Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: HGSS Dwa Słowa

Dodane przez Anni dnia 29-05-2018 20:39
#8

Rozdział II - 1

Czwartek, 4.06
Koszmarny tydzień trwał. We wczorajszym Proroku, na przedostatniej stronie, pojawiła się niewielka wzmianka na temat mianowania nowego Szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Prorok złożył Gaiusowi Bakerowi gratulacje i życzył powodzenia na stanowisku.
Przy rosnącym zamieszaniu wokół ciąży i 'drugiego dziecka', tak bowiem Lovegood nazwał ten problem, zmiana przeszła praktycznie niezauważona. Oboje, Snape i Hermiona byli święcie przekonani, że właśnie o to chodziło.
Oznaczało to, że czas Snape'a się kończył. Trzeba było jak najszybciej pozbyć się wspomnienia, bo teraz szarmanccy przyjaciele mogli złożyć mu wizytę w każdej chwili. Czas Hermiony też uciekał, choć mieli nadzieję, że Norris będzie chciał poczekać, aż cały krzyk wokół 'Drugiego dziecka' ucichnie.

Hermiona przybyła do Hogwartu punktualnie o szóstej. Filch czekał na nią przed bramą i zaprowadził ją do niewielkiej sali, w której Ginny siedziała jak na rozżarzonych węglach. Na dźwięk otwieranych drzwi zerwała się i podbiegła do przyjaciółki wieszając się jej na szyi.
- Hermiona!!!!
Dziewczyny uściskały się i Hermiona odwróciła się do woźnego.
- Bardzo panu dziękuję.
Filch wzruszył ramionami i wykrzywił wargi, nie wiedzieć, czy to w uśmiechu, czy ze złości.
- Profesor McGonagall przyjdzie za godzinę cię odebrać. Nie narozrabiajcie i nie nabrudźcie!
I wyszedł zatrzaskując drzwi.
- Też cię kocham - mruknęła cicho Hermiona i obie wybuchnęły śmiechem.
Usiadły przy oknie i zaczęły rozmawiać. Najwięcej szczebiotała Ginny - o zbliżających się egzaminach i o tym jak się denerwuje, o ostatnim szlabanie u Slughorna za to, że rzuciła upiorogacka na durnego Ślizgona, o najnowszym 'projekciku' Hagrida polegającego na próbach oswojenia Kudłoni i o Harry'm.
Hermiona dała jej parę rad na powtórki przed OWUTEMami, choć sama nie miała okazji ich zdawać. Ale jej sposoby zawsze się sprawdzały. Poplotkowały też trochę o wspólnych znajomych.
Kiedy skończyły pastwić się nad Deanem, który właśnie zaręczył się z jakąś dziewczyną mugolskiego pochodzenia, Ginny lekko się zawahała i spojrzawszy na przyjaciółkę, spytała.
- A co u ciebie?
Hermiona wzruszyła ramionami.
- W porządku. Nic się nie dzieje, jeśli o to pytasz.
- Nie chcę się wtrącać, chciałam tylko... wiesz, Harry powiedział mi, że w niedzielę, kiedy do ciebie fiuuknął , zobaczył koło twojej kanapy czarne, męskie buty. I nie mów mi, że to twoje, bo podobno ty mogłabyś włożyć do nich dwie twoje stopy!
Cholera... że też nie mógł tych trepów założyć zamiast chodzić boso!
- Ginny... - roześmiała się, szukając gorączkowo jakiegoś wytłumaczenia. Byle czego - O tym mówisz! Merlinie, chroń mnie przed takim romansem! To były buty znajomego mojego ojca, który przyszedł wywiercić mi dziury w ścianie nową wiertarką! Takim czymś co robi dużo hałasu i malutkie dziurki. Facet jest tuż przed emeryturą, całkowicie łysy i brzuch ma taki, że ledwo przez drzwi przechodzi! - opisała jednego ze swoich sąsiadów, bo to było jedyne co jej przyszło do głowy.
Ginny najwyraźniej uwierzyła, bo skrzywiła się strasznie.
- Masz rację, znajdź sobie kogoś kto wygląda ODROBINĘ lepiej...
Obie wybuchnęły śmiechem, po czym, żeby Ginny nie ciągnęła dalej tej rozmowy, Hermiona dodała smętnie.
- Po... wybacz mi... twoim kretyńskim bracie straciłam zainteresowanie facetami. Może mi przejdzie, ale póki co, staram się omijać ich z daleka.
- Przepraszam, Miona... nie chciałam...
Wróciły do nadchodzących egzaminów i skończyło się na tym, że Hermiona zaczęła Ginny niektóre najbardziej skomplikowane zaklęcia.
Godzina minęła błyskawicznie. Ginny próbowała właśnie zaklęcia prostującego, kiedy drzwi się otworzyły i weszła profesor McGonagall.
- Dzień dobry, panno Granger.
Hermiona natychmiast wstała i podeszła się nią przywitać.
- Mam nadzieję, że dobrze wam się rozmawiało, ale niestety wszystko ma swój koniec - powiedziała profesor. - Pożegnajcie się i pójdziemy porozmawiać na temat przyszłorocznych egzaminów.
Ginny uściskała przyjaciółkę.
- Miona, świetnie było cię zobaczyć.
- Ja też się cieszę, Ginny. Trzymaj się mocno! I się nie dawaj! Pamiętaj, jeszcze trochę wysiłku i będziesz miała wszystko za sobą! W razie czego pisz, dobrze? - Hermiona poklepała ją po plecach i podeszła do drzwi, gdzie jeszcze obróciła się i pomachała jej ręką. - Głowa do góry, będę trzymać kciuki!
Ginny uśmiechnęła się smutno i profesor McGonagall skinęła jej głową i wyszły do korytarza.
- To dobrze, że się spotkałyście - powiedziała starsza czarownica.
- Bardzo dziękuję, że mogłyśmy się zobaczyć - odparła Hermiona.
- To nie mi powinnaś dziękować, ale profesorowi Snape'owi. Sądzę, że zgodził się na twoją wizytę bo, podobnie jak ja, widzi, że w tym roku pannie Wesley wyraźnie ciebie brakuje.
- Na pewno mu podziękuję!
Kiedy weszły do gabinetu Dyrektora, Snape czekał na nią, a Dumbledore na portrecie sprawiał wrażenie wyjątkowo rozbudzonego.
- Dzień dobry, profesorze Snape, profesorze Dumbledore - przywitała się Hermiona, podając rękę Snape'owi i machając ręką do portretu.
- Dzień dobry, panno Granger - powiedzieli równocześnie.
- Dobrze cię widzieć, Hermiono - dodał Dumbledore.
Snape chwilę stał przy oknie spoglądając na zapadający zmierzch i pozwalając im porozmawiać. Kiedy odwrócił się i skrzyżował ręce na piersi, wszyscy zamilkli.
- Minerwo, Albusie, prosiłem was o uczestnictwo w tym spotkaniu bo musicie wiedzieć o... pewnych sprawach. Rok temu skończyliśmy z Czarnym Panem, ale pojawił się ktoś, kto bardzo pragnie zająć jego miejsce.
Minerwa i Dubledore poruszyli się niespokojnie, ale żadne z nich nie odezwało się nawet słowem, zaś Hermiona śledziła go wzrokiem, kiedy spacerował wolno pod oknem. Wydawał się być pogrążony w myślach, zapewne szukając słów, żeby jak najlepiej i najprościej wyjaśnić, co wydarzyło się od początku kwietnia.
Opowiedział o wizycie Hermiony, o podsłuchanej rozmowie Rockmana i Norrisa, potem o przeszukaniu gabinetów, o wspomnieniu o nim, a na koniec zaś o planach Norrisa i siedmiu innych.
- Udało się nam ich podsłuchać parę razy, więc znamy mniej więcej ich plany. Dążą do wprowadzenia supremacji czystej krwi czarodziejów, odizolowania półkrwi i całkowitego wyeliminowania tych pochodzenia mugolskiego. Z tego co wiemy, idą w dwóch kierunkach. Po pierwsze regulacja urodzin. Mają już jakieś eliksiry do wywoływania poronień i antykoncepcyjne, które całkowicie i definitywnie pozbawiają kobiety możliwości zachodzenia w ciążę. Zaplanowali już obowiązkowe badania zdrowotne, w trakcie których będą podawać eliksiry wszystkim czarownicom mugolskiego pochodzenia. Po drugie edukacja czarodziejska. Panna Granger widziała projekt ustawy, która pewnie niedługo wejdzie w życie, a która ma na celu ograniczenie przyjęć do Hogwartu tylko dla uczniów z czarodziejskich rodzin. Już od września. Tych mugolskiego pochodzenia planują przenieść gdzie indziej, jeszcze nie wiemy gdzie. Wiedzą, że sami nie dadzą rady dokonać tego wszystkiego, choć mają całkiem poważne wpływy. Tak więc w celu realizacji ich planu zaczęli już zmieniać szefów kluczowych Departamentów i Sekcji w Ministerstwie. Podporządkowują sobie również rozmaite instytucje spoza Ministerstwa. Od posadzenia wczoraj w DPPC Backera mogą zacząć stosować Imperiusa, żeby wpływać na kogo tylko zechcą, bez obawy o oskarżenie o użycie Niewybaczalnych. W ten sposób przejęli kontrolę nad sądownictwem oraz nad Aurorami, Wydziałem Bezpieczeństwa i tymi, którzy pilnują porządku w naszym społeczeństwie. I mają w planach dalsze zmiany.
Przez parenaście długich sekund panowało głuche milczenie. Hermiona czuła gulę w gardle, kiedy Snape obrazowo przedstawił cały obraz sytuacji. Profesor McGonagall i profesor Dumbledore z pewnością musieli czuć się o wiele, wiele gorzej, bo spadło to na nich zupełnie nagle.
Nie tylko oni; wszyscy byli dyrektorzy na portretach byli obecni i słuchali w skupieniu. Dilys Derwent była blada jak kreda; musiała być wyraźnie dotknięta faktem, że w Klinice, w której tyle lat pracowała, można było dokonywać tak bestialskich aktów. jak podawanie eliksirów poronnych czy pozbawianie kobiet płodności. Fineas Nigellus Black wykrzywił usta w wyrazie głębokiej pogardy.

- Najważniejsze pytanie to kim oni są - spytał wreszcie Dumbledore.
Snape pił właśnie wodę ze szklanki, więc skinął głową w kierunku Hermiony.
- Norris z Wydziału Wiedzy i Zdolności Magicznych, pracuje w Sekcji Bardzo Ważnych Członków M.I.Trx, Benson z Biura Brytyjskiego Przedstawicielstwa Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, Scott z Urzędu Łączności z Goblinami, Watkins z Wydziału Badań Naukowych, współpracujący ze Św. Mungiem, Smith, szef Biura Aurorów, Stone z Głównego Biura Sieci Fiuu, Lawford z Wydziału Programu Nauczania i na koniec Tyler Rockman, szef Watkinsa i mój. To jest ósemka, która tym wszystkim dyryguje. Ale nie wolno zapomnieć, że w tej chwili mają już kontrolę nad prasą i radiem i, co najgorsze, nad Departamentem Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Można powiedzieć, że kontrolują w tej chwili prawie całe Ministestwo...
Profesor McGonagall westchnęła, pokręciła głową i oparła czoło na ręce. Teraz wreszcie zrozumiała, czemu od jakiegoś czasu Severus sprawiał wrażenie mocno czymś zaabsorbowanego i czemu zawarł z Hermioną Granger Rytuał Magicznej Wspólnoty.
- Severusie... Hermiono... W jaki sposób WY jesteście w to zamieszani?
- Panna Granger była asystentką Rockmana. Nasi przyjaciele zdecydowali się ją zabić, ale jeszcze nie teraz. Tak więc nieoczekiwanie dostała awans, przypuszczam, że po to, żeby trzymać ją z daleka od niektórych spraw i zająć czymś tak, żeby nie miała czasu interesować się czymkolwiek innym. Z tym, że nie wiemy, jak długo będą czekać...
Minerwa obróciła się gwałtownie do Hermiony wciągając powietrze i położyła jej rękę na ramieniu, zaś Dumbledore wpatrywał się w Hermionę z wyraźnym bólem w oczach.
- Sądzę, że jednym z powodów, dla których nasi, jak to ładnie ująłeś Severusie, przyjaciele zawzięli się na pannę Granger, jest fakt, że stanowi całkowite zaprzeczenie ich światopoglądu i teorii.
- Co ma pan na myśli, panie profesorze? - zapytała zaskoczona dziewczyna.
- Moja droga, pomyśl tylko. Oni utrzymują, że czarodzieje mugolskiego pochodzenia są gorsi, zapewne mniej utalentowani i należy się ich pozbyć z naszego świata. Jak to więc możliwe, że młoda czarownica mugolskiego pochodzenia przyczyniła się istotnie do obalenia Lorda Voldemorta? Dziewczyna, która nigdy wcześniej nie miała do czynienia z magią, okazała się być najbardziej błyskotliwą uczennicą w tej szkole... Ponieważ nie jesteś już studentką, mogę spokojnie powiedzieć, że panuje powszechna opinia, że jesteś najzdolniejszą czarownicą od czasów Roveny Rovenclaw i całkowicie tą opinię popieram!
Hermiona zaczerwieniła się gwałtownie i nie wiedziała zupełnie co powiedzieć. Ukryła twarz w dłoniach i poczuła, jak profesor McGonagall głaszcze ją lekko po plecach. Spojrzała na nią ze wzruszeniem i zobaczyła ujmujący uśmiech na jej twarzy. Popatrzyła na profesora Dumbledora, który kiwnął głową, również z uśmiechem. Zerknęła na Snape'a i ku jej zdumieniu zobaczyła, że uniósł lekko w górę kąciki ust, ale nic nie powiedział.
- Dziękuję... bardzo dziękuję... ale na pewno nie zasłużyłam... Ja nawet nie skończyłam Hogwartu, nie zdawałam OWUTEMÓW... - zaprotestowała, patrząc z powrotem na profesor McGonagall.
- To nie ma znaczenia. Tu nie chodzi o znajomość paru dodatkowych zaklęć z programu siódmej klasy, ale o ogólną wiedzę, doświadczenie i inteligencję, która w twoim przypadku jest doprawdy zaskakująca. Sądząc po tym, co opowiadał profesor Snape, nie zachowujesz się jak młodziutka, dwudziestoletnia dziewczyna, ale starsza, dorosła i odpowiedzialna kobieta.
Hermiona chciała zaprotestować, ale Snape potrząsnął głową dając jej do zrozumienia, że nie przyszła tu, żeby się z nimi przekomarzać, ale dyskutować o poważnych problemach.
- Musicie wiedzieć, że nadal zamierzamy ich podsłuchiwać, więc będziemy nadal zdobywać wiadomości, ale niestety nie wszystkie - odezwał się.
- Możesz nam powiedzieć, jak w ogóle udaje się wam ich podsłuchiwać? - Minerwa prawie przerwała Snape'owi, ale tym razem się tym nie przejmowała. On zdaje się też nie.
- To jakiś mugolski wynalazek. Panna Granger wam lepiej wyjaśni...
- W wielkim uproszczeniu to jest coś jak Uszy Dalekiego Zasięgu Wesleyów. Ale nie ma żadnego połączenia między uchem, które podsłuch uje, a tym co wkładamy do naszego ucha, żeby słyszeć... Ta cześć, która podsłuch uje wygląda jak niepozorny, mały włosek. Trzeba go położyć koło rozmawiających. My wkładamy do ucha inną cześć, dzięki której słyszymy całą rozmowę. I równocześnie jest jeszcze trzecia cześć, takie pudełko, które też słyszy i zapamiętuje to wszystko. I można tego posłuchać ile razy się chce. Tak więc za każdym razem, jak podsłuchamy jakąś naradę, czy spotkanie, robię notatki, które potem możemy przeanalizować...
Dumbledore, który zawsze przejawiał zainteresowanie mugolskim światem, często nawet czytał mugolskie gazety, uśmiechnął się lekko.
- I o ile pamiętam, nazywacie to pluskwą, tak? Czy jakoś podobnie?
Hermiona potaknęła, a Minerwa wzdrygnęła się lekko.
- Pluskwą??! Wkładacie sobie do uszy pluskwę?!
- Będę musiała to kiedyś pani pokazać, pani profesor. To się tylko tak nazywa, ale zupełnie inaczej wygląda.
- Niezależnie od tego jak przyjemne jest to stworzenie, bardzo nam pomaga.
Hermiona opanowała się, bo już chciała się uśmiechnąć. Naprawdę uwielbiała sposób, w jaki Snape wyrażał się o podsłuchu!
- Hermiono, przyjmij proszę wyrazy uznania. Domyślam się, że to był twój pomysł i udało ci się przekonać do tego profesora Snape'a. A z własnego doświadczenia wiem, jakie to ciężkie - Dumbledore zachichotał krótko.
- Albusie... - syknął Snape. - Proponuję wrócić do naszej rozmowy. Jak mówiłem, nie damy rady podsłuchać wszystkich ich rozmów. Będziemy potrzebować pomocy.
- O cokolwiek poprosisz - były dyrektor natychmiast spoważniał.
- Z tego co widać, bardzo dużo dzieje się w samym Ministerstwie. Nie ma tam za wiele portretów, ale trochę jest. Chciałbym, żebyś ty i Ewerard - spojrzał na innego byłego dyrektora, który też miał swój portret w Ministerstwie - porozmawiali ze wszystkimi innymi portretami i poprosili, żeby od teraz nieustannie słuchali i śledzili ruchy całej ósemki i oczywiście nowo obsadzonych szefów Departamentów i Wydziałów. Zapewne rozmawiają też między sobą, w ciągu dnia. Niech przekazują wam wszystko, co widzieli i słyszeli. Każdego wieczora przyjrzymy się temu i może wyjdzie nam z tego jakiś schemat ich spotkań, może dowiemy się więcej na temat tego, co już znamy i usłyszymy coś nowego.
- Czy jest jakaś szansa na to, żeby ten mugolski sposób podsłuchiwania działał w Ministerstwie? - zapytała Minerwa.
Hermiona przygryzła lekko dolną wargę i odgarnęła za ucho kosmyk włosów.
- Być może i by działał, bo w Ministerstwie jest o wiele mniej magii niż tu, w Hogwarcie. Ale ciężko to sprawdzić, bo niestety nie mam drugiego podsłuchu. Można go kupić w ... - chciała powiedzieć 'w internecie', ale się opanowała - w czymś na kształt sklepu, ale w ciągu ostatnich lat miało miejsce wiele zamachów... ... napadów w mugolskim świecie i mugolskie Służby Bezpieczeństwa bardzo dokładnie przyglądają się tym, którzy takich rzeczy szukają. Inaczej mówiąc, bez ryzykowania mugolskiej wersji Azkabanu lepiej w tej chwili takich rzeczy nie kupować.
- Jednym słowem nie ma co na to liczyć. Szkoda - podsumował Dumbledore. - Severusie, już dziś wieczorem zacznę rozmawiać z portretami. Czy jeszcze coś mogę zrobić?
Ten podziękował skinęciem głowy i spojrzał na portret Dilys Derwent, która wyraźnie czekała, aż się do niej zwrócą.
- Severusie, ze swojej strony mogę robić w Klinice to samo co Albus i Ewerard w Ministerstwie, bo mój portret wisi w gabinecie Naczelnego Uzdrowiciela. Widzę, że część tych ich czarownych planów dotyczy przejęcia kontroli nad Kliniką, więc musimy zrobić wszystko, co się da, żeby ich powstrzymać!
- Dziękuję ci bardzo.
- Czy panna Granger będzie brała udział w tych wieczornych spotkaniach? - chciała wiedzieć Dilys.
Hermionę bardzo zaskoczył fakt, że kobieta zwróciła na nią uwagę. Do tej pory miała okazję rozmawiać wyłącznie z Dumbledorem i Nigellusem Blackiem.
- Niestety nie, pani dyrektor - odpowiedziała grzecznie. - Nasi... przyjaciele - uśmiechnęła się do Snape'a - mają kontrolę zarówno nad Siecią Fiuu jak i kanałami aportacyjnymi i świstoklikami. Nie mogę więc ani uczestniczyć w rozmowach przez kominek, ani przychodzić tu zbyt często. Oficjalnie przychodzę tu, żeby ustalić, jak w przyszłym roku mogę zdawać OWUTEMY bez chodzenia w ciągu roku na zajęcia.
- To jak wy się ze sobą kontaktujecie? - zdziwił się Dumbledore. - Przez sowy?
- Zawarliśmy Rytuał Magicznej Wspólnoty - wyjaśnił Snape. - Mamy dwustronny magiczny pergamin, więc możemy ze sobą rozmawiać bez obawy, że ktoś zwróci na to uwagę. Spotykać możemy się tylko i wyłącznie w mugolskim świecie, więc zrobiłem listę różnych miejsc w Londynie, do których oboje możemy się w miarę łatwo dostać, choć nigdy nie bezpośrednio. Zawsze używamy mugolskiego transportu.
Dumbledore uniósł ze zdumienia brwi. Minerwa nie mogła go za to winić, ona sama też była nie mniej zaskoczona.
- A propos... - przypomniało się Hermionie. - Czy ktoś z państwa zna Charlesa Patil? Dziadka Padmy i Parwati?
- Oczywiście, że znam - odparła Minerwa. - Czemu pytasz?
- Ponieważ on też pracuje w Ministerstwie. Zajmuje się świstoklikami. Gdybyśmy mieli jakiś... to mogłoby nam bardzo pomóc. Ale nie wiem, czy możemy mu ufać...
- Możesz, moja droga. Charles Patil to pan starej daty, bardzo prawy i honorowy i mający bardzo surowy kodeks zasad moralych. Nigdy nie złamie danego słowa i nigdy nie odmówi pomocy tym, którzy jej potrzebują, jeśli tylko reprezentują te same wartości, co on. Można powiedzieć, że dla was zrobiłby wszystko.
Zauważyła, że Snape drgnął lekko.
- Pozostaje jeszcze Imperius. Mogą zawsze rzucić na niego Niewybaczalne i wtedy nas zdradzi...
- Panie profesorze, być może o tym nie powiedziałam, ale on niedługo odchodzi z pracy na emeryturę. Więc może mógłby w ostatniej chwili nam pomóc, tuż przed odejściem? Wtedy ryzyko jest o wiele mniejsze. A jeśli mógłby nam załatwić jakiś nielicencjonowany świstoklik...
- Spróbuję się jakoś z nim skontaktować.
- Pozwól mi się tym zająć, Severusie. Wisi u nich portret Felixa Summerbee, poproszę, żeby z nim porozmawiał - zaofiarował się Dumbledore.
- I niech skontaktuje się ze mną... - powiedziała prędko Hermiona. - Może choćby wysłać mi wiadomość samolocikiem. Nie mogą przecież kontrolować WSZYSTKICH wiadomości, które wysyłamy! Poza tym w przyszłym tygodniu będzie latać z dziesięć razy więcej przesyłek...
- Skąd wiesz? - spytał Snape.
- Bo pod koniec przyszłego tygodnia jest kwartalny konkurs na najlepszego pracownika. W poniedziałek czy wtorek ukarze się quizz, na który trzeba odpowiedzieć i w piątek będzie losowanie. Żebyście wiedzieli, co się wtedy dzieje... - pokręciła głową. Do tej pory wprawiało ją w zdumienie, że dorośli ludzie mogą zachowywać się zupełnie jak małe dzieci. - Do tego większość przesyłek jest albo pisana magicznym atramentem, albo szyfrowana, żeby w razie przechwycenia nikt nie mógł odczytać odpowiedzi. Niech pan Patil napisze do mnie używając magicznego atramentu.
Dumbledore spojrzał na Ewerarda na portrecie na drugiej ścianie.
- Bardzo dobrze, panno Granger, zajmę się tym, bo wy, zdaje się, macie inne zmartwienia na głowie. Severusie, co z tym wspomnieniem o tobie?
Minerwa podniosła głowę z nadzieją w oczach. Kiedy Severus mówił o sobie, z całkowitym spokojem na twarzy, była wściekła. Znowu chcą mu to zrobić! Znowu niszczą mu życie! Czy ten człowiek nie wycierpiał już wystarczająco dużo?! Ku swojemu zdumieniu zobaczyła teraz, że spojrzał na Hermionę z wyrazem uznania i ... jeszcze czegoś w oczach.
- Panna Granger zaproponowała podmienić fiolki i na tą z fałszywym wspomnieniem rzucić zaklęcie tłuczące. W ten sposób Smith, który ma wspomnienie, będzie przekonany, że to on ją stłukł i nikt nie będzie podejrzewał, że ich obserwujemy.
- Kiedy to zrobimy? - zapytała Hermiona, licząc na to, że zarówno profesor McGonagall jak i Dumbledore pomogą jej w razie czego wyperswadować mu, że to ma być zrobione TERAZ.
- W niedzielę. Na wtorek zapowiedział swoją wizytę Jimm Douglas, mogę się tylko domyślać, że przyjdzie z nim Smith i poprosi mnie o krótką, prywatną rozmowę - odparł ironicznie Snape. - Gdyby w niedzielę się nie udało, w poniedziałek możemy...
- Zrobimy to w niedzielę. Nie wyjdę stamtąd dopóki nie znajdziemy tego wspomnienia i osobiście go nie podmienię - przerwała mu bezpardonowo. - Nie chcę słyszeć o żadnym poniedziałku.
Minerwa spojrzała niemal zszokowana na swoją gryfonkę; już dawno nikt nie odważył się na coś takiego. Ale Hermiona bez obaw patrzała na Severusa, ten zaś tylko zmrużył oczy wyraźnie zły, ale nic nie powiedział. Doszła do wniosku, że musiała kryć się za tym jakaś grubsza historia.
Dumbledore udał, że nic nie zauważył, choć też bardzo go to zaskoczyło.
- Zgodziłbym się z panną Granger. Nie mogą mieć nic na ciebie, Severusie.
- Zrozumiałem, Dumbledore - odwarknął ten, zaczynając tracić cierpliwość.
- I bardzo mnie to cieszy. Druga sprawa, co z tymi eliksirami? Nie można dopuścić, żeby zaczęli je podawać kobietom.
- Profesor Snape miał genialny pomysł, żeby podmienić eliksir i na jego miejsce dać jakiś inny, który nie powoduje żadnych reakcji. Ale będziemy musieli to robić regularnie, bo ich eliksir jest zdatny do użytku tylko parę dni. Zapewne będą go warzyć często, żeby dostarczać nowe fiolki na Oddział Kobiecy. Nie mamy jednak pojęcia, od kiedy zaczną i jak często będą to robić... - dziewczyna pomyślała, że komplement trochę złagodzi jej poprzednie grubiaństwo. Snape tylko rzucił jej protekcjonalne spojrzenie, ale nie skomentował jej słów w żaden sposób. Zwróciła się więc do Dilys. - Pani Derwent, do tego również będziemy potrzebować pani pomocy. Trzeba będzie jakoś sprawdzić co się dzieje w Św. Mungu...
- Panno Granger, może pani na mnie liczyć - odparła z zaciętym wyrazem twarzy Dilys. - Jutro będziecie mieli już pierwsze nowiny, to mogę wam obiecać.
Na chwilę zaległa cisza. Temat wydawał się być wyczerpany. W końcu odezwała się profesor McGonagall.
- Swoją drogą to niesamowite, że tak niewielka grupka ludzi może uznać, że mają prawo narzucić swoje przekonania całej społeczności czarodziejskiej... Przecież to jakiś absurd!
- Oni uważają, że właśnie oni mają rację i to cała reszta świata idzie nie w nogę - ponuro odparła Hermiona.
Snape zupełnie mimo woli pomyślał, że coraz bardziej podobają mu się jej wyrażenia i komentarze.
- Proponuję skończyć na dziś. Panna Granger wybiera się jutro wcześnie rano do Paryża, lepiej, żeby się choć trochę przespała przed podróżą. Reszta weekendu też nie będzie lekka.
- Domyślam się, że nie w celach turystycznych? - spytał Dumbledore.
Do Hermiony dotarło, że jest już prawie dziewiąta wieczorem. A ona musiała się jeszcze spakować!
- Wyjaśnię ci wszystko później, Albusie.
Dziewczyna podniosła się i zaczęła żegnać, zaczynając od ukłonu portretom. Profesor McGonagall przytuliła ją lekko do siebie. Na koniec podeszła do Snape'a, który uścisnął mocno jej rękę i przytrzymał chwilę.
- Daj znać, co załatwiłaś. Uważaj na siebie. I w razie problemów pisz.
- Oczywiście, panie profesorze.
- Dobranoc, panno Granger - powiedział już normalnym głosem i zaczął zdejmować tymczasowo osłony.
Hermiona uśmiechnęła się lekko i podeszła do kominka. Tym razem miała prawo wrócić do siebie przez Sieć Fiuu.


Alarm włączył się za pięć czwarta. Hermiona wyłączyła go natychmiast i jeszcze chwilę leżała w łóżku. Barbarzyńska godzina. Kto wymyślił wstawanie rano. Facet naprawdę musiał się nudzić...
Po szybkim prysznicu i śniadaniu zebrała się, zmniejszyła spakowaną wczoraj niewielką torbę z ubraniami, butami na zmianę i kosmetykami i książkę od Harry'ego i włożyła ją do kieszeni mugolskiego lekkiego płaszczyka. Parę minut później zadzwonił domofon - jej ojciec czekał już na nią na dole, żeby zawieźć ją do Dover, na dworzec kolejowy.
Na miejsce dojechali bez przeszkód i chwilę błądzili starając się znaleźć wjazd na parking, który służył do podwożenia pod budynek pasażerów. W teorii był to parking 'minutowy', w praktyce, szczególnie w sobotę rano, stało tam tyle samochodów, że już sam przejazd między kręcącymi się kierowcami, pasażerami i ich walizkami zajmował więcej niż pięć minut.
- Cyrk na kółkach - mruknął pod nosem Perry. - 'Welcome - Bienvenue', wszystko pięknie, strzałki są, ale tyle ich, że nie wiem, którędy jechać...
W końcu udało mu się podjechać pod samo wejście.
- Bądź ostrożna, kochanie!
- Będę, tato. Nie martw się! - dziewczyna pocałowała go w policzek i wysiadła z auta.
- Jakby co, to znasz adres ciotki Dominique?
- Rue Lecourbe w XV dzielnicy, ale jak zwykle nie pamiętam numeru. Ale wiem gdzie to jest, nie przejmuj się, dam sobie radę!
Ktoś za nimi zaczął trąbić. Perry z trudem opanował chęć wychylenia się przez okno i powiedzenia temu tam, co o nim myśli, ale Hermiona zatrzasnęła drzwi, pomachała ręką i weszła przez rozsuwane drzwi do Holu Głównego.
Na wielkiej tablicy sprawdziła godzinę i rozkład pociągów.

8:05
Shuttle / Navette
U - 8.30
First call / premier appel - in / dans 15 min.
Second call / deuxieme appel - in / dans 25 min.
A - 8.50
First call / premier appel - in / dans 45 min.
Second call / deuxieme appel - in / dans 55 min.

Miała jeszcze czas kupić bilet na pociąg o 8.20. Czekając, aż będzie podstawiony usiadła na ławce przyglądając się ludziom chodzącym po dworcu i zastanawiając się czy może kiedyś będzie i tu peron 9 i ¾, z którego będą odchodziły czarodziejskie pociągi do Beauxbatons.
Na ekranie koło niej pojawiały się na zmianę informacje po angielsku i francusku o zachowaniu biletu do kontroli, reklamówkach linii EuroStar i życzeniach miłej podróży. Dookoła chodzili ludzie ciągnąc na kółkach większe i mniejsze walizki, nosząc torby i plecaki i Hermiona zupełnie się od nich nie różniła. Nie sądziła, żeby ktoś ją śledził - właśnie dlatego prosiła swojego ojca o zawiezienie jej do Dover, ale wśród tylu ludzi nie byłaby nawet w stanie tego zauważyć.
W pociągu zajęła miejsce przy oknie, twarzą w kierunku jazdy. Zasnęła prawie natychmiast jak ruszył - miała jeszcze tylko czas zobaczyć, że przejeżdżają przez most kolejowy. Zbudziła się dopiero, kiedy pociąg zatrzymał się godzinę później w Calais.
Teraz najważniejsze było znalezienie miejsca, z którego mogła się aportować na Place de la Bastille. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Wszędzie było pełno ludzi. Przed damską toaletą stała kolejka. Do windy ciągle pchali się ludzie z wózkami bagażowymi, dziecięcymi, walizkami, psami i dziećmi. Niewielki korytarz prowadzący do biura bagażu zagubionego był zapchany zdenerwowanymi podróżnymi.
Cholera, ci ludzie naprawdę nie mają nic lepszego do roboty, tylko łazić po dworcu kolejowym?!
Zdesperowana Hermiona zjechała na parking podziemny i tu wreszcie miała trochę szczęścia. Zaraz za wyjściem z holu z windami część parkingu była zagrodzona plastykowymi płachtami z napisem 'Zamknięte z powodu remontu'. Mocno pachniało farbą. Rozejrzała się, w jej przekonaniu - dyskretnie, na boki i wśliznęła się tam. Zacisnęła oczy myśląc o celu i wymawiając równocześnie specjalne zaklęcie obróciła się w miejscu i zniknęła z głośnym pyknięciem.
Parę stóp za nią szło trzech uzbrojonych żołnierzy z odbezpieczonymi karabinami. Przy panującym we Francji stanie bezpieczeństwa nie było to nic dziwnego. Popatrzyli po sobie i jeden z nich, w randze Caporal, skinął głową najmłodszemu z nich, w randze Lieutnant.
- Régis, idź i sprawdź!
Młody chłopak podszedł szybko, odsunął na bok plastykowe płachty i rozejrzał się po niewielkiej przestrzeni. Zastawiona była rusztowaniami, na ziemi stała sprężarka powietrza służąca do rozpylania farby pod ciśnieniem. Pod ścianą zobaczył jakieś szmaty, wiadra, parę pustych butelek, ale dziewczyny nie było.
- Caporal chef... nie ma jej - powiedział, kiedy jego towarzysze podeszli do niego.
- Jak to 'nie ma'. Przecież weszła parę sekund temu...!
- Nie wiem jak, ale nie ma jej tu...
Caporal odsunął kolbą karabinu plastyk i zajrzał do środka. Faktycznie, było pusto i absolutnie nie było jak się tam schować. W myślach zgodził się z młodszym kolegą, ale wolał nic nie mówić, żeby nie wyjść na kretyna. Jak ktoś ma wychodzić, to niech już nie wypada na niego.
- Jak może nie być!? Przecież nie wyparowała! - zdenerwował się Caporal chef.
- Cholera, znikła... jakoś... - odparł bezradnie Lieutnant.
- Il n'a pas de lumiere sur tous les étages - zaśmiał się złośliwie Caporal. (w dosłownym tłumaczeniu : 'światła mu się nie palą na wszystkich piętrach'. Francuski odpowiednik naszego 'brakuje mu piętej klepki'
Niezależnie od ilości świateł, wyglądało na to, że dziewczyna faktycznie znikłar30;

Hermiona aportowała się dokładnie tam gdzie chciała - na Placu Bastylii. Po środku placu strzelał w niebo wysoki obelisk. Biały cokół ogrodzony był dookoła murem z kolumienkami i tylko w jednym miejscu była brama prowadząca do środka. Coś na podobieństwo złotego ludzika z dużymi skrzydłami zwieńczało wysoką kolumnę. Na rondzie dookoła panował, piekielny dla turystów i zarazem całkowicie naturalny dla Francuzów, chaos. Autobusy, samochody, ciężarówki, motory i rowery jeździły nie respektując żadnych przepisów ruchu drogowego. Po jezdni, zupełnie bezstresowo, chodzili ludzie. Niektóre auta zatrzymywały się po środku albo po to, żeby wysadzić pasażera, albo żeby zastanowić się, gdzie jest właściwy zjazd. Od krawężnika odjeżdżały taksówki i zwykłe samochody, które natychmiast starały się wmieszać między inne. Pomiędzy nimi, w chmurach niebieskawych spalin lawirowały skutery. Wszyscy olewali z góry światła, które podobno miały regulować ruch. Na brukowanej kostce nie było już widać żadnych pasów, więc każdy wybierał sobie własną drogę. Warkot samochodów, porykiwania motorów, hałas skuterów i dzwonki rowerów mieszały się z kakofonią klaksonów i gwarem ludzi. Nad tym wszystkim latały stadami gołębie starając się siadać na każdej wolnej chwilowo powierzchni.
Ten, kto wymyślił słowo B URDEL, trafił w dziesiątkę. W oryginale chodziło raczej o dom publiczny, ale o wiele bardziej pasowało do francuskiego ruchu drogowego w Paryżu. I nie tylko tam, jeśli chodzi o ścisłość.

Hermiona wylądowała dokładnie po środku ronda. Koło niej ze strasznym hałasem przemknął jakiś skuter przyspieszając po to, żeby parę stóp dalej zahamować z piskiem, niemal wjeżdżając w bagażnik jakiejś renówki, która z kolei prawie wbiła się w skręcający nagle autobus.
Pierdzik! ¬pomyślała, kiedy kierowca zatrąbił parę razy, po czym jeszcze głośniej ruszył, odbijając jak szalony na lewo, prosto pod nadjeżdżającą ciężarówkę. Na kolejny głośny klakson chłopak na skuterze uniósł dłoń w uspokajającym geście i pomknął dalej.
Hermiona starała się nie przejmować jeżdżącymi dookoła wariatami. Dzięki zaklęciu aportowała się co prawda dokładnie na środku ulicy, ale była w świecie magicznym, równoległym do mugolskiego. W innym wymiarze. Ona widziała ich, ale oni nie widzieli jej.
Rzuciła okiem na nowoczesną Operę, która kontrastowała ze starymi budynkami z szarymi, cynkowymi dachami i ruszyła ku monumentowi na środku.
Bez uszczerbku doszła do środka i podeszła do zamkniętej bramy. Nie musiała wymawiać już żadnych zaklęć, w świecie, w którym była, była to po prostu zwykła brama. Popchnęła ją mocno i ta z oporem i zgrzytem ustąpiła, ale równocześnie ta w mugolskim świecie nadal pozostawała zamknięta. Jakby to były dwie różne i tylko jedna z nich się otworzyła.
Przechodząc przez nią i równocześnie wchodząc na nią, Hermiona dała krok do wewnątrz i nagle, zupełnie nieoczekiwanie, niewielka pusta przestrzeń między betonowym ogrodzeniem i wielkim białym cokołem tuż na wprost niej znikły i znalazła się definitywnie w innym świecie.
Stała tuż przed wielkim, zwodzonym pomostem, którym przechodziło się na długi na jakieś dziesięć jardów most nad pustą, suchą fosą otaczającą Bastylię. Twierdza była olbrzymia. Stojąc z boku, Hermiona widziała dwie narożne baszty i trzy dalsze po lewej, między którymi rozciągał się długi mur, prawie całkowicie bez okien. Wysoka na jakieś 25 jardów, zwieńczona była na górze murem z flankami. Dalej był kolejny pomost do dużego budynku z wieloma wieżyczkami. Wszystko zbudowane było z szaro-brązowego kamienia.
Hermiona przeszła przez most i weszła do krótkiego, za to wysokiego, dość szerokiego tunelu o półokrągłym suficie i wyszła po drugiej stronie. Nad przejściem, na kamiennej tablicy było wykute 'La Porte Saint Antoine'.
Wszędzie dookoła zobaczyła czarownice i czarodziejów, którzy spieszyli w różnych kierunkach. Zdecydowana większość była ubrana w czarodziejskie szaty, na ogół stonowane czarne lub ciemnogranatowe, ale było sporo barwnych, jednolitych albo z kolorowymi dodatkami. Zobaczyła parę pań w eleganckich jedwabnych i jedną w szacie o kolorze krwiostoczerwonym. Oczywiście blondynka, zgroza ogarnia...
Dużo osób wchodziło i wychodziło przez duże drzwi nieopodal, więc Hermiona skierowała się w tamtym kierunku. Dobrze zrobiła, bo było to wejście główne. Nad drzwiami, na dużej białej tablicy zobaczyła napis:

Ministère de Magie


Pod spodem widniał emblemat koguta z profilu, co wcale Hermiony nie zdziwiło, bo wiedziała, że kogut jest symbolem Francji. Co przykuło jej uwagę to to, że kogut trzymał jedną łapę na różdżce z której tryskały większe i mniejsze gwiazdki otaczające go niczym aureola.
Wielkie i ciężkie drewniane drzwi otworzyły się przed nią same. Dziewczyna weszła do środka i znalazła się w olbrzymim holu. Ku jej zdumieniu był bardzo jasny - światło wdzierało się przez olbrzymie okna, które z zewnątrz nie istniały. Podłoga wyłożona była pięknym białym marmurem, pod sufitem wisiały olbrzymie kryształowe żyrandole z setkami świec, ściany były z tego samego, szaro-beżowego kamienia, który widziała na zewnątrz.
Zaraz po prawej zobaczyła kontuar z blatem z jakiegoś bardzo jasnego drewna. Na marmurze, dużymi złotymi literami było napisane ACCEUIL. Ten sam napis unosił się w powietrzu wysoko nad głową młodej czarownicy, która w śnieżnobiałej szacie, z szerokim uśmiechem obsługiwała interesantów. Na ścianie za nią widniała wielka tablica z nazwami rozmaitych Departamentów, Wydziałów, Sekcji, imionami szefów, po prawej widniały numery i litery, rzymskie i arabskie, które z kolei można było znaleźć na olbrzymiej mapie na lewo od kontuaru.
Hermiona próbowała dać sobie radę sama. Wiedziała, że ma szukać kogoś o nazwisku Legrand, ale okazało się, że to nazwisko musi być równie popularne we Francji co Smith w Anglii, bo Legrandów znalazła pełno. Zaczęła więc przyglądać się lepiej każdemu z nich. W końcu trafiła.

Jean Jacques Legrand - Departament de Cooperation International de Sorciers
Resp.Sec. Echange de personnes et de matèriels - C II 15

Szybko załapała, że C odnosiło się do numeru baszty, rzymskie II określało piętro, zaś 15 to był numer biura czy gabinetu. Wróciła więc do kolejki na recepcji i czekała chwilę. W końcu przyszła pora zasunąć historyjkę, którą sobie przygotowała.
- Bonjour M'dame, que puis-je faire pour vous? - zapytała uprzejmie młoda czarownica.
Hermiona uśmiechnęła się nerwowo z zaaferowanym wyrazem twarzy.
Hermiona uśmiechnęła się nerwowo z zaaferowanym wyrazem twarzy.
- Chciałabym mówić z Monsieur Jean Jacques Legrand... to bardzo pilne, proszę pani... - powiedziała z bardzo wyraźnym angielskim akcentem.
- Czy ma pani umówione spotkanie? - pani sięgnęła po wielką księgę, zapewne z rejestrem wizyt.
- Nie, niestety nie... Nikt nie myślał, że to wypadnie właśnie dzisiaj...
Czarownica podniosła głowę, wyraźnie zaskoczona, ale po chwili wróciła do standardowego zestawu pytań.
- W jakiej sprawie?
Jedno, co było pewne, to fakt, że trzeba było ograniczyć do maksimum liczbę osób we francuskim Ministerstwie Magii, które wiedziały o jej wizycie.
- No właśnie, chodzi o to, że to było zupełnie prywatne... jestem wakacyjnie u ciotki, która jest jego sąsiadką Monsieur Legrand. Powiedziała mi ona, że jak pani Morel rodzi, to ona musi szybko tu przyjść do pana Legrand...
Czarownica nie zrozumiała z tego nic. Przez chwilę zastanawiała się, które z parunastu pytań ma zadać. Kolejka za dziewczyną zaczęła się wydłużać.
- Kto ma przyjść do pana Legranda... Ta pani ciotka?
- Nie, sąsiadka.
- Ta co rodzi?!
- Nie, ona nie jest w ciąży.
- A która ma przyjść?
- No sąsiadka, mówię przecież!!
Kobieta zacisnęła oczy i policzyła do pięciu. Ludzie zaczynali się już lekko niecierpliwić. COŚ przecież musiała zrozumieć, żeby wezwać Jean Jacquesa!
- Przepraszam, ale obawiam się, że nie pani nie rozumiem. Pani Morel rodzi, tak? Kim jest pani Morel?
- Znajoma ciotki... - logicznej i poukładanej Hermionie z trudem przychodziły pokręcone odpowiedzi.
- Nadal nie bardzo...
Czarodziej z tyłu zaczął bębnić palcami o blat.
- Niech się pani spieszy, to miało być później, ale jak widać ona się spieszyła!!!
Oh Merlin...! Pozbyć się tej debilki i to jak najszybciej!
- Wezwą pana Legrand, zejdzie po panią. Proszę tu chwilę poczekać... Pani imię i nazwisko?
- Alex Morel.
Merde, merde, merde!
Czarownica napisała krotki liścik:

Monsieur Legrand
Proszę pilnie stawić się na recepcji. Pani Morel u pana podobno rodzi i jakaś czarownica przyszła pana o tym poinformować.
Mireille

Stuknięciem różdżki wysłała liścik do adresata: błysnęło, karteczka zwinęła się w kulkę, która zaczęła maleć coraz bardziej i po paru sekundach znikła zupełnie. Dała jej plastykową kartę z wypisanym 'Alex Morel'.
- Pan Morel... przepraszam, pan Legrand zaraz do pani przyjdzie - powiedziała uspokajająco do debilki, po czym z ulgą zwróciła się do zniecierpliwionego pana. - Dzień dobry, w czym mogę panu służyć?
Hermiona stanęła trochę dalej i rozglądała się dookoła ciekawie. Po drugiej stronie ogromnego holu zobaczyła kominki, przez które mogli przybywać czarodzieje, całkiem podobne do angielskich, ale z jakąś szybką z przodu. Przed kominkami, na ziemi wymalowane były trzy duże kwadraty otoczone grubymi, czerwonymi sznurami. Dziewczyna zastanawiała się do czego mogą służyć, kiedy nagle jeden z kwadratów rozjarzył się żółtawym światłem i pojawił się w nim jakiś czarodziej.
Acha, punkty aportacyjne... niezłe! My też moglibyśmy coś takiego zrobić... Trochę to bardziej ... eleganckie niż toalety...
Wind nie zauważyła. W sumie to normalne... W końcu tą Bastylię to oni zbudowali jakoś w XIII wieku, wtedy nikt o tym nie myślał.
Za punktami aportacyjnymi zobaczyła wejścia do trzech tuneli. Nie udało jej się przeczytać, co było napisane nad każdym z nich, ale nad jednym widziała coś na podobieństwo pociągu. Domyśliła się, że były to przejścia do innych punktów w Paryżu, którymi można się było dostać do Ministerstwa. Jednym z nim był na pewno osławiony Gare de Lyon, z którego korzystał Rockman.
Nie miała czasu zobaczyć wiele więcej, bo do kontuaru podszedł nagle szybko szczupły mężczyzna o prostych, sięgających do ramion brązowych włosach, z cienkim wąsikiem, ubrany w czarną szatę i zamienił parę słów z czarownicą. Ta wskazała mu palcem Hermionę. Pan oderwał się od lady i podszedł do niej.
- Jean Jacques Legrand - przedstawił się. - Czy to pani...
- Hermiona Granger, Brytyjskie Ministerstwo Magii, Biuro Badań Naukowych z Departamentu Chorób Magicznych - ta wyciągnęła do niego rękę.
Facet zamarł na chwilę, po czym spojrzał z wahaniem na czarownicę na recepcji i obrócił się do Hermiony.
- Mademoiselle Granger...?! Przepraszam, nikt mnie nie uprzedził...
- Całkowicie zrozumiałe, to nieoficjalna wizyta.
- Tak, oczywiście... - facet rozejrzał się na nowo. - Proszę mi wybaczyć, nie mam czasu, ktoś tu na mnie czeka...
- W sprawie tego porodu, tak? Proszę zapomnieć, to byłam ja.
Mężczyzna uścisnął rękę Hermiony, wyraźnie zaskoczony i trochę zagubiony.
- Wszystko panu wyjaśnię. Muszę zobaczyć się z panem, to bardzo pilne. Ale nie chciałam o tym mówić na recepcji. Prawdę mówiąc moja obecność tutaj powinna zostać między nami...
Tym razem Legrand wyraźnie się zaniepokoił. Przychodzi jakaś baba, podając fałszywą tożsamość ściąga go na dół, potem przedstawia się jako Hermiona Granger i każe mu znaleźć czas na prywatną rozmowę bez świadków...
Hermiona znalazła jedno jedyne rozwiązanie. Podała mu swoją różdżkę, trzymając ją za drugi koniec.
- Zdaję sobie sprawę, że to bardzo dziwna sytuacja. Proszę, to jest moja różdżka. Może pan ją trzymać. Tylko proszę, niech pan znajdzie dla mnie trochę czasu...
- Mademoiselle Granger... Nie jest to najlepsza pora... Może w przyszłym tygodniu będę mógł...
- Proszę dać mi pięć minut. Potem zdecyduje pan czy odkładamy to na przyszły tydzień czy nie... Proszę...
Patrzyła mu tak błagalnie w oczy, że w końcu się złamał.
- No dobrze, dam pani parę minut...
Podeszli razem do stanowiska kontroli oznaczonego dużą literą C przy odległej baszcie. Jakiś czarodziej siedzący przy biurku wyciągnął rękę do Hermiony.
- Bonjour Madame. Je peux? (Mogę prosić?)
Hermiona podała mu swoją różdżkę. Ten zaczął ją oglądać, zmierzył, zważył i gładząc lekko wskazującym palcem powiedział beznamiętnym tonem.
- Vigne et ventricule de dragon, vingtsept centimetres.
Skinęła głową potakująco.
Nabił na koniec różdżki czerwonawą piankową kulkę i oddał jej.
- Przed wyjściem proszę oddać nam blokadę.
- Blokadę...? - nie zrozumiała.
- Blokadę. To coś czerwonego. Zwracamy pani różdżkę, ale przez czas pobytu w Ministerstwie nie będzie pani mogła się nią posługiwać.
- Aaaacha... Dziękuję bardzo - w sumie odpowiadało jej to o wiele bardziej, niż pomysł oddania różdżki.
Wielkimi, marmurowymi schodami weszli na drugie piętro i skręcili w prawo. Ściany w holu wyglądały podobnie jak te na dole, ale na ziemi leżał gruby, czerwony dywan tłumiący kroki. Co kilka stóp mijali olbrzymie lichtarze stojące raz po lewej, raz po prawej stronie. Biuro Legranda było na końcu korytarza.
Kiedy weszli do środka, Hermiona aż westchnęła z wrażenia.
Biuro było ogromne. Na wprost drzwi znajdowało się olbrzymie okno, przez które widziała mugolski Paryż - Place de la Bastille, szereg starych domów wzdłuż ulicy, która odchodziła od ronda ocieniona szpalerem drzew, samochody i ludzi... Przy oknie stało ogromne biurko zawalone dokumentami, pod ścianami zobaczyła regały z księgami i na dokumenty i coś, co wyglądało na barek z alkoholem.
- Miałam wrażenie, że jesteśmy w czarodziejskim świecie...? - wyrwało się zaskoczonej dziewczynie.
- Świat za oknem możemy zmieniać. Wystarczy zaklęcie zmienne - wymruczał coś, machnął różdżką i natychmiast za oknem pojawił się dziedziniec Bastylii.
- To.... to niesamowite... My czegoś takiego nie mamy... Tylko Służby Porządkowe mogą zmieniać nam pogodę...
Jean Jacques podszedł do barku.
- Coś do picia, mademoiselle Granger?
- Zwykłą herbatę, jeśli można...
Jean Jacques spojrzał na nią zaskoczony.
- Herbatę? Znaczy się Ice Tea?
- Nie, zwykłą czarną herbatę...
- Czarnej nie mamy... ale mogę posłać po rozmaite herbatki ziołowe i owocowe...
Merlinie, znowu to samo... co za naród... win mają pięć tysięcy, a nie wiedzą, co to normalna herbata...
Ale to nagle przypomniało jej, że od śniadania minęło sporo czasu i poczuła jak ssie ją w żołądku. Dobra, niech daje owocową, żeby coś było...
- W takim razie owocową... byle jaką.
Jean Jacques otworzył drzwi do sąsiedniego biura i coś powiedział, po czym wrócił do Hermiony. Nalał sobie coś do szklaneczki, wyciągnął jakieś orzechy i posypane solą niewielkie kulki i podsunął to jej pod nos.
- Proszę się częstować, herbatę zaraz przyniosą. Niech mi pani powie, co panią tu sprowadza...
Zgłodniała Hermiona poczęstowała się kulkami.
- Po pierwsze, tak jak panu powiedziałam na dole, nasza rozmowa musi pozostać między nami. Nikt nie ma prawa wiedzieć, że tu byłam. Teraz do rzeczy... Dochodziły do was jakieś słuchy o zmianach w naszym Ministerstwie? Jakieś problemy zdrowotne?
Francuz potrząsnął głową.
- Wiem, że ostatnio wprowadzacie sporo zmian na różnych stanowiskach. Nie jest to jednak nic, co by nas niepokoiło...
- Nie zdziwiło was, że aż tyle się zmienia?
- Zajmujemy się współpracą, a nie szpiegostwem, mademoiselle...
Dziewczyna potaknęła.
- To, co teraz panu powiem... - zaczęła, ale potrząsnęła głową. - Całkiem przez przypadek wpadłam w pracy na trop spisku ośmiu wysoko postawionych urzędników Ministerstwa. Spisek ma na celu pozbycie się czarodziejów niemagicznego pochodzenia i zepchnięcie na margines półkrwi czarodziejów. Aby to osiągnąć, ludzie ci zaczęli obsadzać kluczowe stanowiska 'swoimi', przejmując w ten sposób faktycznie władzę w rządzie. Z tego, co wiem, w planach mają dalsze zmiany. W tej chwili mają kontrolę na czarodziejską prasą i radiem i mogą manipulować opinią społeczną. Mają dojścia w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Św. Munga, tak, że mogą wprowadzić w życie plan polegający za poddaniu wszystkich kobiet mugolskiego pochodzenia permanentnej antykoncepcji. Wynaleźli już eliksir poronny, który zamierzają podawać kobietom, które nie noszą dziecka czystej krwi. Pod pretekstem przeprowadzenia kampanii zdrowotnej zaplanowali już obowiązkowe badania wszystkich kobiet w Wielkiej Brytanii. Mają dojścia w Departamencie Wiedzy i Zdolności Magicznych, tak więc od września do Hogwartu będą przyjmowane wyłącznie dzieci, których oboje rodzice obdarzeni są magią. Pozostali mają ponoć trafić do innej szkoły, która będzie istniała tylko na papierze. Chcą przejąć między innymi Departament Magicznych Wypadków i Katastrof, żeby móc szantażować i pozbywać się tych, którzy sprawiają im problemy. Parę dni temu przejęli kontrolę na Departamentem Przestrzegania Prawa Czarodziejów, który jest w naszym kraju ponad wszystkimi innymi departamentami, z wyjątkiem Departamentu Tajemnic. Innymi słowy mają już w ręku władzę wykonawczą i sądowniczą i pozbywanie się niewygodnych nie będzie sprawiać już żadnych problemów. Poza tym oznacza to, że mogą teraz zacząć używać Imperiusa na tych, których potrzebują do osiągnięcia ich celów. Niebawem będą też mieli większość ustawodawczą.
Jean Jacques siedział nieruchomo, że szklanką w ręku i półotwartymi ustami. W jego brązowych oczach malował się szok.
- Oh put... Jak... to znaczy... czemu nie zaalarmowaliście waszego ministra? (pełne 'oh putain' - fr. O, k****)
- Na początku chcieliśmy zebrać jakieś dowody, żeby nie przychodzić z pustymi rękami. W tej chwili... być może jest już pod wypływem Imperiusa...
- A... wasi Aurorzy? Nie mogliście iść z tym natychmiast do Aurorów?!
- Szef Biura Aurorów, Teddy Smith, jest jednym z nich. Gdybyśmy poszli zgłosić to Aurorom, chwilę później przełamanoby nam różdżki i wylądowalibyśmy dożywotnio w Azkabanie. W najlepszym wypadku.
- Kiedy mówisz 'my', kogo dokładnie masz na myśli?
- Mnie i Severusa Snape'a, dyrektora Hogwartu. Oboje jesteśmy w to zamieszani. On, bo potrzebują go do ograniczania przyjmowania do Hogwartu i warzenia eliksirów poronnych i permanentnej antykoncepcji.
- Severus Snape...
- Już znaleźli sposób, żeby zmusić go do współpracy. Smith zamordował pięcioosobową mugolską rodzinę używając Avady Kedavry i sfabrykowali wspomnienie, które udowadnia, że zrobił to Severus Snape. Ja, bo z różnych powodów chcą mnie zabić, ale nie chcą tego robić teraz, wolą jeszcze trochę poczekać...
Jean Jacques jednym ruchem wychylił do dna to, co miał w szklaneczce.
- O Merlinie... i wy dwoje... próbujecie jakoś im... uciec?
- My dwoje próbujemy im przeciwdziałać. Mamy parę pomysłów, żeby udaremnić ich plany, ale... potrzebujemy pomocy. Mamy coraz bardziej związane ręce. Jeden z nich pracuje w Departamencie Transportu Magicznego, więc nie możemy ani ze sobą rozmawiać, ani się przemieszczać używając Sieci Fiuu, świstoklików czy teleportacji. Żeby tu przyjść, musiałam przyjechać do Calais mugolskim pociągiem. Możemy spotykać się wyłącznie w mugolskim świecie. Nie mamy już nikogo, do kogo możemy się zwrócić bez obawy o natychmiastowe aresztowanie. Potrzebujemy pomocy... jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz.
- I nie zastanawialiście się na tym, żeby uciec?
- Cóż... jeśli uciekniemy to nie będzie tam już nikogo kto mógłby ich powstrzymać...
- Putain de merde - powiedział bardzo dosadnie Jean Jacques.
Odstawił szklaneczkę na stół i podrapał się po głowie. Odezwał się dopiero po długiej chwili.
- Powiedz mi, czemu miałbym ci wierzyć?
- Po pierwsze dlatego, że nie mam żadnych powodów, żeby kłamać. Niczego nie zyskam, ani u siebie ani tu, opowiadając wam wyssane z palca historyjki. Po drugie, żeby udzielić nam choćby niewielkiej pomocy nie musicie wplątywać waszego Ministerstwa w tą sprawę. Nie oficjalnie. Po trzecie jesteście najbliżej nas... jeśli cała ta sytuacja się rozwinie i wymknie im spod kontroli, być może niektórzy czarodzieje zdecydują się uciec właśnie do was. Być może zaleje was powódź czarodziejów mugolskiego pochodzenia? I tych półkrwi? Po czwarte... czarodzieje z Francji przybywają też do Anglii... Być może nasi przyjaciele zdecydują się zająć również i wami? Ale przede wszystkim możesz mi wierzyć, że nie kłamię. Zarówno ja jak i Severus Snape, razem z Harrym Potterem ryzykowaliśmy życiem, żeby ocalić nasz kraj przed Lordem Voldemortem. Po co mielibyśmy teraz wymyślać jakieś bajeczki... myślisz, że nie mamy już dość...?! - ostatnie zdanie Hermiona wypowiedziała prawie podniesionym głosem.
Jean Jacques skinął głową, podniósł się i podszedł do jednego z portretów wiszących na ścianie, których Hermiona wcześniej nie zauważyła. Stuknął w ramę jednego z nich, młodej, poważnie wyglądającej czarownicy w szpiczastej tiarze.
- Eugenio, przekaż proszę Ministrowi, że muszę koniecznie się z nim zobaczyć. Natychmiast.
- Natychmiast?! Jean Jacques, jak ja mam mu to wyjaśnić? Nie możesz tak po prostu... - zaoponowała.
- Powiedz mu, że mamy sytuacje kryzysową. Tak kryzysową, że 'natychmiast' to już i tak późno - uciął ostro Jean Jacques.
Eugenia zniknęła z obrazu. W tym momencie weszła do biura młoda dziewczyna z tacą z dużym porcelanowym czajnikiem z gorącą wodą i dużą filiżanką na spodeczku. Obok leżały różne kolorowe saszetki z herbatkami owocowymi i mała kostka czarnej czekolady.
- Prosił pan o herbatkę...
- Postaw tu. Dziękuję.
Jean Jacques chodził poddenerwowany przed portretem. Hermiona przejrzała saszetki i wybrała w końcu mieszankę czarnej herbaty i suszonej brzoskwini. Herbata zdążyła się już zaparzyć i po biurze rozszedł się cudowny zapach, kiedy na obrazie pojawiła się Eugenia w towarzystwie eleganckiego mężczyzny, na widok którego Jean Jacques wyprężył się bez mała po wojskowemu.
- Monsieur le Ministre...
- Jean Jacques, proszę mi powiedzieć, co się dzieje? - powiedział ten surowo.
- Panie Ministrze, proszę o wybaczenie, ale to jest sprawa... wyjątkowo ważna...
- Dobrze. Mów, proszę.
Jean Jacques wskazał ręką Hermionę, która odruchowo podniosła się i zbliżyła do portretu.
- Panie Ministrze, pozwoli pan, że przedstawię... Mademoiselle Hermiona Granger z Brytyjskiego Ministerstwa Magii..
Francuski Minister skłonił się jej lekko.
- Niezmiernie mi miło panią poznać... A teraz do rzeczy, Jean Jacques...
- Mademoiselle przybyła do nas z bardzo nieoficjalną wizytą i przywiozła szokujące wiadomości, którymi muszę się z panem podzielić. Sprawa jest krytyczna. Nie u nas, u nich - Jean Jacques kiwnął ręką w stronę, która, jak domyślała się Hermiona, wskazywała na północny zachód. A może po prostu chciał w ten sposób podkreślić, że rzecz nie dzieje się we Francji. - Jednak sądzę, że powinien pan wiedzieć, ponieważ być może ma to jakiś związek z tym co dzieje się w Paryżu...
Minister potarł policzki, następnie rzucił okiem na zegarek i powiedział w końcu.
- Krytyczna, mówisz... Dobrze. Za dziesięć minut w moim gabinecie - po czym zniknął z obrazu.
Hermiona osunęła się na fotel. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była spięta i zdenerwowana. Nadal trzęsącą się ręką nasypała cukru i zamieszała herbatę dzwoniąc bardzo niekulturalnie łyżeczką. Tym razem trzęsę się chyba z ulgi.
- Jean Jacques.. Chciałam bardzo, naprawdę bardzo podziękować... To...
- Wypij tą herbatę, musimy iść. Minister nie ma zwyczaju czekać....
Dziesięć minut wystarczyło na szybkie wypicie herbaty, błyskawiczną wizytę w toalecie i dojście do gabinetu Ministra.
Ledwie weszli do środka, drzwi po drugiej stronie otworzyły się, wszedł mężczyzna z portretu i podszedł do nich energicznym krokiem.
Był przeciętnego wzrostu, szczupły i miał smagłą cerę. Dodatkowo wyszczuplał go czarny frak. Czarne, długie włosy miał luźno związane z tyłu. Kiedy podszedł i wyciągnął do Hermiony rękę, odruchowo podała mu swoją, ale ten ujął ją za czubki palców, pochylił się w nienagannym ukłonie i ucałował tak delikatnie, że ledwo to poczuła.
- Charles Chevalier. Mademoiselle Granger, to dla mnie zaszczyt panią poznać - przedstawił się, patrząc na nią z bliska i dopiero po tym puścił jej dłoń.
O Merlinie... to się nazywa mieć klasę! pomyślała dziwnie oszołomiona.
- Panie Ministrze, cała przyjemność po mojej stronie - na całe szczęście było to oklepane powiedzenie, więc udało jej się to wykrztusić całkiem odruchowo i bez jąkania.
Minister przywitał się z Jean Jacquesem i wtedy zobaczyła, że włosy miał związane czarną aksamitną wstążką i opadały mu lekko pokręconymi kosmykami aż do połowy łopatek.
- Pierwsza sprawa, Jean Jacques. Zdejmij blokadę z różdżki mademoiselle, nie mamy żadnych powodów, żeby obawiać się jej wizyty.
Mężczyzna zaprosił ich gestem do dużego stołu, różdżką przywołał dzbaneczek z kawą, filiżanki i cukier, usiadł koło Hermiony i poprosił, żeby zaczęła opowiadać. Po chwili Jean Jacques podał jej różdżkę, już bez dziwacznej kulki na końcu.
Dziewczyna powiedziała mniej więcej to samo, co parę minut wcześniej. Początkowe uprzejme zainteresowanie Ministra szybko zmieniło się w pełne uwagi skupienie.
- Jean Jacques, sądzisz, że to ma związek z niedawnymi wydarzeniami w Paryżu? - spytał swojego pracownika.
Ten westchnął ciężko.
- Cóż... do tej pory sądziliśmy, że to są niepokoje na tle rasowym, ale kiedy mademoiselle Granger opowiedziała, co się dzieje w Anglii, przyszło mi do głowy, że równie dobrze może się okazać, że my mamy do czynienia z tym samym problemem, który tylko błędnie zakwalifikowaliśmy? Tak się składa, że najstarsze rody czystej krwi czarodziejów wywodzą się ze starej francuskiej arystokracji. Którzy jednocześnie są białej rasy. Więc ostatnie napady na czarodziejskie murzyńskie i azjatyckie rodziny mogą nie oznaczać zamieszek na tle rasowym, ale na tle klas w naszym społeczeństwie.
Hermiona nie chciała się wtrącać w nieswoje sprawy, więc siedziała w ciszy, podczas kiedy obaj panowie dyskutowali nad ewentualnym związkiem jej problemu z ich własnym. W tym czasie przyglądała się dyskretnie Ministrowi. Miał ciemne, brązowe oczy otoczone długimi rzęsami, lekko haczykowaty, wąski nos. Taki trochę arystokratyczny, jak na starym rządowym emblemacie w mugolskim świecie. Ostro zarysowany podbródek, szczupłą, opaloną twarz, wąskie wargi...
Dziewczyna poczuła lekkie pikniecie w sercu. Nie umiała do końca określić czemu. Jakaś myśl przeleciała jej przez głowę i umknęła i im bardziej Hermiona starała się ją uchwycić, tym bardziej zapominała ulotne wrażenie, że chodziło o coś innego.
Po chwili panowie przestali rozważać ewentualny związek tej sprawy z problemami, które pojawiły się we Francji. Minister chciał wiedzieć więcej, więc zaczęła od początku, tym razem opowiadając ze szczegółami. Ona opowiadała, panowie pytali i Hermiona nie zorientowała się nawet, że zdążyła zjeść wszystkie ciastka.
- Mademoiselle Granger, po pierwsze proszę przyjąć wyrazy uznania za pani dotychczasowe starania - powiedział Minister, kiedy doszła do planów na ten weekend. - Jestem pod wrażeniem.
Dziewczyna zarumieniła się lekko.
- Po drugie od dziś Jean Jacques będzie pani partnerem w tej sprawie, proszę nie wahać się z nim kontaktować. Zrobimy, co tylko możemy, żeby wam pomóc. Jean Jacques, jeśli trzeba, twoją działkę przejmie Gerard. Proponuję, żebyśmy teraz poszli na obiad, a potem opracujcie jakiś plan. Przy okazji idź do Skrzydła Północnego, być może mają tam coś interesującego.
- Panie Ministrze... bardzo dziękuję, naprawdę. W tej chwili potrzebujemy każdej pomocy, jaką możemy dostać. Przy okazji chciałabym obiecać, że postaram się nie nadużywać pańskiej oferty.
- Tu nie ma mowy o nadużywaniu. Proszę się nie krępować. Im szybciej to się skończy, tym lepiej i dla was i dla nas.
Minister i Jean Jacques wstali i w tym momencie dotarło do niej, że absolutnie nie powinna się pokazywać zbyt wielu ludziom.
- Przepraszam panów... ale sądzę, że nie powinnam z wami iść. Lepiej, żeby mnie tu nikt nie widział...
- Zdaję sobie z tego sprawę. Nie pójdziemy do Sali Jadalnej na dole, ale zjemy w saloniku, po drugiej stronie mojego gabinetu - zapewnił ją Minister.
Czując, jak zaczyna burczeć jej w żołądku, szybko do nich podeszła i poszli jeść. W trakcie obiadu zaczęła się luźna pogawędka.
- Powiem szczerze, że Bastylia zapiera dech w piersiach - powiedziała w którymś momencie Hermiona.
Sięgnęła po parę orzeszków i popiła je odrobiną białego, słodkiego wina. Ktoś na podobieństwo lokaja zaproponował jej tyle różnych gatunków alkoholu, że w końcu się złamała i zdecydowała się napić odrobinę. Minister pił Ricard zmieszany z wodą, a Jean Jacques lekko zamrożoną zaklęciem whisky i gdyby poprosiła o herbatę albo sok owocowy, wyglądałaby trochę śmiesznie.
- Mugole nie wiedzą co tracą - dodała. - Ale swoją drogą... czemu rozwaliliście całą Bastylię? I nic z niej nie zostawiliście? Bo dobrze wiem, że w mugolskim świecie nie został nawet kamień na kamieniu...
Jean Jacques, który jak się okazało, uwielbiał historię, sięgnął po gorące jeszcze, malutkie ciasteczka z kruchego ciasta, z odrobiną bekonu, sosu pomidorowego i sera.
- Wtedy w zasadzie czarodzieje byli tylko wśród szlachty, która stanowiła zaledwie jeden procent wszystkich mieszkańców Francji, a i to nawet nie! Bo w tym jednym procencie było jeszcze duchowieństwo, ale nikt rozsądny, kto miał magiczne zdolności, nie pchał się tam, to byłoby zbyt niebezpieczne. Niewielu było wśród mieszczaństwa. Chłopi... nawet jeśli się jakiś trafił, to się do tego nie przyznawał. Inkwizycja skończyła się już dawno temu, ale w dobie absolutyzmu można było się wszystkiego spodziewać. Nie będę ci opowiadał całej historii Francji, ale powiem tylko, że cała rewolucja była w zasadzie zasługą właśnie chłopów i mieszczaństwa. To oni, po fiasku Stanów Generalnych postanowili się zbuntować przeciw wszechwładzy króla, szlachty i duchowieństwa. Tych paru czarodziejów z mieszczaństwa poinformowało resztę o szykujących się buntach, ale co tamci mogliby zrobić? Nie byli wystarczająco liczni, po drugie należeli do stanu, którego przemów i tak nikt by nie posłuchał. Jedyne, co udało im się zrobić, to zablokować w czarodziejskim świecie Bastylię w stanie sprzed 14 lipca.
- Co to znaczy zablokować? - Hermiona nie potrafiła opanować pytań, nawet jeśli chodziło o tak nieistotną sprawę.
- Jak już pani zdarzyła się zorientować, we Francji czarodzieje żyją w innym, równoległym wymiarze - wyjaśnił Minister. Być może odpowiedział dlatego, że chciał zatrzymać w tajemnicy niektóre szczegóły. - Więc w tym samym miejscu istnieje równocześnie świat mugolski i czarodziejski. Czarodziejski to kopia mugolskiego, która jest co jakiś czas... można powiedzieć aktualizowana. Mamy u nas Departament, który się tym zajmuje, bo robimy to obszar po obszarze, a nie wszystko naraz. Poza tym musimy mieć zgodę mieszkańców... dobrze, to nie jest takie ważne - machnął ręką. - Ponieważ nie chcieliśmy w żaden sposób stracić Bastylii, zdecydowaliśmy się ją zablokować. Dlatego też nawet jeśli dokonywaliśmy aktualizacji tej części Paryża, twierdza wraz z przyległym terenem została w niezmienionym stanie. Na początku zeszłego wieku doszliśmy do wniosku, że będzie to wspaniała siedziba Ministerstwa. Jean Jacques, możesz kontynuować...
Młodszy mężczyzna podziękował skinieniem głowy. Równocześnie aperitif się skończył i lokaj zaczął przynosić entrée.
- Wiesz co jest z tego wszystkiego najgłupsze? - parsknął szyderczo. - Bastylię zburzono, bo stanowiła symbol terroru i uciemiężenia. Było to więzienie stanu, w którym przetrzymywano na ogół więźniów politycznych, ale także pisarzy, filozofów. I nie tylko. I tak się trafiło, że 14 lipca, kiedy wielotysięczny tłum przypuścił szturm na Bastylię, w więzieniu znajdowało się zaledwie ośmiu więźniów. Markiz Donatien-Alphonse-François de Sade, jedyny więzień polityczny, został przeniesiony w inne miejsce zaledwie dzień wcześniej. Wśród reszty więźniów była jedna osoba umysłowo chora i paru fałszerzy pieniędzy. Cudownie!
Hermiona sięgnęła po ładnie złożoną, białą lnianą serwetkę i srebrny widelec. Na widok mieszaniny sałaty z warzywami, orzechami i migdałami i pachnących świeżutkich bagietek miała ochotę zacząć jeść palcami.
- I tak w ciągu jednego dnia rozwalili całą twierdzę?! - spytała przed pierwszym kęsem w niedowierzeniu. Skuteczni byli. U nas w Anglii trwałoby to całymi miesiącami, nie wspominając już o planowaniu!
- Nie, żeby zrównać Bastylię z ziemią potrzebowali dwóch tygodni.
Nadal twierdzę, że skuteczni.
Nie zadawała już więcej żadnych pytań, z prostego powodu - zawsze uczono ją, żeby nie mówić z pełnymi ustami.
Po przystawce przyszła kolej na danie główne. Na całe szczęście nie był to surowy stek, bo to by jej przez gardło nie przeszło, ale Boeuf Bourguignon z zapiekanymi ziemniakami. Potem przyszła kolej na sery, które śmierdziały przeraźliwie. Nie odważyła się zjeść pleśniowego, ale jakiś w miarę normalny. Potem podany został deser - babeczka z czarnej czekolady, z rozpływającym się czekoladowym wnętrzem, oblana kremem waniliowym. Już na sam koniec lokaj podał kawę z dużą warstwą bitej śmietany, opruszoną czekoladą.
W trakcie posiłku Jean Jacques zabawiał ich rozmaitymi śmiesznymi opowiastkami dotyczącymi historii Francji, Minister wtrącał czasem pikantne komentarze, zaś Hermiona słuchała i jadła, jadła i słuchała. Pod koniec poczuła się przeżarta i strasznie rozleniwiona.
Boże, ja tu zaraz zasnę. Nie dam rady wstać, będą musieli mnie stąd wynieść... Tak oto będzie wyglądała niedyplomatyczna wizyta angielskiego urzędnika. Będą mieli co wspominać...
Minister otarł usta serwetką ruchem pełnym gracji, który sprawił, że odniosła wrażenie déjà-vu. Podniósł się, podziękował za wspólny obiad i Hermionie udało się wstać, żeby się pożegnać. Ucałował znów delikatnie końce jej palców, skłonił się i życząc miłego popołudnia odszedł.
Jean Jacques przyjrzał się dziewczynie. Miała półotwarte ze zmęczenia oczy i wyglądała, jakby miała się za chwilę przewrócić. Wrócili do jego biura i wskazał jej wielki fotel.
- Siadaj tu i zdrzemnij się. Po tym co opowiadałaś, musisz być wykończona - chciała zaprotestować, ale potrząsnął głową. - Czy tak, czy inaczej muszę iść do Skrzydła Północnego, tobie tam wejść nie wolno, więc nie ma sensu, żebyś stała przed drzwiami. Równie dobrze możesz na mnie poczekać tu. Zamknę drzwi, więc nikt nie wejdzie i nie będzie ci przeszkadzał. Prześpij się, to będzie nam łatwiej potem coś zaplanować.
Hermiona z radością usiadła w fotelu i gdy tylko drzwi się zamknęły, umościła się wygodniej i natychmiast zasnęła.

CDN