Użytkownik
Dom: Gryffindor
Ranga: Przewodniczacy Wizengamotu
Punktów: 1844
Ostrzeżeń: 1
Postów: 300
Data rejestracji: 29.08.08
Medale:
|
Informacje początkowe:
Miało to być tylko opowiadanie, a że wyszła książka - nie narzekam.
Przyznam szczerze, że jest to tekst dość ważny dla mnie, więc jeśli można, proszę o szczere opinie
ale równocześnie
bardzo proszę zbytnio po mnie nie jeździć.
Jeśli, nie daj Boże, znalazłyby się inne podobieństwa do dzieł innych autorów, również są zupełnie nieświadome i niezamierzone.
MROK
Nie wolno się bać, strach zabija duszę. Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie. Stawię mu czoło. Niech przejdzie po mnie i przeze mnie.
A kiedy przejdzie, odwrócę oko swej jaźni na jego drogę. Którędy przeszedł strach, tam nie ma nic. Jestem tylko ja.
Frank Herbert
Rozdział pierwszy
Lacey
Ja. Wysoka i bardzo, bardzo przeciętna dziewczyna. Bez szczególnych ambicji, nie zwracająca na siebie niczyjej uwagi zdolnościami, ubiorem ani wyglądem. W swoim życiu liczyłam zaledwie szesnaście lat, a wyglądało ono jak u trzydziestolatki. Pobudka o szóstej rano, szybki prysznic, wmuszone przez tatę śniadanie, kilka godzin w szkole, potem powrót do domu. Pustego, dużego domu. Nie myśląc wiele o tym, co robię, nieudolnie gotowałam obiad (o ile przygotowywanie ryżu, makaronu czy od czasu do czasu zupy i ziemniaków z mięsem można nazwać faktycznym gotowaniem). Od dzieciństwa nienawidziłam kuchni. Może dlatego, że spędzała w niej tyle czasu moja mama?
W swoim krótkim życiu nigdy nie potrafiłam się z nią dogadać. Chcąc być szczera muszę powiedzieć, że nigdy z nikim nie mogłam złapać kontaktu, bez różnicy czy wśród rodziny, czy obcych ludzi. W domu wyjątkowo często, jak na normalną i szczęśliwą rodzinę, bywały awantury. Zazwyczaj ja byłam poszkodowana i najbardziej wściekła.
Po śmierci mamy długo nie mogłam sobie dać rady. Mimo wszystkich spięć i licznych sporów między nami, odczuwałam brak. Nie wiedziałam, czego. Po prostu czegoś nie było. W cichym, ciemnym domu.
Nie potrafiłam użalać się nad jej losem. Może tego nie chciałam? Czułam tylko narastającą z dnia na dzień wściekłość. Na nią, że zostawiła mnie samą z kuchnią, domem i ojcem, który potrafił tylko całymi dniami siedzieć w pracy, a potem robić mi wyrzuty praktycznie bez powodu.
Wiedziałam, co prawda, że po części wini mnie za ciągłe pogarszanie stanu zdrowia mojej rodzicielki, a w końcu jej śmierć, jednak nie mogłam zrozumieć i wybaczyć jego postępowania. W rezultacie żyliśmy tylko w jednym domu - osobne posiłki, zero rozmów czy wspólnego oglądania telewizji.
Gdybym mogła, wyprowadziłabym się stąd, najlepiej za granicę. Ale byłam skazana na małą mieścinę i towarzystwo ponurego ojca. Pozostawiona sama sobie mogłam robić, co chciałam, jeśli tylko nie odbijało się to negatywnie na moich ocenach. Tata był perfekcjonistą w każdym calu, pracował w wielkiej korporacji komputerowej, więc nie pozwalał mi na opuszczenie się w nauce. To był jego warunek - szkoła na pierwszym miejscu. Długo trwało nim zrozumiałam, że nie chce, bym powtórzyła jego błąd.
*
Wśród monotonii, szarości i pustki świata jedyną pociechą były dla mnie książki. Czytałam cały czas. Lubiłam zaszywać się gdzieś i uciekać w swoją drugą rzeczywistość. Jednakże wraz ze zmianą szkoły, a potem miejsca zamieszkania, moje nawyki zostały drastycznie zmienione.
Zmiana szkoły. Paskudne przeżycie. Chociaż przechodziłam tylko z gimnazjum do liceum w naszym miasteczku czułam, że nie będzie miło. Bo co miałam zrobić? Wejść do szkoły i wesoło powiedzieć:
- Czołem ludziska! Jestem tu dopiero pierwszy dzień, ale jestem pewna, że wszyscy będziemy dobrymi kumplami! - stanowczo nie. To nie ja.
Zachowałam się więc jak zawsze - cicho, w cieniu się pojawiłam i kiedy tylko byłam w stanie, szybko zniknęłam. Do swojej nowej klasy, pierwszej "a", naprawdę nie pasowałam - jako jedyna z dziewcząt nie robiłam makijażu, siedziałam z nosem w książkach oraz chodziłam w dżinsach i bluzach. Zachowaniem zupełnie odbiegałam od każdej nastolatki. Już na rozpoczęciu roku patrzono na mnie krzywo, a po trzech tygodniach było to bardzo spotęgowane. Na szczęście wtedy dowiedziałam się o szansie, jaką łaskawy już wówczas los raczył przede mną postawić. Swoją podjętą już decyzję musiałam niestety skonsultować z ojcem.
Rozmowa ta nie mogła być przyjemna dla żadnej ze stron, postanowiłam więc wziąć go z zaskoczenia.
- Tato - dotknięciem w ramię wyrwałam go z otępienia, w jakie czasem wpadał przed monitorem komputera. - Muszę cię o coś zapytać.
Jego zaskoczenia nie jestem w stanie opisać. Siedział na swoim obrotowym krześle, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami, mając lekko rozchylone usta ze zdumienia. Biorąc pod uwagę nasze zimne stosunki, nie dziwię mu się. Nie czekając na dalszą reakcję, przeszłam do sedna sprawy.
- Pamiętasz, jak kilka miesięcy temu składałam podanie o międzynarodowe stypendium? - nie czekałam, aż skinie głową - nie miał prawa pamiętać, bo nie powiedziałam mu nic o tym. Chciałam tylko wykorzystać jego częste luki w pamięci. - Wczoraj przyszła mi listowna odpowiedź.
Ze zdumieniem obserwowałam zmianę jego wyrazu twarzy - ze zdziwienia w szczere zainteresowanie. Nie odezwał się jednak ani słowem, czekając chyba, aż sama wszystko opowiem. Westchnęłam cicho, tak by nie słyszał.
- Chcą, żebym pojechała do Ameryki. Zgodzisz się? - powiedziałam szybko. Takiej reakcji się nie spodziewałam.
- Nie wolno ci tego robić! - tak rozjuszonego nie widziałam go jeszcze nigdy.
Wstał i ze wściekłym wyrazem twarzy chodził tam i z powrotem po pokoju. Nie wyrzekłszy ani słowa, spojrzał na mnie z wyraźną odrazą, po czym wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Będzie ciężko, westchnęłam kręcąc głową. Byłam jednak w pełni zdecydowana na wyjazd.
Po kolejnym tygodniu męki w miejscowym liceum, musiałam silniej zadziałać na tatę. Termin odpowiedzi mijał dziesiątego października, dokładnie za tydzień. Przyjęłam więc taktykę załamanej dziewczyny, wpatrującej się w ściany domu i roniącej łzy do garnka z zupą. Na lodówce przytwierdziłam magnesem zdjęcie rodziny, która miałaby mnie przyjąć oraz jej dom. Na stole zaś położyłam formularz i kartkę napisaną przeze mnie - "Podpisz, proszę".
Ha! I tu cię mam!, pomyślałam po trzech dniach, bo tata wyłączył komputer i oglądał nasze wspólne zdjęcia z mamą. Teraz wystarczyło włączyć wzruszającą klasyczną muzykę i czekać na wypełniony formularz. Tak też się stało, lecz dopiero po przesłuchaniu kilkunastu soundtracków. Dobrze, że akurat te lubiłam.
_____
Nie jest to całość rozdziału pierwszego, bo jest on z deczka za długi, by opublikować wszystko od razu.
Jeśli ktoś okaże zainteresowanie, co się stało dalej - umieszczę tu kolejną część rozdziału pierwszego.
EDIT
Niedawno zmieniłam nazwę miasta, w którym rozgrywa się akcja na tytułowe Lacey.
Edytowane przez Fantazja dnia 09-05-2012 22:49 |
Użytkownik
Dom: Ravenclaw
Ranga: Opiekun Ravenclawu
Punktów: 3691
Ostrzeżeń: 2
Postów: 516
Data rejestracji: 26.08.08
Medale:
Brak
|
Dopiero teraz wpadłam na to cudeńko. Nie wiem dlaczego, ale po przeczytaniu pierwszych linijek przed oczami wyświetla mi się obraz Belli Swan ze Zmierzchu oraz (co mnie nieco zdziwiło) mój własny. Chodzi mi o to, że piszesz tak swobodnie, że czytelnik z łatwością wczuwa się w akcję książki i "staje się" Twoją bohaterką. Ale muszę Cię zganić za niedokładny wygląd bohaterki i brak opisu wyglądu jej ojca. W dodatku nawet nie wiem jak się nazywają postacie! A sama fabuła zdaje się być mroczna (ale zgodna z tytułem).
Ale zaczyna się ciekawie. Mam nadzieję, że wrzucisz tu ciąg dalszy... Ja na pewno jeszcze tu powrócę.
__________________
Gdybyśmy cofnęli czas i naprawili wszystkie błędy, to czy świat nie byłby sztucznie idealny?
- Czy ty naprawdę jeszcze się nie zorientowałeś, że nienawidzę, gdy odpowiadasz pytaniem na pytanie?
- Naprawdę?
|