakaś moda, więc szybko jej nie przejdzie.]
[Już nie chodzi o wysokość, ale o cenę. Takie buty kosztują prawie osiem galeonów, a ona chętnie kupiłaby sobie z dziesięć par, pod kolor sukni.]
[Powiedz jej, że są zaklęcia zmieniające kolory...]
[Peter, ona doskonale o tym wie! Ale mówi, że one działają tymczasowo tylko do sześciu godzin, potem już nie można ich cofnąć.]
[Niech nie będzie głupia. Nie można cofnąć, ale można rzucić kolejne, o innym kolorze! ]
Przez chwilę słychać było śmiech.
[Masz rację, postraszę ją, że wyślę ją do tej szkoły dla charłakow. Może zacznie myśleć. To faktycznie była odpowiedź godna Aylin.]
[Nie wspominaj o niej przy Tylerze. Jeszcze chwila, a podeśle ją Teddy'emu, żeby jego Aurorzy sobie potrenowali na niej Niewybaczalne! Przeklął mnie wczoraj za to, że kazałem mu dać Granger PRZPEC.]
[Przecież wiedziałeś, że inteligencją to ona nie grzeszy.]
[Słabo powiedziane. I w dodatku Tyler ciągle porównuje ją do Granger i mówi, że przy niej nikt dobrze nie wypada.]
[Co ona ostatnio zawaliła? Coś z Paryżem...]
[Tak, zamówiła świstoklik na nadzwyczajne spotkanie z ICW i zamiast w Paryżu, Tyler wylądował w Lyonie.]
[Jakim cudem? Wiesz co, ta wołowina jest świetna, będziemy tu musieli jeszcze przyjść!]
[Francuzi zalecają przejście do Ministerstwa w Bastylii z Gare de Lyon (w tłumaczeniu: stacja w Lyonie). Tyler parę razy powtórzył jej 'Gare de Lyon', 'Gare de Lyon'... i proszę. Wysłała go do Lyonu. W dodatku bezpowrotnym, więc musiał się nieźle nakombinować z aportacją. Wylądował wieczorem w Bois de Vincennes i wpadł na facetów przebranych za kobiety. Ci bardzo chętnie pomogli mu dostać się aż do Bastylii, ale ponoć tak bardzo chcieli ... się z nim zaprzyjaźnić, że musiał jednemu z nich złamać nos, żeby się odczepili. Próbował zaklęcia tarczy, ale to nie działa na zboczeńców.]
Oboje długo się śmiali. Pierwszy uspokoił się Lawford.
[Swoją droga Francuzi są nieźle popieprzeni. Nazwać stację w Paryżu 'Gare de Lyon'...! No dobra, ale wracając do naszego małego planu. Widziałeś jakieś dziwne reakcje na ostatnie wiadomości?]
Zanosiło się na chwilę rozmowy o nowych szefach Departamentów. Hermiona dała głośniej i przeszła do kuchni na migi dając Snape'owi znak, że przygotuje coś do jedzenia. Nie wiedziała jak on, ale ona zaczęła być już głodna.
Ten skinął głową, więc nie bawiła się w pokazy sztuki kulinarnej, ale wrzuciła tosty do opiekacza i równocześnie zrobiła omlet, położyła na chrupki chleb, dołożyła plasterki łososia i pomidora i posypała szczypiorkiem. Kiedy zanosiła do salonu dwa talerze, rozmawiali wciąż o tym samym.
Wkrótce Norris, którego poznawała po głosie, zmienił temat i po chwili Hermiona poczuła, że jedzenie staje jej w gardle.

[Wszystkie wasze propozycje dałem Paulowi, żeby je przejrzał. Zajął się już kandydatami do Wydziału Badań Zdolności Czarodziejskich.]
[Nie sądzę, żeby to było stanowisko do obsadzenia w pierwszej kolejności. Choć Nigel będzie zadowolony, bo to załatwi szybko problem z MKB.]
Hermiona miała wrażenie, że włosy jeżą się jej na głowie. Watkins?! Nigel Watkins jest z nimi??!!
[Też mu to powiedziałem, ale chyba tak było mu najprościej. Kandydatów na szefa DPPC trzeba przejrzeć bardzo, bardzo uważnie, bo to kluczowe stanowisko.]
Przez chwilę słyszeli tylko odgłosy jedzenia.
[Myślisz, że Paulowi uda się porozmawiać z tym żabojadem we Francuskim Przedstawicielstwie? Legrandem La-jakimśtam? Tamten to podobno ma teczkę na każdego, nawet u nas.]
[Szczerze, Davy? Nie sądzę. Słyszałem, że niecierpią się wzajemnie wyjątkowo. Szkoda, bo mogłoby to nam pomóc.]
[Powiedziałbym, że w tej chwili Alain wie więcej niż Paul. Pomyślałbyś, że siedzi całe dnie i noce z łbem w kominku słuchając plotek! Co to było ostatnio? Że Warren miga się od podatków za drugi dom...]
Snape skończył pierwszy, odstawił talerz na stół i oparł się wygodnie o oparcie kanapy. Hermiona jeszcze chwilę skubała swoją porcję, po czym również odchyliła się do tyłu, zgięła nogi w kolanach i oparła na nich brodę obejmując ramionami. Plotki niebawem się skończyły.
[Acha, zapomniałbym! Możemy się spotkać w sobotę u ciebie? U mnie nie da rady.]
[Powiedz po prostu, że podoba ci się mój domek myśliwski!]
[Dobrze, skoro chcesz to tak, jest wspaniały! Tak jak zawsze, o siódmej?]
[Jeszcze nie wiem o której, dam ci znać. W takim razie kopnij proszę, Nigela, żeby się nie spóźniał! Służący za każdym razem musi biegać specjalnie po niego]
[Prawdę powiedziawszy przyda mu się, niech schudnie. I poza tym niech nie narzeka. Spraw sobie skrzata, poważnie! Mój Gnypek je o wiele mniej, a pracuje o wiele więcej. Zrób sobie czysty rachunek finansowy, mój drogi, to się przekonasz!]
[Podrzuć mi jakieś...]
- Dalej już możesz sobie darować - powiedział Snape, prostując się i pochylając do przodu.
- Cholera - wyrwało się zszokowanej Hermionie. - O cholera... Jest ich niezła banda!
- Naliczyłem siedmiu, ale nie wiemy, czy o wszystkich mówili. Większości z nich nie znam.
- Ale ja ich znam. Mniej więcej. Przesłucham nagranie dziś wieczorem jeszcze raz i spiszę nazwiska i co ważniejsze fakty, to będziemy mieli już jakieś dane.
Snape spojrzał na nią gwałtownie.
- Żadnych notatek! Jeśli ktokolwiek na nie wpadnie...!
- Nikt na nic nie wpadnie, bo notatki zrobię tu, w komputerze - wskazała ręką 'czekoladową książke', jak zaczął o tym czymś myśleć. - Ani Norris, ani reszta z pewnością nie umieją się tym posługiwać. A jeśli trzeba, to schowam tą notatkę tak, że siła ludzka jej nie znajdzie.
Wygląda na to, że panna Wiem-To-Wszystko zna się nie tylko na magii, ale i na mugolskich zabawkach. Cóż, jeśli tak, to bije Rovenę Ravenclaw na głowę, trzeba jej to przyznać.
- Gdzie schował pan pluskwę? Bo bardzo dobrze to panu wyszło.
Snape uśmiechnął się lekko pod nosem.
- W koszyczku z przyprawami. Potem po prostu wróciłem do restauracji i wziąłem cały ze sobą.
Profesor Snape rąbnął przyprawy z ekskluzywnej restauracji....
Normalnie by się roześmiała, ale po wysłuchanej właśnie konwersacji jej poczucie humoru najwyraźniej diabli wzięli.

CDN...